[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szli w stronę Nilu, mijając pola i gaje.Doszli do wioski położonej nad samą rzeką.Na jej północno-zachodnim krańcu stał duży, jednopiętrowy dom.Pomalowany na żółto, ze ścianami ozdobionymi bogatą, wschodnią ornamentyką, przypominał sklep.W blasku księżyca wyglądał jak jasna plama.W oknie na piętrze po prawej stronie dostrzegli światło.Drzwi, uchylone, zapraszały do wejścia.Ostrożnie obeszli dom dookoła.W pobliżu nie było nikogo.– Wchodzimy? – zapytał Wilmowski.Abeer wziął go delikatnie za ramię i szepnął:– Zostawcie to mnie, proszę.Wewnątrz panował bałagan, jakby ktoś bardzo się spieszył.Abeer skradał się cicho po schodach ku oświetlonemu pokojowi.Zajrzał do środka.Przy stole, ukrywszy twarz w dłoniach, siedział stary człowiek.Płakał, między palcami ciekły łzy.– Salaam! – rzekł Abeer.Starzec drgnął zaskoczony.Historia była banalna.Opowiedział ją Abeer, kiedy wracali do obozu.Starzec był ojcem “faraona”.Jako wójt wioski marzył o wykształceniu syna.Osiągnął to niemałym kosztem.Chłopiec okazał się tak uzdolniony, że ukończył w Anglii renomowany uniwersytet.Ale wrócił do kraju, do rodzinnej wioski, jakiś dziwny.Zaczął włóczyć się po skałach, jakby czegoś szukał.Na długi czas wyjechał na południe.Później pojawiły się duże pieniądze, dziwne wyjazdy, tajemniczy ludzie.Syn nabrał pewności siebie i pogardzał ojcem.Zaczął nazywać się władcą, “żelaznym faraonem”, ubierać na wzór starożytnych Egipcjan.W wiosce zaczęto go uważać za nienormalnego.Ludziom z wioski nie mówił o swoich zamiarach.A były one niesamowite.Przerażały ojca.Syn uważał, że to on ustanowi prawo, zmieni oblicze kraju, przywróci mieszkańcom tej ziemi panowanie i wypędzi wszystkich cudzoziemców.Dysponował podobno pieniędzmi z interesów, które jego ludzie prowadzili w Europie, na północy kraju, a także na południu, w Czarnej Afryce, dokładniej w rejonie jeziora Alberta.– Jezioro Alberta! – powtórzyła Sally.– Ależ to samo mówił zmarły Sadim! – zawołała.– No cóż, to może znaczyć, że skoro tutaj grunt palił mu się pod nogami, “faraon” uciekł na północ lub południe.– A to akurat kierunki dokładnie przeciwne – ironicznie pokiwał głową Wilmowski.Następnego dnia zza Nilu przybyli policjanci, którzy zmienili swoich kolegów.Jeden z nich przywiózł ze sobą gazetę “Al Ahram”, w której zamieszczono lapidarną notatkę zatytułowaną: “Współpracownik kedywa przemytnikiem”.Potwierdzała ona przypuszczenia Sally.“Jak już donosiliśmy, od kilkunastu miesięcy w niektórych państwach europejskich pojawiały się bardzo cenne, antyczne przedmioty pochodzące z Egiptu.Policja wielu krajów poszukiwała organizatorów przemytu.Wielki sukces odniosły nasze służby, aresztując wczoraj w Kairze Ahmada A., jednego z urzędników kedywa.Okazał się on organizatorem przemytu zakrojonego na wielką skalę.Szczegóły w najbliższych numerach” – tłumaczył głośno Abeer.– Ahmad A.Któż to może być? – zastanawiał się Wilmowski.– Ahmad al-Said ben Jusuf – odparł Abeer.– Dobrze mówił nasz przyjaciel z Al-Fajjum, że nie można mu ufać.Miał rację.– Miał więc też rację ów kupiec z Aleksandrii, twierdząc, że ślad prowadzi do Kairu – przypomniał Wilmowski.– Al-Habiszi to naprawdę uczciwy człowiek – odparł Abeer.Przed południem wróciła ekipa ratunkowa.Przywiozła śmiertelnie wyczerpanego Patryka i ciężko chorego, prawie niewidzącego Nowickiego.Obu znaleziono przy jedynej w tej okolicy studni, zaledwie o dzień drogi na zachód od Luksoru.Tomka z nimi nie było.POSZUKIWANIAAbeer i Smuga poruszyli niebo i ziemię.Na pustynię ruszyły oddziały poszukiwaczy.Z Kairu przybył znajomy Smugi z angielskiego konsulatu.Po jego interwencji, do akcji włączyli się brytyjscy żołnierze.Przeczesywano teren na zachód od Doliny Królów.Wilmowski niemal urzędował w siedzibie policji w Luksorze, koordynując ruchy poszczególnych oddziałów.Siedział blady, z podkrążonymi z niewyspania oczyma, wpatrując się w mapę.Większą jej część pomalowano czerwonym kolorem, znaczącym zbadane już tereny.Czarnymi kreskami wyrysowano trasy ekip ratunkowych.Pukanie do drzwi przerwało jego smutne myśli.Przyszedł brytyjski dyplomata.Podszedł do mapy, przyglądając się jej z uwagą.Wilmowski zapalił papierosa.– Nie ma pan żadnych wieści z Kairu? – spytał.– Żadnych nowych.Gdy wyjeżdżałem, trwały przetargi między konsulatem a ludźmi kedywa.Ahmad al-Said to człowiek wysoko postawiony w egipskiej hierarchii.Kedyw uznał, że to ich wewnętrzna sprawa.– Jak pan wie – chłodno powiedział Wilmowski – nasze kłopoty zaczęły się od wizyty u “godnego zaufania człowieka”, Ahmada al-Saida.Stąd, z tego źródła od początku o nas wiedzieli [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl