[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Saint-Clair nie mógł wybraćsobie lepszego miejsca do obejrzenia wspaniałej kawalkady jezdzcówo twarzach świeżych i nietkniętych przez pustynny klimat, ubraniach,orężu oraz ekwipunku nowym i rażącym oczy jaskrawymi, niewybla-kłymi kolorami oraz herbami, jakich jeszcze nigdy nie widział.Trzytuziny takich jasnookich rycerzy - istne damulki - jechały na czelekolumny, czwórkami w piętnastu szeregach, a poprzedzała ich zwartagrupa dwunastu dowódców króla Baldwina II, dosiadających najlep-szych królewskich wierzchowców we wspaniałej uprzęży i czaprakach.Dalej w rytm werbli maszerowała grupa muzyków, doboszy i tręba-czy, a za nimi królewska świta olśniewająca złotogłowiem, klejnota-mi i haftowanymi płaszczami.Sam król Baldwin II siedział na tro-nie zamocowanym na pięknie rzezbionej platformie umieszczonej nasześciu długich drzewcach, każdym niesionym przez czterech ludzi,razem dwunastu z przodu i tyluż z tyłu; idący obok lektyki królewscysłudzy rzucali w tłum cukierki i pierniki.W eleganckim płytkim po-wozie zaprzężonym w cztery silne, dobrane karę konie jechał patriar-cha Jerozolimy, wygodnie usadowiony na tronie, wystrojony w swenajlepsze szaty, w towarzystwie sekretarza, biskupa Odona de Fon-tainebleau.Za kolejnym oddziałem wybijających rytm doboszy pochód zamy- kała następna grupka damulek, przepychem zaćmiewających nawetorszak Baldwina II, a młodzieniec jadący na ich czele na zapierającymdech w piersi, wspaniałym jabłkowitym koniu o srebrzystej grzywiei ogonie, wyglądał na wcielenie chrześcijańskiego paladyna: wysokii barczysty, o długich jasnych włosach, ciemnobrązowej skórze i nie-zwykle niebieskich, roziskrzonych oczach.Kimkolwiek był, najwi-doczniej to jego witano z taką pompą, pomyślał Saint-Clair, a on wy-raznie cieszył się z tego, pokazując w szerokim uśmiechu idealnie białei równe zęby.Jego zbroja, wykonana w bizantyjskim stylu, lśniła, gdysię poruszał, napierśnik był pokryty płytkami w kształcie liści, wyglą-dającymi na szczerozłote, a na nogach, prostych i krzepkich jak mło-de drzewa, miał nagolenniki z takich samych płytek, chroniących good kolan do kostek.Z jego ramion, opadając na koński zad, spływałpłaszcz z grubego jedwabiu koloru kości słoniowej, z wyhaftowanymkolorowymi nićmi herbem, nienagannie udrapowany, tak że spoglą-dający z podziwem na tę doskonałość Saint-Clair zastanawiał się, czypoprzypinano go do pleców.Wspaniały młodzian jechał dumnie na czele swojej świty damu-lek, za którymi tylna straż - kolejny oddział gwardii króla Baldwi-na II - maszerowała w równym szyku i miarowo, mimo wieku i stanuzbroi, jakby świadoma, iż nie może rywalizować z podążającą przo-dem świetnością, lecz gotowa bronić zmierzających do pałacu gościprzed naporem tłumu.Po przejściu tej procesji tłum zaczął się rozchodzić.Gwardziścistojący dotychczas wzdłuż traktu ustawili się w zwartym szyku, bywrócić do koszar.Saint-Clair rozpoznał ich dowódcę.Zawołał go poimieniu, a rycerz, poznawszy go, odwzajemnił powitanie.- Co to za zamieszanie? Kim jest ten młody bóg?Tamten uśmiechnął się, wydał krótki rozkaz jednemu z podwład-nych, po czym odwrócił się do Stefana.- To książę Antiochii Boemund, właśnie przybywa z Italii, by ob-jąć ojcowski tron.Zatrzymał się tutaj, by się upomnieć o rękę swojejnarzeczonej, księżniczki Alix.Gdzie byłeś, że o tym nie wiesz?Saint-Clair wzruszył ramionami.- Byłem na patrolu i uśmiechałem się do bandytów.Wróciłem do-piero wczoraj.Ten młodzian robi wrażenie.Ma poślubić księżniczkęAlix, powiadasz? - Tak, najszybciej jak to możliwe, gdyż musi uporządkować króle-stwo.a przynajmniej prowincję.Zbyt długo była bez władcy.Saint-Clair stał jeszcze chwilę, gdy rycerz zbierał swój oddziałi ruszył.Myślał o księżniczce i jej zaślubinach i zupełnie niespodzie-wanie oraz bez logicznego powodu poczuł niechęć do młodego księciamającego zostać jej mężem.Poczuł, jak gdzieś głęboko w piersi rośniemu kula zazdrości i frustracji, śląc nieprzyjemny dreszcz do lędzwi,przywołując obrazy, których nie chciał pamiętać.Walczył przez chwi-lę z bezsensowną i śmieszną pokusą, by pójść w ślad za kawalkadą dokrólewskiego pałacu, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł.Wciąż próbował pozbyć się myśli o księżniczce, gdy dotarł do za-grody, za którą znajdował się stragan Hassana handlarza koni, i przy-stanął, podziwiając trzy zamknięte tam zwierzęta: srokacza, gniadoszai pięknie nakrapianego siwka.Wszystkie ogiery miały rasowy wyglądi charakterystyczne smukłe pyski arabów czystej krwi.Mimochodemzastanowił się, ile mogą być warte, i uśmiechnął się ze smutkiem namyśl o tym, że nawet zanim wstąpił do zakonu Braci ze Wzgórza, naj-nędzniejszy z nich i tak był poza jego finansowym zasięgiem.- Są wspaniałe, prawda, panie Saint-Clair?Odwrócił się i ujrzał człowieka, którego znał, ale nie wiedział skąd,i zaskoczony, że ten zwrócił się do niego w jego własnym języku, niezaprotestował przeciwko niepotrzebnie użytemu tytułowi.Przypo-mniawszy sobie, gdzie widział tego mężczyznę, sięgnął pod płaszcz poukryty za pasem pakiecik i przemówił po arabsku.- Nazywają cię Nabib i pracujesz dla Hassana, prawda?Tamten poważnie skinął głową i odparł w tym samym języku.- Mam ten zaszczyt, chwała Allahowi.Co mogę dla ciebie zrobić?- Zupełnie nic.Jestem tylko posłańcem.Szedłem do twojego stra-ganu na targu, kiedy nadciągnął pochód.- Wyjął paczuszkę i podałArabowi.- Proszono mnie, żebym doręczył to twojemu panu po jegopowrocie.Przysłał mu ją jego kuzyn Hassan.Mężczyzna uniósł brwi.- Jego kuzyn Hassan? Hassan wojownik?Saint-Clair skinął głową.- Wojownik.Spotkałem go na pustyni, w pobliżu Jafy, i prosiłmnie, żebym doręczył to po powrocie.Nabib ponownie skłonił głowę. - Zatem musi to być bardzo ważne, skoro szyicki wojownik po-wierzył coś wojownikowi Franków.Możesz być pewien naszej wieczy-stej wdzięczności, panie.- Nie panie, Nabibie.Teraz jestem zwykłym mnichem, bratemStefanem.Nabib znów się ukłonił.- Prorok uczy, że nie powinniśmy pomniejszać innych, nie wierzącw to, co mówią ze szczerego serca, ale w tej sprawie muszę coś do-dać.Może jesteś teraz bratem Stefanem, lecz żaden Frank, który możenazwać szyitę Hassana swoim przyjacielem, nie jest zwykły.Przyjmijnasze podziękowania i odejdz z Bogiem, przyjacielu.Opuściwszy stragan Araba, Saint-Clair przez chwilę miał ochotępomaszerować na targ i pofolgować swojej namiętności do słodyczy,lecz im usilniej starał się zapomnieć o księżniczce Alix, tym bardziej zaj-mowała jego myśli i wkrótce odkrył, że jest podniecony, nawet na tymzatłoczonym targowisku, wyobrażając sobie ją i jej męża w intymnymzaciszu alkowy.Pospiesznie, bliski paniki, opuścił targ i pomaszerowałz powrotem ku stajniom i najnowszemu odkryciu w tunelach podnimi, porzucając wszelką myśl o wykorzystaniu reszty wolnego czasu,jaki dał mu de Payns.Był nieprzyjemnie świadom, że jeszcze jedendzień bez błogosławieństwa odwracającej uwagę ciężkiej pracy możeznów pogrążyć go w bagnie udręki wywołanej pokusą.Wiedział, żelepiej będzie wędrować w ciemnościach komory, którą odkrył pod tu-nelami Wzgórza Zwiątynnego, i poczuł niewypowiedzianą ulgę, gdyna samą myśl o tej ogromnej komnacie i jej tajemnicach zdołał ode-pchnąć od siebie wspomnienia Alix du Bourcq [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl