Pokrewne
- Strona Główna
- Arturo Perez Reverte Las Aventuras Del Capitan Alatriste 5 Libros
- Perez Reverte Arturo Szachownica flamandzka (SCAN da
- Perez Reverte Arturo
- IGRZYSKA ÂŚMIERCI 02 W pierÂścieniu ognia
- Nurowska Maria Wiek samotnosci
- adam smit undesnii bayalag
- Feliks W. Kres Pieklo i szpada (3)
- Paul Williams Mahayana buddhism. The doctrinal foundations
- Frank Herbert Diuna tom 1
- Callison Brian Wojna Trappa
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wpserwis.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z pewnością zdążyła już to pani zauważyć.Nie zamierzam jednak udawać przed panią, jakoby kryły się za tym jakieś motywy moralne.Może pozwoli pani, że uznamy to tylko i wyłącznie za kwestię natury estetycznej.– Estetyką jeszcze się nikt nie najadł – mruknęła ubawiona, jakby pod wpływem myśli, których nie chciała wyjawić.– Zapewniam pana, że mam w tym względzie spore doświadczenie.Don Jarme popatrzył na czubki butów i uśmiechnął się nieśmiało.Miał minę sztubaka, który przyznał się do błędu.– Jeśli przykrym zrządzeniem losu ma pani takie doświadczenia, proszę mi wierzyć, że nad tym ubolewam – rzekł cicho.– Natomiast co się tyczy mojej osoby, dzięki takiej postawie mogę uczciwie spojrzeć sobie w twarz rano przy goleniu.Niewielu znanych mi mężczyzn, droga pani, mogłoby to o sobie powiedzieć.Na dworze z wolna zaczęły rozbłyskiwać pierwsze lampy uliczne, zalewając miasto sznurami gazowego światła.Miejscy latarnicy z długimi żerdziami nie spieszyli się zbytnio, co chwila zatrzymując się w jakiejś karczmie, żeby zaspokoić pragnienie.Za pałacem Oriente widać było jeszcze nieco jasnego nieba, na tle którego wyraźnie odcinały się kontury Teatru Królewskiego.Otwarte okna, też jaśniejące od lamp naftowych, przyjmowały ciepły wieczorny zefirek.Jaime Astarloa wymamrotał „dobry wieczór” w stronę grupki sąsiadów, którzy zasiedli na pogaduszki na rogu ulicy Bordadores w trzcinowych krzesełkach, korzystając z orzeźwiającego zmierzchu.Rano w okolicach placu Mayor miały miejsce studenckie rozruchy – bez większego znaczenia, jeśli wierzyć znajomym z kawiarni Progreso, którzy poinformowali go o wydarzeniu.Jak twierdził don Lucas, grupa wichrzycieli wznosiła okrzyki „Prim, Wolność, precz z Burbonami”, ale została zdecydowanie rozpędzona przez siły porządku.Rzecz jasna wersja Agapita Cárcelesa różniła się zasadniczo od tej, jaką podał (ton pogardliwy, anarchistyczne westchnienie) szanowny pan Rioseco, gotów szukać wichrzycieli wszędzie tam, gdzie są tylko patrioci spragnieni sprawiedliwości.Siły ucisku, jedyna podpora zmurszałej monarchii „Jaśnie Pani” (ton szyderczy, złośliwy uśmieszek) i jej przebrzydłej kamaryli, znowu zdławiły ciosem i szablą słuszny protest i tak dalej.Sam don Jaime zdołał się zorientować, że po okolicy krąży jeszcze paru żandarmów konnych z posępnymi minami pod lśniącymi kapeluszami.Znalazłszy się pod pałacem, fechtmistrz minął halabardników na posterunku i podszedł do balustrady wychodzącej na ogrody.Casa de Campo była już o tej porze ogromną, ciemną plamą na tle nocnego nieba, pochłaniającego w oddali słabą, gasnącą nić błękitnego światła.Tu i ówdzie przechodnie stawali jak don Jaime i bez ruchu podziwiali ostatnie tchnienie potulnie dopalającego się dnia.Nie wiedzieć czemu mistrz fechtunku poczuł, że ogarnia go melancholia.Z natury lepiej czuł się, rozpamiętując przeszłość niż teraźniejszość, wolał też przeżywać swoje tęsknoty w samotności.Zazwyczaj stany takie przebiegały bez zgrzytów, nie powodowały goryczy, wręcz przeciwnie, przypominały raczej sen, który mógłby określić jako przyjemnie smutny.Poddawał się mu całkowicie świadomie, a jeśli przypadkiem usiłował nadać konkretny kształt swoim urojeniom, widział w nich swój skromny dobytek, jedyne bogactwo, jakie zdołał zgromadzić w ciągu życia, bogactwo, które zabierze ze sobą do grobu, by ulotniło się wraz z jego duszą.To był cały jego świat, cały żywot pełen przeżyć i troskliwie przechowywanych wspomnień.Stąd Jaime Astarloa brał swoją pogodę ducha, czyli coś, co określał jako spokój, jako jedyny przejaw mądrości, o jakim mogła marzyć niedoskonała natura ludzka.Widział przed sobą swoje życie, ciche, bogate i teraz już spełnione, majestatyczne i niewzruszone jak rzeka przy ujściu.I mimo wszystko wystarczyła para fiołkowych oczu, żeby to poczucie ładu wewnętrznego ujawniło całą swą kruchość.Należało jedynie sprawdzić, czy da się ograniczyć rozmiar klęski, skoro jego dusza dawno już zapomniała smak wielkich uniesień – teraz bowiem czuł wewnątrz coś na kształt późnej tkliwości, otulonej welonem smutku.„A więc tylko tyle?.” – pytał ni to z ulgą, ni to z rozżaleniem, gdy tak stał oparty o balustradę i podziwiał spektakl cieni na firmamencie.„A więc tylko tyle mogę jeszcze wykrzesać ze swych uczuć?”.Uśmiechnął się na myśl o sobie samym, o swojej posturze, o uchodzących zeń siłach.O duchu jak on starym i zmęczonym, który nagle opiera się jednak niedołęstwu, wymuszanemu przez powoli obumierające ciało.Fechtmistrz nie miał już wątpliwości – w owym doznaniu rozkosznej niepewności odzywał się spóźniony, patetyczny bunt, istny łabędzi śpiew jego wciąż dumnego ja.Rozdział czwartyPchnięcie krótkiePchnięcie krótkie z ponowieniem zwykle odsłania tego, kto je zadaje bez zastanowienia ni umiaru.Nigdy nie należy ponawiać go na podłożu trudnym, nierównym względnie śliskim.Powoli mijały dni skwarne i gwarne.Juan Prim zawiązywał swój spisek nad brzegami Tamizy, a tymczasem sznur więźniów ciągnął przez spalone słońcem pustkowia ku afrykańskim koloniom.Jaimego Astarloę niewiele to zajmowało, nie mógł jednak uciec od skutków ubocznych.Szczególnie przy stoliku w Progreso, gdzie dosłownie wrzało.Agapito Cárceles wywijał swoją flagą w postaci egzemplarza „La Nueva Iberia” sprzed paru tygodni.W głośnym wstępniaku pod tytułem Ostatnie słowo redakcja ujawniała pewne szczegóły porozumienia zawartego w Bajonnie pomiędzy wypędzonymi z kraju przywódcami partii lewicowych a Unią Liberalną, mającego na celu obalenie monarchii i wyłonienie Konstytuanty w wyborach powszechnych.Sprawa nie była pierwszej świeżości, ale „La Nueva Iberia” wywołała prawdziwą burzę.W całym Madrycie wrzało.– Lepiej późno niż wcale – zapewniał Cárceles, machając wyzywająco gazetą przed nastroszonym wąsem Lucasa Rioseco.– Któż to opowiadał, że takie pakta są przeciw naturze? No, kto? – tu trzepnął pięścią w zadrukowany papier, już i tak dość wymiętoszony przez resztę uczestników spotkania.– Dni starych wsteczników są policzone, panowie.Nowy płomień tuż–tuż.– Nigdy! Rewolucja nigdy! A tym bardziej republika! – don Lucas pałał oburzeniem, ale wobec rozwoju wydarzeń był tego dnia bardziej milczący.– Co najwyżej, powiadam panu, don Agapito, co najwyżej Prim przygotuje jakieś rozwiązanie zastępcze, byleby utrzymać monarchię.Reus nigdy nie dopuści, żeby marazm rewolucyjny się rozprzestrzenił.Przenigdy! Ostatecznie to przecież żołnierz.A każdy żołnierz to patriota.Ponieważ zaś każdy patriota jest monarchistą, zatem.– Nie zniosę obelg! – wrzasnął Cárceles w gorączce.– Domagam się, panie Rioseco, żebyś pan to odszczekał.Don Lucas, zaskoczony tą odżywką, spojrzał na swego oponenta z wyraźną konsternacją.– Ja pana nie lżyłem, panie Cárceles.Uniesiony gniewem dziennikarz przywołał niebiosa i kolegów przy stole na świadków [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Z pewnością zdążyła już to pani zauważyć.Nie zamierzam jednak udawać przed panią, jakoby kryły się za tym jakieś motywy moralne.Może pozwoli pani, że uznamy to tylko i wyłącznie za kwestię natury estetycznej.– Estetyką jeszcze się nikt nie najadł – mruknęła ubawiona, jakby pod wpływem myśli, których nie chciała wyjawić.– Zapewniam pana, że mam w tym względzie spore doświadczenie.Don Jarme popatrzył na czubki butów i uśmiechnął się nieśmiało.Miał minę sztubaka, który przyznał się do błędu.– Jeśli przykrym zrządzeniem losu ma pani takie doświadczenia, proszę mi wierzyć, że nad tym ubolewam – rzekł cicho.– Natomiast co się tyczy mojej osoby, dzięki takiej postawie mogę uczciwie spojrzeć sobie w twarz rano przy goleniu.Niewielu znanych mi mężczyzn, droga pani, mogłoby to o sobie powiedzieć.Na dworze z wolna zaczęły rozbłyskiwać pierwsze lampy uliczne, zalewając miasto sznurami gazowego światła.Miejscy latarnicy z długimi żerdziami nie spieszyli się zbytnio, co chwila zatrzymując się w jakiejś karczmie, żeby zaspokoić pragnienie.Za pałacem Oriente widać było jeszcze nieco jasnego nieba, na tle którego wyraźnie odcinały się kontury Teatru Królewskiego.Otwarte okna, też jaśniejące od lamp naftowych, przyjmowały ciepły wieczorny zefirek.Jaime Astarloa wymamrotał „dobry wieczór” w stronę grupki sąsiadów, którzy zasiedli na pogaduszki na rogu ulicy Bordadores w trzcinowych krzesełkach, korzystając z orzeźwiającego zmierzchu.Rano w okolicach placu Mayor miały miejsce studenckie rozruchy – bez większego znaczenia, jeśli wierzyć znajomym z kawiarni Progreso, którzy poinformowali go o wydarzeniu.Jak twierdził don Lucas, grupa wichrzycieli wznosiła okrzyki „Prim, Wolność, precz z Burbonami”, ale została zdecydowanie rozpędzona przez siły porządku.Rzecz jasna wersja Agapita Cárcelesa różniła się zasadniczo od tej, jaką podał (ton pogardliwy, anarchistyczne westchnienie) szanowny pan Rioseco, gotów szukać wichrzycieli wszędzie tam, gdzie są tylko patrioci spragnieni sprawiedliwości.Siły ucisku, jedyna podpora zmurszałej monarchii „Jaśnie Pani” (ton szyderczy, złośliwy uśmieszek) i jej przebrzydłej kamaryli, znowu zdławiły ciosem i szablą słuszny protest i tak dalej.Sam don Jaime zdołał się zorientować, że po okolicy krąży jeszcze paru żandarmów konnych z posępnymi minami pod lśniącymi kapeluszami.Znalazłszy się pod pałacem, fechtmistrz minął halabardników na posterunku i podszedł do balustrady wychodzącej na ogrody.Casa de Campo była już o tej porze ogromną, ciemną plamą na tle nocnego nieba, pochłaniającego w oddali słabą, gasnącą nić błękitnego światła.Tu i ówdzie przechodnie stawali jak don Jaime i bez ruchu podziwiali ostatnie tchnienie potulnie dopalającego się dnia.Nie wiedzieć czemu mistrz fechtunku poczuł, że ogarnia go melancholia.Z natury lepiej czuł się, rozpamiętując przeszłość niż teraźniejszość, wolał też przeżywać swoje tęsknoty w samotności.Zazwyczaj stany takie przebiegały bez zgrzytów, nie powodowały goryczy, wręcz przeciwnie, przypominały raczej sen, który mógłby określić jako przyjemnie smutny.Poddawał się mu całkowicie świadomie, a jeśli przypadkiem usiłował nadać konkretny kształt swoim urojeniom, widział w nich swój skromny dobytek, jedyne bogactwo, jakie zdołał zgromadzić w ciągu życia, bogactwo, które zabierze ze sobą do grobu, by ulotniło się wraz z jego duszą.To był cały jego świat, cały żywot pełen przeżyć i troskliwie przechowywanych wspomnień.Stąd Jaime Astarloa brał swoją pogodę ducha, czyli coś, co określał jako spokój, jako jedyny przejaw mądrości, o jakim mogła marzyć niedoskonała natura ludzka.Widział przed sobą swoje życie, ciche, bogate i teraz już spełnione, majestatyczne i niewzruszone jak rzeka przy ujściu.I mimo wszystko wystarczyła para fiołkowych oczu, żeby to poczucie ładu wewnętrznego ujawniło całą swą kruchość.Należało jedynie sprawdzić, czy da się ograniczyć rozmiar klęski, skoro jego dusza dawno już zapomniała smak wielkich uniesień – teraz bowiem czuł wewnątrz coś na kształt późnej tkliwości, otulonej welonem smutku.„A więc tylko tyle?.” – pytał ni to z ulgą, ni to z rozżaleniem, gdy tak stał oparty o balustradę i podziwiał spektakl cieni na firmamencie.„A więc tylko tyle mogę jeszcze wykrzesać ze swych uczuć?”.Uśmiechnął się na myśl o sobie samym, o swojej posturze, o uchodzących zeń siłach.O duchu jak on starym i zmęczonym, który nagle opiera się jednak niedołęstwu, wymuszanemu przez powoli obumierające ciało.Fechtmistrz nie miał już wątpliwości – w owym doznaniu rozkosznej niepewności odzywał się spóźniony, patetyczny bunt, istny łabędzi śpiew jego wciąż dumnego ja.Rozdział czwartyPchnięcie krótkiePchnięcie krótkie z ponowieniem zwykle odsłania tego, kto je zadaje bez zastanowienia ni umiaru.Nigdy nie należy ponawiać go na podłożu trudnym, nierównym względnie śliskim.Powoli mijały dni skwarne i gwarne.Juan Prim zawiązywał swój spisek nad brzegami Tamizy, a tymczasem sznur więźniów ciągnął przez spalone słońcem pustkowia ku afrykańskim koloniom.Jaimego Astarloę niewiele to zajmowało, nie mógł jednak uciec od skutków ubocznych.Szczególnie przy stoliku w Progreso, gdzie dosłownie wrzało.Agapito Cárceles wywijał swoją flagą w postaci egzemplarza „La Nueva Iberia” sprzed paru tygodni.W głośnym wstępniaku pod tytułem Ostatnie słowo redakcja ujawniała pewne szczegóły porozumienia zawartego w Bajonnie pomiędzy wypędzonymi z kraju przywódcami partii lewicowych a Unią Liberalną, mającego na celu obalenie monarchii i wyłonienie Konstytuanty w wyborach powszechnych.Sprawa nie była pierwszej świeżości, ale „La Nueva Iberia” wywołała prawdziwą burzę.W całym Madrycie wrzało.– Lepiej późno niż wcale – zapewniał Cárceles, machając wyzywająco gazetą przed nastroszonym wąsem Lucasa Rioseco.– Któż to opowiadał, że takie pakta są przeciw naturze? No, kto? – tu trzepnął pięścią w zadrukowany papier, już i tak dość wymiętoszony przez resztę uczestników spotkania.– Dni starych wsteczników są policzone, panowie.Nowy płomień tuż–tuż.– Nigdy! Rewolucja nigdy! A tym bardziej republika! – don Lucas pałał oburzeniem, ale wobec rozwoju wydarzeń był tego dnia bardziej milczący.– Co najwyżej, powiadam panu, don Agapito, co najwyżej Prim przygotuje jakieś rozwiązanie zastępcze, byleby utrzymać monarchię.Reus nigdy nie dopuści, żeby marazm rewolucyjny się rozprzestrzenił.Przenigdy! Ostatecznie to przecież żołnierz.A każdy żołnierz to patriota.Ponieważ zaś każdy patriota jest monarchistą, zatem.– Nie zniosę obelg! – wrzasnął Cárceles w gorączce.– Domagam się, panie Rioseco, żebyś pan to odszczekał.Don Lucas, zaskoczony tą odżywką, spojrzał na swego oponenta z wyraźną konsternacją.– Ja pana nie lżyłem, panie Cárceles.Uniesiony gniewem dziennikarz przywołał niebiosa i kolegów przy stole na świadków [ Pobierz całość w formacie PDF ]