Pokrewne
- Strona Główna
- Mary Joe Tate Critical Companion to F. Scott Fitzgerald, A Literary Reference to His Life And Work (2007)
- Davidson MaryJanice Królowa Betsy 04 Nieumarła nieodwracalnie
- Peter Berling Dzieci Graala 02 Krew królów
- Moorcock Michael Corum 2 Krolowa mieczy (SCAN dal 1058)
- Peter Berling Dzieci Graala Krew krolow
- PoematBogaCzlowieka k.4z7
- Clancy Tom Niedzwiedz i smok
- Access 2000 Księga eksperta (3)
- Duenas Maria Krawcowa z Madrytu
- Silmarillion
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- marcelq.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W końcu strażnicy przeszli dalej i na murze znówzapanował spokój.- Nie wmówisz mi, wodzu, że po czymś takim krew nie krąży ci szybciej w żyłach -szepnął Dow.- Powinniśmy się cieszyć, że jeszcze w ogóle krąży, zamiast z nas tryskać nawszystkie strony.- Co teraz?Wilczarz zgrzytnął zębami i starł błoto z twarzy.- Czekamy.***Logen wstał, otrzepał spodnie z rosy i wciągnął potężny haust chłodnego powietrza.Dłużej nie dało się zaprzeczać, że słońce wzeszło na dobre.Nadal kryło się za wznoszącymsię na wschodzie Wzgórzem Skarlinga, ale niebotycznym czarnym wieżom przyprawiło jużzłotą otoczkę, wysokie, rzadkie chmury poróżowiały od spodu, a zimne niebo z wolnaprzybierało błękitny odcień.- Lepiej coś zrobić - wyszeptał pod nosem - niż żyć w wiecznym strachu.Pamiętał tę chwilę, kiedy pierwszy raz to usłyszał: zadymiona sala i światło ogniapełgające po pobrużdżonej zmarszczkami twarzy ojca, który pogroził mu palcem.Pamiętałrównież, jak powtórzył te słowa swojemu synowi, uśmiechnięty, nad rzeką, gdzie uczył gołowić ryby.Ojciec i syn.Obaj martwi.Ziemia i popioły.Kiedy Logena zabraknie, nikt już niepozna tej mądrości.Chyba nikt za nim nie zatęskni.I co z tego? Nie ma drugiej rzeczy równiebezwartościowej jak opinia innych na twój temat po tym, jak wróciłeś do ziemi.Zacisnął palce na rękojeści miecza Stwórcy.Wyżłobione w niej linie załaskotały go wdłoń.Wysunął broń z pochwy i trzymając ją swobodnie, rozluznił ramiona i mięśnie karku.Jeszcze jeden lodowaty wdech i wydech, po czym ruszył przed siebie, do góry, przez tłum,który szerokim półkolem otoczył bramę.Była to mieszanina carlów Wilczarza i góraliCrummocka; trafiło się też paru żołnierzy Unii, którym dowódcy dali wolne, żeby moglizobaczyć, jak szurnięci Północni skaczą sobie do gardeł.Niektórzy coś do niegopokrzykiwali; wszyscy zdawali sobie sprawę, że stawką pojedynku jest więcej istnień niżtylko jego własne.- To Dziewięciopalcy!- Krwawy-dziewięć!- Skończ to!- Zabij drania!Wybrani przez niego ludzie przynieśli tarcze i stanęli bliżej muru, tworząc pełnąpowagi grupę: West, Pike, Czerwonogłowy.I Dreszcz.Zastanawiał się, czy nie popełniłbłędu, wybierając tego ostatniego, ale przecież w górach uratował mu życie, a to powinnochyba coś znaczyć.Takie powinno wydaje się wątłą nicią, kiedy zależy od niej twoje życie,ale wielkiego wyboru nie miał.Odkąd pamiętał, jego życie zawsze wisiało na włosku.Crummock-i-Phail zrównał się z nim.Olbrzymia tarcza zawieszona na jego ramieniujakby się skurczyła.Drugą rękę oparł swobodnie na wydatnym brzuchu.- Pewnie nie możesz się już doczekać, co, Krwawy-dziewięć? Bo ja na pewno, mówięci!Dłonie poklepywały go po plecach, okrzyki dodawały mu otuchy, sam Logen jednakmilczał.Nie rozglądając się na boki, wkroczył w wygolony na ziemi krąg.Poczuł, jak tłumgęstnieje za jego plecami i zamyka przejście; usłyszał stukot tarcz ustawianych w półokrąg naskraju kręgu.Dalej, za ich plecami, stłoczeni ludzie poszeptywali, wyciągali szyje, żeby cośzobaczyć.Teraz nie było już odwrotu.Nigdy nie było.Od początku wszystko zmierzało ku tejchwili.Logen przystanął pośrodku kręgu, zadarł głowę i ryknął ku blankom:- Słońce wzeszło! Już czas!Odpowiedziało mu gasnące w ciszy echo.Uniesiona wiatrem garść suchych liścizaszeleściła w trawie.Cisza się przeciągała, aż zaczął mieć nadzieję, że nie doczeka sięodpowiedzi.%7łe ludzie Bethoda czmychnęli pod osłoną nocy i nie będzie żadnego pojedynku.Wtedy jednak na blankach pojawiły się pierwsze twarze: jedna tu, druga tam, aż wkońcu nieprzebrany tłum gapiów ciągnął w obie strony, jak okiem sięgnąć.Setki ludzi -wojownicy, kobiety, nawet dzieci, niesione przez dorosłych na barana.Jakby całe miastowyległo na mury.Zgrzytnął metal, skrzypnęło drewno i potężna brama zaczęła się powoli otwierać.Blask wschodzącego słońca najpierw wcisnął się w wąską szczelinę między jej skrzydłami, apotem wylał się szeroką strugą spod otwartego na oścież łuku.Ciężkim krokiemwymaszerowały przez nią dwa rzędy carlów z zawziętymi twarzami i skołtunionymi włosami,odzianych w dzwięczące metalicznie ciężkie kolczugi i zaopatrzonych w pomalowane tarcze.Logen rozpoznał niektórych - najbliższych zauszników Bethoda, którzy trwali przynim od samego początku; wszystko twardzi ludzie, dawniej nie raz i nie dwa także dla niego,Logena, trzymali tarcze podczas pojedynku.Utworzyli własne półkole, domykając w tensposób krąg.Powstała ściana tarcz; zwierzęce pyski, drzewa, wieże, płynąca woda,skrzyżowane topory, wszystkie porysowane i posiekane w setkach bitew.Wszystkiezwrócone ku Logenowi.Klatka z drewna i ludzkich ciał, z której jedyna droga wyjściaprowadzi przez zabicie przeciwnika.Lub przez własną śmierć, naturalnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.W końcu strażnicy przeszli dalej i na murze znówzapanował spokój.- Nie wmówisz mi, wodzu, że po czymś takim krew nie krąży ci szybciej w żyłach -szepnął Dow.- Powinniśmy się cieszyć, że jeszcze w ogóle krąży, zamiast z nas tryskać nawszystkie strony.- Co teraz?Wilczarz zgrzytnął zębami i starł błoto z twarzy.- Czekamy.***Logen wstał, otrzepał spodnie z rosy i wciągnął potężny haust chłodnego powietrza.Dłużej nie dało się zaprzeczać, że słońce wzeszło na dobre.Nadal kryło się za wznoszącymsię na wschodzie Wzgórzem Skarlinga, ale niebotycznym czarnym wieżom przyprawiło jużzłotą otoczkę, wysokie, rzadkie chmury poróżowiały od spodu, a zimne niebo z wolnaprzybierało błękitny odcień.- Lepiej coś zrobić - wyszeptał pod nosem - niż żyć w wiecznym strachu.Pamiętał tę chwilę, kiedy pierwszy raz to usłyszał: zadymiona sala i światło ogniapełgające po pobrużdżonej zmarszczkami twarzy ojca, który pogroził mu palcem.Pamiętałrównież, jak powtórzył te słowa swojemu synowi, uśmiechnięty, nad rzeką, gdzie uczył gołowić ryby.Ojciec i syn.Obaj martwi.Ziemia i popioły.Kiedy Logena zabraknie, nikt już niepozna tej mądrości.Chyba nikt za nim nie zatęskni.I co z tego? Nie ma drugiej rzeczy równiebezwartościowej jak opinia innych na twój temat po tym, jak wróciłeś do ziemi.Zacisnął palce na rękojeści miecza Stwórcy.Wyżłobione w niej linie załaskotały go wdłoń.Wysunął broń z pochwy i trzymając ją swobodnie, rozluznił ramiona i mięśnie karku.Jeszcze jeden lodowaty wdech i wydech, po czym ruszył przed siebie, do góry, przez tłum,który szerokim półkolem otoczył bramę.Była to mieszanina carlów Wilczarza i góraliCrummocka; trafiło się też paru żołnierzy Unii, którym dowódcy dali wolne, żeby moglizobaczyć, jak szurnięci Północni skaczą sobie do gardeł.Niektórzy coś do niegopokrzykiwali; wszyscy zdawali sobie sprawę, że stawką pojedynku jest więcej istnień niżtylko jego własne.- To Dziewięciopalcy!- Krwawy-dziewięć!- Skończ to!- Zabij drania!Wybrani przez niego ludzie przynieśli tarcze i stanęli bliżej muru, tworząc pełnąpowagi grupę: West, Pike, Czerwonogłowy.I Dreszcz.Zastanawiał się, czy nie popełniłbłędu, wybierając tego ostatniego, ale przecież w górach uratował mu życie, a to powinnochyba coś znaczyć.Takie powinno wydaje się wątłą nicią, kiedy zależy od niej twoje życie,ale wielkiego wyboru nie miał.Odkąd pamiętał, jego życie zawsze wisiało na włosku.Crummock-i-Phail zrównał się z nim.Olbrzymia tarcza zawieszona na jego ramieniujakby się skurczyła.Drugą rękę oparł swobodnie na wydatnym brzuchu.- Pewnie nie możesz się już doczekać, co, Krwawy-dziewięć? Bo ja na pewno, mówięci!Dłonie poklepywały go po plecach, okrzyki dodawały mu otuchy, sam Logen jednakmilczał.Nie rozglądając się na boki, wkroczył w wygolony na ziemi krąg.Poczuł, jak tłumgęstnieje za jego plecami i zamyka przejście; usłyszał stukot tarcz ustawianych w półokrąg naskraju kręgu.Dalej, za ich plecami, stłoczeni ludzie poszeptywali, wyciągali szyje, żeby cośzobaczyć.Teraz nie było już odwrotu.Nigdy nie było.Od początku wszystko zmierzało ku tejchwili.Logen przystanął pośrodku kręgu, zadarł głowę i ryknął ku blankom:- Słońce wzeszło! Już czas!Odpowiedziało mu gasnące w ciszy echo.Uniesiona wiatrem garść suchych liścizaszeleściła w trawie.Cisza się przeciągała, aż zaczął mieć nadzieję, że nie doczeka sięodpowiedzi.%7łe ludzie Bethoda czmychnęli pod osłoną nocy i nie będzie żadnego pojedynku.Wtedy jednak na blankach pojawiły się pierwsze twarze: jedna tu, druga tam, aż wkońcu nieprzebrany tłum gapiów ciągnął w obie strony, jak okiem sięgnąć.Setki ludzi -wojownicy, kobiety, nawet dzieci, niesione przez dorosłych na barana.Jakby całe miastowyległo na mury.Zgrzytnął metal, skrzypnęło drewno i potężna brama zaczęła się powoli otwierać.Blask wschodzącego słońca najpierw wcisnął się w wąską szczelinę między jej skrzydłami, apotem wylał się szeroką strugą spod otwartego na oścież łuku.Ciężkim krokiemwymaszerowały przez nią dwa rzędy carlów z zawziętymi twarzami i skołtunionymi włosami,odzianych w dzwięczące metalicznie ciężkie kolczugi i zaopatrzonych w pomalowane tarcze.Logen rozpoznał niektórych - najbliższych zauszników Bethoda, którzy trwali przynim od samego początku; wszystko twardzi ludzie, dawniej nie raz i nie dwa także dla niego,Logena, trzymali tarcze podczas pojedynku.Utworzyli własne półkole, domykając w tensposób krąg.Powstała ściana tarcz; zwierzęce pyski, drzewa, wieże, płynąca woda,skrzyżowane topory, wszystkie porysowane i posiekane w setkach bitew.Wszystkiezwrócone ku Logenowi.Klatka z drewna i ludzkich ciał, z której jedyna droga wyjściaprowadzi przez zabicie przeciwnika.Lub przez własną śmierć, naturalnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]