[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz Gaynor doskoczył i chwycił go za rękę trzymającą miecz.Uniósł pałasz, by uderzyć Coruma w głowę.Vadhagh zdołał się jednak wyswobodzić.Ostrze trafiło go w bark, przecinając pierwszą warstwę kolczugi, lecz zatrzymując się na drugiej.Teraz był jednak zupełnie bezbronny.Gaynor chwycił jego miecz i trzymał go zwycięsko w lewej ręce.- Poddaj się, Książę Corumie.Poddaj się, a daruję ci życie.- Aby móc zawieźć mnie swej pani, Xiombarg.- Nie mam wyboru.- A zatem nie poddam się!- Więc będę musiał cię zabić - westchnął Gaynor.Rzucił miecz Coruma na ziemię i zacisnął obie dłonie na rękojeści pałasza.Ruszył naprzód, by skończyć ze swym wrogiem.Rozdział czwartyATAK BARBARZYŃCÓWCorum instynktownie uniósł ramiona, aby zasłonić się przed ciosem Gaynora, i w tym momencie coś stało się z Ręką Kwilą.Niejeden raz Ręka ocaliła mu życie - często wyprzedzając atak - i obecnie znów samorzutnie sięgnęła w górę i chwyciła za ostrze broni Gaynora.Wyrwała pałasz z ręki Księcia Przeklętego i z potworną siłą kilkakrotnie uderzyła go po głowie rękojeścią.Książę Gaynor zachwiał się i z jękiem osunął na kolana.Corum skoczył naprzód i chwycił go od tyłu za szyję.- Poddajesz się, książę?- Nie mogę się poddać - wydusił Gaynor.- Nie mam jak się poddać.Lecz poniechał oporu, a złowieszcza Ręka Kwilą pociągnęła gwałtownie za jego przyłbicę.- NIE! - krzyknął pojąwszy zamiar Coruma.- Nie rób tego.Żaden człowiek nie może ujrzeć mojej twarzy! - Zaczął się wić i rzucać, lecz Corum trzymał go mocno, a Ręka Kwilą ponownie szarpnęła za przyłbicę.- PROSZĘ!Przyłbica uniosła się odrobinę.- BŁAGAM CIĘ, KSIĄŻĘ W SZKARŁATNYM PŁASZCZU! PUŚĆ MNIE, A NIE BĘDĘ JUŻ Z TOBĄ WALCZYŁ!- Nie masz prawa do takiej przysięgi - przypomniał mu Corum gniewnie.- Należysz do Xiombarg i nie masz własnej woli ani honoru.- Miej litość, Książę Corumie - powtórzył Gaynor błagalnie.- A ja nie mam prawa do litości nad tobą, bo służę Arkynowi - powiedział Corum.Ręka Kwilą po raz trzeci pociągnęła przyłbicę, i ta odskoczyła.Corum ujrzał młodą twarz, w której kłębiło się mrowie białych robaków.Z twarzy wyzierały czerwone, martwe oczy.Wszystkie potworności, których kiedykolwiek był świadkiem, nie mogły się równać z tym jednym przerażającym widokiem.Jego krzyk zlał się z krzykiem Księcia Gaynora Przeklętego.Twarz księcia zaczęła gnić i rozpadać się, przyjmując upiorny trupi kolor i wydzielając fetor, przy którym niczym był odór Hordy Chaosu.Corum obserwował, jak twarz zmienia rysy.Czasem stawała się obliczem mężczyzny w średnim wieku, kiedy indziej kobiety albo chłopca - a raz przelotnie rozpoznał w niej siebie samego.Ile różnych masek nosił Gaynor przez wszystkie wieki swego potępienia? Corum widział miliony lat rozpaczy przebiegające przez oblicze księcia, a ono wciąż kłębiło się robactwem, czerwone oczy płonęły strachem i cierpieniem, a kolejne twarze zmieniały się bez końca.To trwało więcej niż miliony lat - eony bólu i cierpienia.Taka była cena za nieznaną zbrodnię Gaynora, za zdradę przysięgi, którą złożył Ładowi.Przy czym ten los stał się jego udziałem nie z ręki Ładu, ale mocą wyroku Kosmicznej Równowagi.Jakaż to była zbrodnia, jeśli zachowująca neutralność Równowaga zdecydowała się na działanie? Pewne wskazówki co do tego pojawiały się i znikały na różnych obliczach migających w hełmie.Corum zwolnił uścisk na szyi Gaynora, a zamiast tego objął rękami jego udręczoną głowę i zapłakał nad Księciem Przeklętym, który wciąż na nowo ponosił karę, jaka nigdy nie powinna stać się udziałem żadnej istoty.Szlochając pomyślał, że tak wyglądała ostateczna sprawiedliwość - lub niesprawiedliwość, co w owej chwili wydawało mu się tym samym.Jednak nawet w tej chwili Książę Gaynor nie umierał, lecz jedynie przechodził z jednej formy egzystencji w inną.Wkrótce w jakimś obcym świecie, nieskończenie odległym od Piętnastu Wymiarów i światów rządzonych przez Władców Mieczy, znów podejmie naznaczoną mu przez los służbę Chaosowi.W końcu twarz zniknęła.Lśniąca zbroja była pusta.Książę Gaynor Przeklęty odszedł.Corum oszołomiony podniósł głowę.Jak przez mgłę usłyszał głos Jharego-a-Conela.- Szybko, Corumie, weź konia Gaynora! Barbarzyńcy zdołali się otrząsnąć, a my nie mamy tu już czego szukać.Towarzysz bohaterów potrząsnął go za ramię.Książę wstał i odnalazł swój miecz, który leżał tam, gdzie cisnął go Gaynor.Z pomocą Jharego wspiął się na błyszczące siodło w kolorach czerni i bieli.W chwilę później gnali w kierunku murów Halwygu-nan-Vake, ścigani przez wyjących Mabdeńczyków.Otwarto bramę, aby ich wpuścić, po czym natychmiast ją zamknięto.Zsiadając z koni słyszeli, jak barbarzyńcy bezskutecznie tłuką pięściami w okute żelazem belki.Król Onald i Rhalina czekali na nich z niecierpliwością.- Co z Księciem Gaynorem? - zawołał Onald.- Żyje?- Tak - odparł Corum bezbarwnie.- Wciąż żyje.- A więc przegrałeś!- Nie.- Corum oddalił się, prowadząc konia swego wroga.Nie chciał teraz rozmawiać z nikim, nawet z Rhalina.Król ruszył za nim, ale przystanął i spojrzał pytająco na Jharego-a-Conela.- Corum nie przegrał? - zapytał.- Książe Gaynor już nam nie zagraża - wyjaśnił Jhary zmęczonym głosem.- Corum go pokonał.Barbarzyńcy stracili mózg, który nimi kierował - pozostała im tylko ich liczba i siła mięśni, a także Psy i Niedźwiedzie.- Zaśmiał się bez cienia wesołości w głosie.- Tylko tyle, Królu Onaldzie.Spojrzeli na Coruma, który szedł przygarbiony, ledwo powłócząc nogami.- Dopilnuję przygotowań do obrony - rzekł Onald.- Myślę, że rano zaatakują.- Ja też tak sądzę - powiedziała Rhalina.Kierowana nagłym impulsem miała ochotę podejść do Coruma, ale się od tego powstrzymała.O świcie wojska Króla Lyra-a-Brode połączyły się z wojskami z Bro-an-Mabdenu i wraz z Armiami Psa i Niedźwiedzia zaczęły podchodzić pod Halwyg-nan-Vake.Na niskich wałach Halwygu tłoczyli się wojownicy.Barbarzyńcy, pokładając ufność w taktyce Księcia Gaynora i jego Zastępów Chaosu, które pomogły im zdobyć wszystkie inne miasta, nie prowadzili ze sobą machin oblęż-niczych.Było ich jednak bardzo wielu - tak wielu, że ich szeregi rozciągały się aż po horyzont.Jechali konno i na rydwanach lub maszerowali pieszo.Corum odpoczywał parę godzin, choć nie mógł zasnąć.Wciąż stała mu przed oczami twarz Księcia Gaynora.Starał się wskrzesić w sobie nienawiść do Glandytha-a-Krae i szukał hrabiego wśród hordy barbarzyńców, ale nigdzie go nie było.Może nadal tropił Coruma w okolicach Góry Moidel.Król Lyr dosiadał potężnego wierzchowca, a w dłoniach ściskał prymitywny proporzec wojenny.Obok niego jechał Kronekyn-a-Drok, wódz szczepów Bro-an-Mabden, garbus i półidiota, którego dość trafnie przezywano Ropuchą.Barbarzyńcy nadciągali w nieładzie, bez żadnego planu.Cronekyn rozglądał się nerwowo, jakby niepewny, czy bez Księcia Gaynora zdoła zapanować nad tak wielką siłą.Król Lyr-a-Brode uniósł masywny miecz i w tej samej chwili z tyłu posypał się grad płonących strzał, które z gwizdem opadły na Halwyg, podpalając zeschnięte, nie podlewane od wielu dni krzaki.Lecz Król Onald był na to przygotowany.Już od wielu dni mieszkańcy gromadzili urynę, aby nią gasić ogień.Onald znał los innych obleganych miast w swoim królestwie i zarządził to, co było konieczne [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl