[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwóch żołnierzy osłaniało boki.Rozpoznał ich broń - nowe karabiny AKS-74, kalibru 5,45 mm.Sądząc po beretach musieli być komandosami.Doskoczyli do pasa obumarłych zarośli.Za­uważył jednak gdzieniegdzie drobne pączki.Budziło się nowe życie.Czyżby?- Ja i moi ludzie patrolowaliśmy ten park.Podobny patrol krążył koło muzeum.Wasz wuj był bliski zwątpienia, towarzy­szko - powiedział Wladow i uśmiechnął się ciepło.- Ja też już zwątpiłam - roześmiała się cicho Natalia- Nie musicie mówić po angielsku.Znam wasz język - wtrą­cił Rourke.- To dobrze - powiedział Wladow, przechodząc na rosyjski.- Towarzysz generał jest obserwowany przez KGB, ale Rożdiestwieńskiego nie ma już w Chicago.Krążą plotki, że pojechał do jakiegoś miejsca w Colorado, nazywanego “Łono”.Nasze główne siły mają rozkaz zaatakować II USA, ale są fatalnie do­wodzone.Generał mówi, że dzieje się coś niedobrego.Rourke dokładnie przyjrzał się ekwipunkowi Wladowa i w końcu zapytał:- Co robi w pańskiej kaburze rewolwer Smith and Wesson, kapitanie?- Jest pan spostrzegawczy, doktorze Rourke.Jesteśmy rosyj­skim odpowiednikiem amerykańskich sił specjalnych.Oficerom wolno nosić dowolną broń osobistą.Poza tym wszyscy je­steśmy wyposażeni w AK-74.To bardzo dobre karabiny.Teraz jednak powinniśmy biec do muzeum tak szybko, jak to możli­we.Przy wejściu jest zaufany strażnik, ale musimy się śpieszyć - mówiąc to odsunął mankiet swej czarnej bluzy i zerknął na Rolexa.- Zmiana warty jest za niecałe czterdzieści pięć minut.- Jak się czuje mój wuj? - zapytała Natalia.- Towarzysz generał czuje się świetnie, jest twardy jak stal.Wladow uśmiechnął się dodając:- Jego serce uraduje się na wasz widok, towarzyszko majo­rze.Ale teraz musimy się spieszyć.Rourke, nie będzie już po­trzeby, abyś używał swojego arsenału.- Mam nadzieję - odpowiedział John.ROZDZIAŁ LZatrzymali się przy wejściu do muzeum.Miody strażnik za­chowywał się tak, jakby byli niewidzialni.Nawet nie próbował się im przyjrzeć.Nie odwrócił też za nimi głowy, gdy go minęli i znaleźli się przy masywnych drzwiach.Wladow otworzył je wielkim kluczem.Do środka weszło najpierw dwóch ludzi, re­szta przekroczyła próg muzeum dopiero za nimi.- Szybciej - nieustannie ich popędzał.- Tędy!Znajdowali się w centralnym korytarzu.Stały tam dwie ol­brzymie figury walczących mastodontów.Pobiegli w kierunku schodów.Komandosi osłaniali boki, kontrolując każdy zakątek mijanych pomieszczeń.Na półpiętrze Wladow zostawił jedne­go ze swoich ludzi.Z biegu przeszli do szybkiego marszu.Mi­nęli szeroki korytarz i skręcili w prawo, wchodząc do olbrzy­miej sali.Komandosi zostali przy drzwiach.Sala musiała mieć co najmniej pięćdziesiąt metrów długości.Na jej końcu, przy słabym świetle lampy, widniała zwalista sylwetka człowieka.Nie był wysoki, raczej średniego wzrostu.Zbliżając się do nie­go, Rourke uważnie mu się przypatrywał.Domyślał się już, że to wuj Natalii.Na jego szerokiej twarzy malowało się zdecydo­wanie i determinacja.Gdy ruszył w ich stronę, szedł tak, jakby bolały go stopy.Natalia rzuciła mu się w ramiona.Wydawało się, że jej kruche ciało zostanie zmiażdżone w objęciach starego człowieka.- To jest towarzysz generał Warakow - z dumą przedstawił go Wladow.- Jako przyjaciel major Tiemierownej nie powinien pan uważać go za.Zapewniam, że w obronie generała oddał­bym życie.Rourke patrząc mu w oczy, powiedział:- Jestem przekonany, że uczyniłby pan to.ROZDZIAŁ LIPoruszali się cicho i powoli przez wzgląd na Warakowa.Rourke pomyślał, że w innych okolicznościach być może zająłby się stopami generała.Teraz mógł mu zaproponować jedynie jakieś środki przeciwbólowe.Byli głęboko wewnątrz muzeum, w jego egipskim skrzydle.W dużych szklanych gablotach leżały mu­mie i sarkofagi.Trzech komandosów Wladowa ubezpieczało wejście do hali.Warakow zajął miejsce na niskim, drewnianym meblu bez oparcia dla pleców.Natalia stała obok niego, na mu­zealnym podeście, a Rourke i kapitan Wladow - nieco niżej.Generał Warakow zaczął mówić:- Mamy bardzo mało czasu.Dokładnie - jeden Bóg, jeśli rzeczywiście jest, raczy wiedzieć.Dołączyła do nich szczupła, ładna kobieta.Stanęła za pleca­mi Warakowa.- Katia - powiedziała Natalia ciepłym głosem.- Towarzyszka Tiemierowna - kobieta uśmiechnęła się.Katia położyła z czułością rękę na ramieniu Warakowa.Po chwili jednak zabrała ją.Generał kontynuował:- Kapitanie Wladow, po naszej rozmowie moja bratanica i doktor Rourke udadzą się do Colorado, do “Łona”.Czy wy i wasi komandosi jesteście gotowi im towarzyszyć?- Tak jest, towarzyszu generale.- O czym wy mówicie, panowie? - Rourke przerwał delikat­nie, chcąc się dowiedzieć, dlaczego dysponuje się jego osobą bez jego zgody.Warakow zwrócił się do Natalii:- Co to jest jonizacja atmosfery, drogie dziecko? Byłaś kie­dyś dobrą studentką na politechnice, więc proszę, wyjaśnij mi to.- Powietrze może zostać naładowane cząsteczkami elektry­cznymi, a wtedy.- Wtedy słońce może je pobudzić.- wtrącił się Rourke.Warakow przerwał mu:- Oboje macie rację.Zdobyłem trochę wiadomości.Poświę­ciłem dużo czasu, by zrozumieć istotę tego zjawiska i zagroże­nie, jakie ze sobą niesie.Wkrótce wszyscy to zrozumieją.- Pan napomykał coś o końcu świata - szepnął Rourke.- W starym Testamencie judeochrześcijańskiej Biblii Bóg obiecał człowiekowi, który zbuduje wielki statek.- Noemu - podpowiedział Wladow.Warakow popatrzył na niego i uśmiechnął się.- Więc Bóg obiecał Noemu, że już nigdy nie ześle na ziemię drugiego potopu.Obiecał za to zagładę w ogniu.- Zawsze myślałem, że Noe ubił kiepski interes.Wolałbym raczej utonąć niż spłonąć żywcem.- Rourke nie mógł się po­wstrzymać od tej uwagi.- To już niedługo, doktorze Rourke.- Całkowita jonizacja atmosfery! - domyślił się.- Tak.Koniec świata się zbliża - Warakow popatrzył z nama­szczeniem na swój stary zegarek.- Mamy mniej niż pięć godzin do ostatniego może wschodu słońca.Nie wiadomo, czy stanie się to za jeden czy parę dni.W tym czasie nastąpi dopełnienie jonizacji.Potem z nieba spadnie ogień i oczyści Ziemię.Strawi tlen, którym oddychamy.Burze ognia opanują całą planetę.Zginą wszystkie żywe stworzenia.Przez trzysta lat nie będzie na Ziemi czym oddychać.Minie pięćset lat, zanim zawartość tlenu w atmosferze będzie wystarczająca do tego, by wyższe formy życia mogły z niej korzystać bez specjalnych aparatów.To obłędne, ale ludzie zniszczyli się sami.Ostatecznie i nieod­wołalnie życie na Ziemi zostanie zlikwidowane.ROZDZIAŁ LIISiedział ze skrzyżowanymi nogami na podłodze.Trzymał dłoń Natalii, która przysiadła się do niego.Katia, sekretarka Warakowa, siedziała obok starego generała [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl