Pokrewne
- Strona Główna
- Assollant Alfred Niezwykłe choć prawdziwe przygody kapitan
- Alfred Hitchcock Tajemnica czlowieka z blizna
- Alfred Rambaud Piercień cezara
- 25 K.W. Jeter Trylogia Wojny Łowców Nagród II Spisek Xizora
- Conrad Joseph Wsrod pradow (SCAN dal 946)
- Conrad Joseph Wsrod pradow (3)
- McCaffrey Anne Killashandra
- Tielle St Clare Shadow of the Dragon 03 Smocze narodziny (całoÂść)
- Markowski Tadeusz Umrzec, aby nie zginac
- Thinking and Destiny
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wrobelek.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tuż przed wieczorem karawana natrafiła na leśną polanę położoną na łagodnym górskim stoku.Smuga postanowił zatrzymać się na niej na noc.Tylko dla dziewcząt rozłożono jeden mały namiot.Mężczyźni mieli nocować przy ogniskach, aby o wschodzie słońca móc wyruszyć w drogę, nie tracąc czasu na prace obozowe.Z zapadnięciem ciemności nastrój Papuasów znów uległ pogorszeniu.Zbici w gromadki obsiedli ogniska; w milczeniu nasłuchiwali odgłosów płynących z pogrążonej w mroku dżungli.Według miejscowych przesądnych wierzeń, las z nastaniem nocy stawał się królestwem duchów, których odgłosy dawały się słyszeć w szumie drzew i krzyku nocnych ptaków.Toteż podszyci strachem zabobonni Papuasi obawiali się nawet spoglądać w kierunku leśnego gąszczu.Aby uniknąć konieczności oddalania się w nocy z obozu w celu załatwiania własnych potrzeb naturalnych, żuli liście jakiejś rośliny, które jakoby działały hamująco.Biali łowcy także nie lekceważyli niebezpieczeństwa.Wprawdzie nie przerażały ich naiwne opowieści o duchach, lecz świadomość, że byli już tropieni przez zwiadowców Tawade, zmuszała do zachowania jak najdalej idących środków ostrożności.Smuga, Nowicki i Tomek na zmianę obchodzili obóz, zapuszczali się w gąszcz na skraju dżungli, szczególnie bacząc na zachowanie Dinga.Ich towarzysze w obozie trzymali karabiny w pogotowiu, a krajowcy nie wypuszczali z rąk dzid i maczug.Nikt nie nucił tego wieczoru pieśni, nie było słychać głośniejszych rozmów.Dzięki temu obozowisko łowców rajskich ptaków przypominało wojskowy biwak przed walką mającą nastąpić o świcie.Zaciekłe ataki moskitów trwały przez całą noc, toteż wszyscy z uczuciem ulgi powitali mglisty ranek.Zanim wschodzące słońce zaczęło rozpraszać opary, karawana już była w drodze.Ku zdumieniu podróżników, tragarze nieoczekiwanie zmienili taktykę.Nie opóźniali marszu, nie utyskiwali, a nawet samorzutnie przyspieszali kroku.Jednak, tak jak poprzedniego dnia, szli w bardzo zwartej kolumnie i nie śpiewali.- Zapewne spokojna noc dodała im otuchy - mówił kapitan Nowicki, który ze Smugą i Tomkiem stanowili przednią straż.- Oby tak było, ale raczej spodziewam się, czego innego - odparł Smuga.- Czy pan przypuszcza, że będą chcieli nas porzucić? - dopytywał się Tomek.- A jakże! - potaknął Smuga.- Pewno postanowili rozstać się z nami na brzegu granicznej rzeki.- Jak amen w pacierzu, masz pan rację! - zawołał Nowicki.- Smarują raźno do przodu, aby jak najprędzej znaleźć się w drodze powrotnej!- Tego właśnie się spodziewam - odpowiedział Smuga.- Myślę, Tomku, że znów będziesz musiał przedzierzgnąć się w czarownika.- Jeśli tak dalej pójdzie, wkrótce zabraknie mi nowych pomysłów - markotnie odrzekł młodzieniec.- Możesz jeszcze raz pokazać palenie wody - zaproponował Smuga.- To wywarło na nich silne wrażenie.- Pokaż im tę sztuczkę z wcieraniem monety w kark, którą swego czasu popisałeś się przed afrykańskim czarownikiem - doradził Nowicki.- Niezła myśl - pochwalił Smuga.- Mógłbyś także rozpalić ognisko, skupiając promienie słoneczne za pomocą soczewki.Może sam też coś wymyślę.- Widzisz, brachu, nie masz się, czym martwić - powiedział Nowicki.- Wkrótce będziesz najsławniejszym czarownikiem w całej Oceanii!Teren obniżał się coraz bardziej.Wysokie bambusy, drzewa palmowe i olbrzymie osty tworzyły trudny do przebycia gąszcz.Coraz intensywniejszy odór zgnilizny zwiastował bliskość rzeki.Przesiąknięta wilgocią ziemia uginała się pod stopami podróżników, a czasem wręcz brodzili po rozległych mokradłach, zostawiając po sobie ślady w postaci małych kałuż czarnej, tłustej wody.Przedzieranie się przez zarośla było bardzo męczące.Wszystkich bolały nogi, pokaleczone przez długie, ostre liście i trawę.Dopiero w godzinach popołudniowych karawana dobrnęła do nisko położonych brzegów rzeki.Wiele trudu kosztowało Smugę wyszukanie miejsca odpowiedniego na odpoczynek.Zachłanna dżungla zazdrośnie zagarniała dla siebie każdą piędź ziemi.Potężne drzewa, niczym olbrzymy nagle powstrzymywane w zwycięskim marszu, pochylały się ponad korytem rzeki, zapuszczając plątaninę korzeni nawet w żółtawe wody.Smuga wypatrzył skrawek piaszczystego wybrzeża, strzałem ze sztucera przepłoszył drzemiące w słońcu krokodyle i polecił tragarzom złożyć bagaże.Krajowcy pospiesznie wykonali rozkaz, po czym zbici w ciasną gromadę siedli na piasku.Wystraszonym wzrokiem spoglądali na przeciwległy, cichy, wrogi brzeg rzeki.Łowcy z niepokojem obserwowali Papuasów; ich posępne milczenie nie wróżyło niczego dobrego.Wilmowski zbliżył się do Smugi i zagadnął:- Janie, obawiam się, że Mafulu nie pójdą z nami dalej.- Postawią się okoniem, ale pójść będą musieli, gdyż inaczej byłby to koniec całej naszej wyprawy - odparł Smuga, nabijając fajkę tytoniem.- Czy jesteś pewny, że uda ci się zmusić ich do posłuszeństwa? Proszę cię, Janie, bądź ostrożny!- Nie miałem na myśli użycia siły - odpowiedział Smuga.- Postaram się nakłonić ich, aby towarzyszyli nam do najbliższej wioski.Potem będą mogli wrócić, jeśli zechcą.Umilkli.Smuga wypalił fajkę, po czym wydobył z podręcznej torby lunetę.Długo wodził nią po drugim brzegu rzeki, gdzie nieprzenikniony gąszcz pnączy zagradzał drogę do wiosek ludożerców i łowców głów.Chowając lunetę, zwrócił się do Wilmowskiego:- Andrzeju, weź do pomocy Bentleya, Balmore'a oraz Zbyszka i zajmijcie się tragarzami.Gęste chaszcze na pewno dały im się porządnie we znaki.Muszą mieć sporo ran.Potem niech przyjdą na rozmowę!Tragarze nieco się ożywili, gdy Wilmowski przystąpił do sporządzania "cudownego" leku, za jaki uważali roztwór nadmanganianu potasu.Wszyscy chętnie poddawali się zabiegom, po czym zgodnie z poleceniem Wilmowskiego przysiadali na piasku przed Smugą.Gdy ostatni Papuas został opatrzony, najstarszy wiekiem tragarz podniósł się i podszedł do Smugi.Zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, Smuga odezwał się:- Wiem, co masz zamiar mi oznajmić! Chcecie wracać do swoich wiosek.Dobrze, każdy z was otrzyma tyle muszli, ile wam obiecaliśmy.Przychylny szmer głosów utwierdził podróżnika w przekonaniu, że trafił w sedno sprawy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Tuż przed wieczorem karawana natrafiła na leśną polanę położoną na łagodnym górskim stoku.Smuga postanowił zatrzymać się na niej na noc.Tylko dla dziewcząt rozłożono jeden mały namiot.Mężczyźni mieli nocować przy ogniskach, aby o wschodzie słońca móc wyruszyć w drogę, nie tracąc czasu na prace obozowe.Z zapadnięciem ciemności nastrój Papuasów znów uległ pogorszeniu.Zbici w gromadki obsiedli ogniska; w milczeniu nasłuchiwali odgłosów płynących z pogrążonej w mroku dżungli.Według miejscowych przesądnych wierzeń, las z nastaniem nocy stawał się królestwem duchów, których odgłosy dawały się słyszeć w szumie drzew i krzyku nocnych ptaków.Toteż podszyci strachem zabobonni Papuasi obawiali się nawet spoglądać w kierunku leśnego gąszczu.Aby uniknąć konieczności oddalania się w nocy z obozu w celu załatwiania własnych potrzeb naturalnych, żuli liście jakiejś rośliny, które jakoby działały hamująco.Biali łowcy także nie lekceważyli niebezpieczeństwa.Wprawdzie nie przerażały ich naiwne opowieści o duchach, lecz świadomość, że byli już tropieni przez zwiadowców Tawade, zmuszała do zachowania jak najdalej idących środków ostrożności.Smuga, Nowicki i Tomek na zmianę obchodzili obóz, zapuszczali się w gąszcz na skraju dżungli, szczególnie bacząc na zachowanie Dinga.Ich towarzysze w obozie trzymali karabiny w pogotowiu, a krajowcy nie wypuszczali z rąk dzid i maczug.Nikt nie nucił tego wieczoru pieśni, nie było słychać głośniejszych rozmów.Dzięki temu obozowisko łowców rajskich ptaków przypominało wojskowy biwak przed walką mającą nastąpić o świcie.Zaciekłe ataki moskitów trwały przez całą noc, toteż wszyscy z uczuciem ulgi powitali mglisty ranek.Zanim wschodzące słońce zaczęło rozpraszać opary, karawana już była w drodze.Ku zdumieniu podróżników, tragarze nieoczekiwanie zmienili taktykę.Nie opóźniali marszu, nie utyskiwali, a nawet samorzutnie przyspieszali kroku.Jednak, tak jak poprzedniego dnia, szli w bardzo zwartej kolumnie i nie śpiewali.- Zapewne spokojna noc dodała im otuchy - mówił kapitan Nowicki, który ze Smugą i Tomkiem stanowili przednią straż.- Oby tak było, ale raczej spodziewam się, czego innego - odparł Smuga.- Czy pan przypuszcza, że będą chcieli nas porzucić? - dopytywał się Tomek.- A jakże! - potaknął Smuga.- Pewno postanowili rozstać się z nami na brzegu granicznej rzeki.- Jak amen w pacierzu, masz pan rację! - zawołał Nowicki.- Smarują raźno do przodu, aby jak najprędzej znaleźć się w drodze powrotnej!- Tego właśnie się spodziewam - odpowiedział Smuga.- Myślę, Tomku, że znów będziesz musiał przedzierzgnąć się w czarownika.- Jeśli tak dalej pójdzie, wkrótce zabraknie mi nowych pomysłów - markotnie odrzekł młodzieniec.- Możesz jeszcze raz pokazać palenie wody - zaproponował Smuga.- To wywarło na nich silne wrażenie.- Pokaż im tę sztuczkę z wcieraniem monety w kark, którą swego czasu popisałeś się przed afrykańskim czarownikiem - doradził Nowicki.- Niezła myśl - pochwalił Smuga.- Mógłbyś także rozpalić ognisko, skupiając promienie słoneczne za pomocą soczewki.Może sam też coś wymyślę.- Widzisz, brachu, nie masz się, czym martwić - powiedział Nowicki.- Wkrótce będziesz najsławniejszym czarownikiem w całej Oceanii!Teren obniżał się coraz bardziej.Wysokie bambusy, drzewa palmowe i olbrzymie osty tworzyły trudny do przebycia gąszcz.Coraz intensywniejszy odór zgnilizny zwiastował bliskość rzeki.Przesiąknięta wilgocią ziemia uginała się pod stopami podróżników, a czasem wręcz brodzili po rozległych mokradłach, zostawiając po sobie ślady w postaci małych kałuż czarnej, tłustej wody.Przedzieranie się przez zarośla było bardzo męczące.Wszystkich bolały nogi, pokaleczone przez długie, ostre liście i trawę.Dopiero w godzinach popołudniowych karawana dobrnęła do nisko położonych brzegów rzeki.Wiele trudu kosztowało Smugę wyszukanie miejsca odpowiedniego na odpoczynek.Zachłanna dżungla zazdrośnie zagarniała dla siebie każdą piędź ziemi.Potężne drzewa, niczym olbrzymy nagle powstrzymywane w zwycięskim marszu, pochylały się ponad korytem rzeki, zapuszczając plątaninę korzeni nawet w żółtawe wody.Smuga wypatrzył skrawek piaszczystego wybrzeża, strzałem ze sztucera przepłoszył drzemiące w słońcu krokodyle i polecił tragarzom złożyć bagaże.Krajowcy pospiesznie wykonali rozkaz, po czym zbici w ciasną gromadę siedli na piasku.Wystraszonym wzrokiem spoglądali na przeciwległy, cichy, wrogi brzeg rzeki.Łowcy z niepokojem obserwowali Papuasów; ich posępne milczenie nie wróżyło niczego dobrego.Wilmowski zbliżył się do Smugi i zagadnął:- Janie, obawiam się, że Mafulu nie pójdą z nami dalej.- Postawią się okoniem, ale pójść będą musieli, gdyż inaczej byłby to koniec całej naszej wyprawy - odparł Smuga, nabijając fajkę tytoniem.- Czy jesteś pewny, że uda ci się zmusić ich do posłuszeństwa? Proszę cię, Janie, bądź ostrożny!- Nie miałem na myśli użycia siły - odpowiedział Smuga.- Postaram się nakłonić ich, aby towarzyszyli nam do najbliższej wioski.Potem będą mogli wrócić, jeśli zechcą.Umilkli.Smuga wypalił fajkę, po czym wydobył z podręcznej torby lunetę.Długo wodził nią po drugim brzegu rzeki, gdzie nieprzenikniony gąszcz pnączy zagradzał drogę do wiosek ludożerców i łowców głów.Chowając lunetę, zwrócił się do Wilmowskiego:- Andrzeju, weź do pomocy Bentleya, Balmore'a oraz Zbyszka i zajmijcie się tragarzami.Gęste chaszcze na pewno dały im się porządnie we znaki.Muszą mieć sporo ran.Potem niech przyjdą na rozmowę!Tragarze nieco się ożywili, gdy Wilmowski przystąpił do sporządzania "cudownego" leku, za jaki uważali roztwór nadmanganianu potasu.Wszyscy chętnie poddawali się zabiegom, po czym zgodnie z poleceniem Wilmowskiego przysiadali na piasku przed Smugą.Gdy ostatni Papuas został opatrzony, najstarszy wiekiem tragarz podniósł się i podszedł do Smugi.Zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, Smuga odezwał się:- Wiem, co masz zamiar mi oznajmić! Chcecie wracać do swoich wiosek.Dobrze, każdy z was otrzyma tyle muszli, ile wam obiecaliśmy.Przychylny szmer głosów utwierdził podróżnika w przekonaniu, że trafił w sedno sprawy [ Pobierz całość w formacie PDF ]