[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zastanawiał się, czy Bob spędził czas bardziej owocnie na przystani i czy robią naprawdę wszystko, żeby pomóc panu Bonestellowi.Czy to możliwe, żeby rabusiami w banku byli Ernie i jego przyjaciele? A jeśli tak, jak Trzej Detektywi zdołają to udowodnić?Nagle przypomniał sobie coś, co widział w kinie albo w telewizji.Wsiadł na rower i pojechał szybko do składu złomu.Pete siedział w Kwaterze Głównej i ze znudzoną miną przeglądał kartki magazynu sportowego.- Dobrze, że jesteś - powiedział.- Nudy na pudy.Ale Bob raz zadzwonił.- Tak? Co powiedział?- Myśli, że coś się szykuje u Denicoli.Współlokatorzy Erniego sterczą tam stale i gadają z Erniem.Bob mówił, że czymś są podekscytowani.A starej pani Denicoli śnił się Bob.Powiedziała mu, że grozi mu niebezpie­czeństwo i nie powinien być na przystani!Jupe poczuł dreszczyk emocji.Nie był pewien, czy można wierzyć w sny pani Denicoli, ale Ernie to inna sprawa.- Jak dawno temu Bob telefonował?- Może pół godziny, może trochę dłużej.Powiedziałem mu, że mogę go zastąpić, ale on chciał tam zostać.Jupe skinął głową.- Dobra.Słuchaj, ja tam jadę.Spróbuję sfotografować tych trzech facetów.Zrobię odbitki i dorysuję im brody, wąsy i peruki.Potem pokażę zdjęcie panu Bonestellowi.Może ich rozpozna.Wziął z ciemni aparat fotograficzny z teleskopem i dodał:- Zostań tutaj.Zatelefonuję po zobaczeniu się z Bobem.Pół godziny później był na przystani.“Maria III" nie stała przy pomoście, a małe biuro było puste.Nigdzie śladu Erniego czy Eileen.Jupe wzruszył ramionami, przeciął szosę i, podskakując na kamieniach, zjechał na plażę.Znalazł rower Boba przypięty do pala pod pomostem.Umocował obok swój rower i rozejrzał się po plaży.Kilka osób łowiło ryby, jakieś dzieci bawiły się z psem, ale Boba nigdzie nie było.Z aparatem fotograficznym w ręce wspiął się z plaży na parking Denicoli.Był pusty.Potem dostrzegł na placyku koło domu z szarym gontem samochód kombi.Ktoś musiał tam być.Poszedł więc do domu pani Denicoli.Nie zdążył jeszcze dotknąć dzwonka, gdy drzwi się otworzyły i stanęła przed nim stara pani.Patrzyła na niego przenikliwie.- Czy widziała pani mojego przyjaciela? - zapytał Jupe.- Twego przyjaciela?- Tak, był tu rano i pani z nim rozmawiała.Śnił się pani.- Ach! Więc ten mały chłopiec w okularach to twój przyjaciel.Chyba o tym w jakiś sposób wiedziałam.Ściągnęła surowo brwi, ale Jupe pomyślał, że w gruncie rzeczy się nie gniewa.- Czy od tamtego czasu widziała go pani? - zapytał.- Jego ro­wer stoi pod pomostem, ale nigdzie nie mogę go znaleźć.Czy mógł popły­nąć gdzieś łodzią? Może pani synowa wzięła go na rejs?Pani Denicola potrząsnęła głową.- Ernie popłynął “Marią" z Eileen.Widziałam, jak wyruszyli.Nikogo więcej nie było na łodzi.- Dokąd on mógł pójść? - powiedział Jupiter bardziej do siebie niż do niej.- Nie wiem - pani Denicola cofnęła się i szerzej otworzyła drzwi.- Myślę, że stanie się coś złego.Śniło mi się to i jestem bardzo niespokojna.Musisz mi powiedzieć o sobie i o twoim przyjacielu.Wejdź, proszę.Było w tonie starej pani coś, co brzmiało jak głos przeznaczenia i Jupe po raz pierwszy pomyślał, że Bob istotnie znalazł się w niebezpieczeństwie.Wiele kilometrów dalej, w Oxnard, Bob zbliżał się właśnie do przedsię­biorstwa przewozowego “Pacific States".Znajdowało się ono na rozległym placu przy Albert Road, otoczonym wysokim ogrodzeniem z siatki.Stał tam budynek z bloków betonowych, bez okien, a obok niego kilka zabłoconych wozów meblowych.Brama była zamknięta na kłódkę, a biegnąca od niej droga wjazdowa wyboista i pełna kałuż.Bob nie widział nikogo w środku i zaczął obchodzić zakład dookoła.Ślepe ściany budynku obrastały chwasty, wszędzie walały się połamane skrzynki i zmięte papiery.Z tyłu widok na budynek przesłoniły Bobowi sto­jące tam ciężarówki, ale usłyszał czyjeś głosy, stanął i słuchał.Rozmowa trwała dalej, nie mógł jednak pochwycić słów.Zauważył, że jeden z wozów meblowych stał bokiem do ogrodzenia.Spojrzał w prawo, potem w lewo i wziął głęboki oddech.Stawiając stopy w oczkach siatki wspiął się na szczyt ogrodzenia i przelazł na dach wozu.Położył się nieruchomo i łapał oddech.Nie był tak wysportowany jak Pete, a jednak dokonał tego! Znalazł się wewnątrz placu.Podniósł się na czworaki i podczołgał do przodu.- To nie wyschnie na czas - głos był teraz blisko.- Co to za różnica? - usłyszał drugi głos.- Suche, nie suche, możemy ją brać.Tyłem do wozu, na którym leżał Bob, ustawiony był drugi.Bob wstał.Dzięki tenisówkom bezgłośnie przeskoczył małą przestrzeń między dwoma wozami.Opuścił się znów na czworaki i przekradł na przód dachu.Popa­trzył w dół na wolną przestrzeń między wozami.Tyłem do niego stało tam dwóch mężczyzn.Przyglądali się lśniąco białej ciężarówce.Bob rozpłasz­czył się szybko na dachu i wystawił lekko głowę, żeby lepiej widzieć.- Okay, Harry - powiedział jeden z mężczyzn.Był to Strauss.Stał z rękami na biodrach i przekrzywioną w bok głową.- Dobra robota.Harry mruknął coś w odpowiedzi.Trzymał w jednej ręce puszkę farby, w drugiej mały pędzel.W powietrzu unosił się silny zapach farby.Ciężarów­ka, którą podziwiał Strauss, miała na bocznej ścianie świeżo wymalowany napis.Pokrywał nazwę przedsiębiorstwa przewozowego i głosił: ZAOPA­TRZENIE MORSKIE McCUTCHEONA.Bob uśmiechnął się - ci ludzie sprawili przebranie jednej z ciężaró­wek.- Dużo z tym kłopotów - powiedział Harry, wymachując pędzlem.- Stawka też duża - mruknął Strauss.- Nie można ryzykować.Byle kto może zobaczyć wóz meblowy zaparkowany pod Denicolą, zainte­resuje się i zacznie wypytywać.Strauss odszedł i zniknął w otwartym wejściu do wielkiego budynku bez okien.Po chwili drugi mężczyzna poszedł za nim.Przez jakiś czas Bob słyszał tylko odgłosy przesuwania drewna po betonie.Wreszcie pojawił się znowu Strauss.Ciągnął za sobą wózek załadowany drewnianymi skrzynka­mi.Zatoczył go pod świeżo pomalowaną ciężarówkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl