[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Byli zmęczeni i wkrótce udali się na spoczynek.Helga zasnęła natychmiast, ale pani Bergdługo nie mogła zasnąć.Hałas jarmarczny, światła w tanecznej budzie, muzyka i przytupy-wanie chłopców, do taktu tańca  wszystko to chaotycznie przemykało jej w myślach i niepozwalało usnąć.87 XXIV.Nazajutrz, po jarmarku, Halvor wyjechał z Helga do swoich rodziców.Pani Berg brak ich było już po upływie dwóch dni, właściwie nie tyle przyczyniała się dotego ich nieobecność, ile myśl o tym, jak będzie się dla niej przedstawiała cała długa przy-szłość.Będzie pusto, tak pusto, że wprost nie mogła o tym myśleć  tak jak gdyby stało się wpokoju czarnym, jak smoła.Ci dwoje, stanowili przecież, każde na swój sposób, całe jej ży-cie.Dobrze, że miała Karen Petersen, o którą mogła się troszczyć.Troska i czuwanie nad niąwpływało dodatnio na jej humor.Pani Berg, z żałosnym uczuciem układała sobie przyszłość.Sama wyprowadzi się na górędo pokojów gościnnych, parter odda młodym.Tu, na górze można się przytulnie urządzić  wkażdym razie przytulnie dla kobiety, której udziałem jest już tylko starość.Stare meble wez-mie dla siebie, na górę, Helga dostanie nowe, jako ślubny podarunek.To był cel tajemniczejpodróży do Kopenhagi.Chciała sobie też urządzić, tu na górze, małą kuchenkę, ażeby w raziepotrzeby, być zupełnie niezależną.Myśl o pożegnaniu się ze światem, wywoływała w niej dreszcz.Zdawało jej się, że słyszyswoje własne, utykające kroki na schodach, prowadzących ze strychu, gdy będzie schodziła,ażeby zajrzeć do młodych.A oni będą siedzieli może w pokoju, nadsłuchiwali jej kroków imówili;  No tak, teraz spokój już przepadł''.Stanie się takim starym, tłustym utrapieńcem, wnajlepszym razie gadatliwą, starą mateczką, której słucha się tylko jednym uchem, z litości i złaski  może w dodatku stanie się gderliwa, pewien rodzaj smoka. Stary smok"  jak niesa-mowicie brzmiało to w jej uszach.Istniały przecież inne wyjścia, nie tylko zapadnięcie w sen zimowy.Zwiat był duży, a onanie tak znów strasznie stara.Ale ilekroć myślała o jakimś wyjściu, myśli jej przybierały po-przedni kierunek, znów dręczyła się złą radością, wyobrażając sobie wszystkie szczegółysmutnej przyszłości.Włoży biały czepek, miękkie filcowe pantofle i okulary, oraz wydostanie skądciś jakieśbajki i nauczy się ich na pamięć.Kto może wiedzieć, czy przed upływem roku nie zostaniebabką.Bajki były odpowiednie  również i okulary; wnuki będą chwytały za nie i ściągały jez jej nosa  babcine okulary!To ją nagle oburzyło.Nie, nie! Byle nie babka! Byle nie stara, niepotrzebna kobieta! Bylenie siedzieć na strychu i zatruwać sobie życie żółcią! Byle nie broda staruchy!Pragnęła żyć, wyrwać się w świat, i żyć, żyć raz tylko, za każdą cenę.Dzieci mogą wziąćwillę całkowicie dla siebie, ona zaś wyjedzie, do Kopenhagi na przykład, albo do jakiegoświelkiego miasta zagranicą, gdziekolwiek, gdzie panuje radość życia.Ale i to nie zadowoliło by jej całkowicie.Czy mogłaby wytrzymać tak długo, w rozłące ztymi dwoma jedynymi ludzmi, na których jej zależało? Czy zdoła obejść się bez Helgi, z któ-rą była nierozłączna, skoro sama myśl o półrocznej rozłące sprawiała jej ból? A Halvor, duże,naiwne dziecko, jakiem był przecież! Będzie jej potrzebował, oboje będą jej potrzebowali,byli tacy niepraktyczni.Nie, nie mogła ich opuścić.Lepiej już nawet w trzydziestym piątym roku zostać babką.Będzie dla tych małych istotek taka dobra, będzie je tak kochała, jak gdyby były jej własne,zdobędzie także ich miłość!Kiedy tak wyobrażała sobie swą przyszłość, wybuchała płaczem, co jej się nie zdarzało odpierwszych dni małżeństwa.I Karen, uboga w słowa, lecz tym bogatsza w pieszczoty, zapo-mniała o swej nieśmiałości, obejmowała ją i głaskała, z oczyma pełnymi łez.Ale nie pytała.88 co jej dolega, nawet nie myślała o tym; ładna kobieta cierpiała i płakała, więc jej żałowała, aleprzyczyna tego była jej obojętna.Pani Berg czuła dla niej wdzięczność za to milczenie, któreprzypisywała jej taktowi.Ale z drugiej strony, pragnęłaby się wywnętrzyć, a że Karen niepytała, była zmuszona zacząć sama.Wypowiedzenie się przed kimś, zawsze daje trochę uko-jenia.Już nazajutrz rano, po jarmarku, Adelona przyniosła im wyjaśnienie krzyku, słyszanegowieczorem.To Aage Hermansen został pchnięty nożem w plecy przez pewnego szwedzkiegorobotnika, którego narzeczoną uwodził.Aage leżał w łóżku i widoki na jego wyzdrowienienie były najlepsze.Niesamowitość tej nowiny początkowo bardzo panią Berg przejęła, alepomału wydarzenie to zbladło wobec jej własnych tępych myśli.Ale pewnego dnia posłaniec z folwarku spytał czy nie zechciałaby tam się udać; AageHermansen leży na łożu śmierci i pragnie ją widzieć.W jednej chwili stanęło jej we wspo-mnieniu wszystko, co w jego osobie ją raziło i najchętniej byłaby odmówiła, jednakże strachprzed niespełnieniem woli umierającego zmusił ją do pójścia.W pokoju siedziało kilka kobiet, między niemi też jego matka; i szyły, płacząc, śmiertelnąkoszulę.Matka, jęcząc, wskazała jej bawialnię, tam przeniesiono jego posłanie, kiedy się oka-zało, że nie będzie żył, gdyż tu właśnie miał być złożony na marach.Pani Berg sama weszła do niego.Gdy ją ujrzał, z trudem zabłysły mu oczy, prawie jak niegdyś, ale spojrzenie jego tylkomignęło bezsilnie i zamarło, zaś oczy patrzały na nią, jak gdyby już nie był w stanie zatrzy-mać uciekającego życia.Usiadła w nogach łóżka i współczująco spytała, jak się czuje.Ale on tylko słabo potrząsnąłgłową, więc przybliżyła się i znów zadała pytanie. To głęboka rana  szeptał. Dobrze pchnął, w same plecy, chciał przebić pewnie nasoboje.Trzydzieści sześć.czy trzydzieści sześć jest nieszczęśliwą liczbą?.Było trzydzieścisześć. Zatrzymał się i wykrzywił twarz z bólu. Pan nie powinien mówić  powiedziała pani Berg. To panu szkodzi.Jęcząc, zaczął wyliczać na palcach:  Elza.Ana.Marja.Karen.Metta.nie, nie mogęsobie wszystkich przypomnieć.Ale było ich trzydzieści sześć.wyliczyłem to.wcześniej.Jedna na każde przykazanie.i jedna na każdego apostoła.i jedna na każdego proroka wielkiego.i małego.Pot wielkimi kroplami wystąpił mu na czoło.Pani Berg, uspokajającym ruchem położyłamu rękę na ramieniu, chcąc go skłonić do milczenia.Pochwycił rękę i przycisnął do serca.Czujesz jak bije.ale byłaś dumna.zimna.Ty.nie jesteś kobietą, dlatego się oparłaś.Wszystkie je kochałem, ale ciebie nienawidziłem.nienawidzę.nienawidzę cię.Leżał cicho i pieścił jej rękę.Mozolnie chwytał powietrze.Nagle odtrącił od siebie jej rę-kę, jak gdyby jego własne, pełne nienawiści, słowa dopiero teraz przeniknęły do jego świa-domości.Pani Berg czuła się okropnie, była prawie przejęta wstrętem.Odczuwała żywą chęć usu-nięcia się, ale myśl, że znajduje się w obecności umierającego, kazała jej przezwyciężyćwstręt i pozostać.Starał się znów pochwycić jej rękę, ale ona udawała, że tego nie spostrzega. Proboszcz. jęknął i uniósł głowę, nasłuchując. Myślisz, że przebaczy?.może nie-które, ale tak wiele?.ale nie potrzebuję opowiadać mu o wszystkich.o tych, o których niewie, prawda?.Wie o niektórych.sam miał dziewczynę, małą, czarną, z czerwonymi.aach! Czy tak bardzo boli?  spytała pani Berg.Potrząsnął głową. Tak dziwnie kurczy się.to pewnie śmierć. Nie chcę umierać! Nieumierać! Najpierw ciebie.pózniej umrzeć! Powiedz, powiedz, że mogłabyś, że byłaś bliskatego, że czułaś trochę, troszeczkę miłości [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl