[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapewniam cię, że poleje się krew, jeśli posadzisz Stannisa na Żelaznym Tronie.A teraz, mój panie, spójrz na drugą stronę tej monety.Joffrey nie ma jeszcze dwunastu lat, a Robert tobie przekazał regencję.Jesteś Namiestnikiem Króla i Protektorem całego Królestwa.Masz władzę na wyciągnięcie ręki, lordzie Stark.Musisz tylko po nią sięgnąć.Zawrzyj pokój z Lannisterami.Uwolnij Karła.Ożeń Joffreya z twoją Sansą.Wydaj swoją młodszą córkę za księcia Tommena, a swojego spadkobiercę za Myrcellę.Joffrey osiągnie pełnoletność dopiero za cztery lata.Wtedy będzie cię traktował jak drugiego ojca, a nawet jeśli nie, no »cóż… cztery lata to kawał czasu.Wystarczająco długi, żeby pozbyć się lorda Stannisa.A gdyby Joffrey sprawiał jakieś kłopoty, uchylamy rąbka tajemnicy i posadzimy na tronie lorda Renly’ego.- My? - powtórzył Ned.Littlefinger wzruszył ramionami.- Będziesz potrzebował kogoś, kto by ci pomógł dźwigać brzemię.Zapewniam cię, moja cena nie będzie wygórowana.- Twoja cena.- Ned mówił lodowatym głosem.- Lordzie Baelish, to, co proponujesz, to zdrada.- Tylko kiedy przegramy.- Zapomniałeś o czymś - powiedział Ned.- Zapomniałeś o Jonie Arrynie, o Jorrym Casselu.Zapomniałeś też o tym.- Wyciągnął sztylet i położył go na stole między nimi.Zrobiony był ze smoczej kości i valyriańskiej stali, ostry jak różnica między dobrem i złem, między prawdą i fałszem, między życiem i śmiercią.- Przysłali człowieka, żeby poderżnął gardło mojemu synowi, lordzie Baelish.Littlefinger westchnął.- Obawiam się, że zapomniałem o tym, mój panie.Wybacz mi.Przez moment zapomniałem, że rozmawiam ze Starkiem.- Skrzywił się.- A zatem Stannis… i wojna?- To nie jest wybór między jednym a drugim.Stannis jest spadkobiercą.- Nie mnie sprzeczać się z Lordem Protektorem.Tak więc czego chcesz ode mnie? Bo przecież nie mojej mądrości, prawda?- Postaram się zapomnieć o twojej… mądrości - rzucił Ned oschle.- Wezwałem cię do siebie, aby prosić o pomoc, którą obiecałeś Catelyn.Dla nas wszystkich nadeszła trudna godzina.Owszem, Robert wyznaczył mnie protektorem, jednakże w oczach świata Joffrey wciąż pozostaje jego synem i spadkobiercą.Królowa ma tuzin rycerzy i stu zbrojnych, którzy wykonają każde jej polecenie… wystarczy, by pokonać tych, którzy pozostali z mojej straży.Ponadto bardzo możliwe, że w tej chwili Jaime jedzie do Królewskiej Przystani, a za nim cała wataha Lannisterów.- A ty nie masz armii.- Littlefinger obracał powoli w dłoniach sztylet.- Niewiele uczuć pozostało, między lordem Renly a Lannisterami.Bronze Yohn Royce, ser Balon Swann, ser Loras, lady Tanda, bliźniaki Redwyne’ów… każde z nich ma na dworze garstkę rycerzy i oddanych im zbrojnych.- Renly ma trzydziestu w osobistej straży, pozostali mniej.Za mało, nawet gdybym przyjął, że wszyscy oni mnie poprą.Muszę mieć złote płaszcze.Miejska Straż ma dwa tysiące ludzi, którzy przysięgali bronić zamku, miasta i królewskiego pokoju.- Ach, lecz kiedy Królowa wybierze jednego Króla, a Namiestnik innego, czyjego pokoju będą strzec? - Lord Petyr trącił palcem sztylet, który zaczął wirować w miejscu.Kiedy wreszcie się zatrzymał, jego ostrze wskazało na Littlefingera.- Oto twoja odpowiedź - powiedział, uśmiechając się.- Pójdą za tym, który im zapłaci.- Odchylił się do tyłu i spojrzał prosto w twarz Neda; w jego szarozielonych oczach błyskały iskierki szyderstwa.- Stark, nosisz swój honor niczym zbroję.Wydaje ci się, że cię chroni, ona tymczasem ciąży ci tylko i utrudnia ruchy.Spójrz na siebie.Wiesz, po co mnie tutaj wezwałeś.Dobrze wiesz, co chcesz, żebym zrobił.Zdajesz sobie sprawę, co trzeba to zrobić… ale to nie jest uczciwe, więc słowa nie chcą ci przejść przez gardło.Ned napiął kark do granic wytrzymałości.Przez chwilę odczuwał tak gwałtowną złość, że wolał się nie odzywać.Littlefinger roześmiał się.- Powinienem zmusić cię do tego, żebyś je wypowiedział, lecz byłoby to z mojej strony okrucieństwem.Nie obawiaj się zatem, panie.Przez miłość, jaką darzę Catelyn, natychmiast udam się do Janosa Slynta i dopilnuję, żebyś otrzymał Miejską Straż.Powinno wystarczyć sześć tysięcy sztuk złota.Jedna trzecia dla Dowódcy, jedna trzecia dla oficerów i jedna trzecia dla pozostałych.Możliwe, że dałoby się ich kupić za połowę tej sumy, lecz wolę nie ryzykować.Z uśmiechem na twarzy podniósł sztylet i podał go Nedowi, rękojeścią do przodu.JonJon zajadał placki z jabłkami i krwistą kiełbasę, kiedy tuż obok niego opadł na ławkę Samwell Tarly.- Wzywają mnie do septa - powiedział Sam podekscytowanym szeptem.- Zabierają mnie.Będę bratem, tak jak wy wszyscy.Dasz wiarę?- Naprawdę?- Tak.Mam pomagać maesterowi Aemonowi w bibliotece i przy i ptakach.Potrzebuje kogoś, kto potrafi czytać i pisać.- Dasz sobie radę - powiedział Jon uśmiechnięty.Sam rozejrzał się niespokojnie.- Czy nie trzeba już iść? Nie mogę się spóźnić, jeszcze by się rozmyślili.- Szedł, podskakując, przez dziedziniec porośnięty chwastami.Dzień był ciepły i słoneczny.Poi ścianach Muru spływały strużki wody, tak że lód skrzył się i mienił.Ogromny kryształ we wnętrzu septa odbijał światło poranka wpływające przez południowe okno i rozlewał je po ołtarzu wachlarzem tęczy.Pyp rozdziawił szeroko usta na widok Sama, a Ropucha trącił Grenna łokciem w żebra, lecz nikt nie powiedział ani słowa.Septon Celladar kołysał kadzidłem, wypełniając powietrze wonnościami, których zapach przypomniał Jonowi mały sept lady Stark w Winterfell; Przynajmniej raz septon wyglądał na trzeźwego.Wysocy oficerowie przybyli całą grupą: maester Aemon wsparty na ramieniu Clydasa, ser Alliser o surowej twarzy i zimnym spojrzeniu, Lord Dowódca Mormoni w okazałym kubraku z czarnej wełny ze srebrnymi klamrami w kształcie niedźwiedzich łap.Za nimi przyszli starsi członkowie trzech zakonów: Bo wen Marsh o czerwonej twarzy pełniący obowiązki Lorda Zarządcy, Pierwszy Budowniczy Othell Yarwyck oraz ser Jaremy Rykker, który dowodził zwiadowcami pod nieobecność Benjena Starka.Mormoni stanął przed ołtarzem; tęcza zaświeciła jasno na jego szerokim, odkrytym czole.- Przybyliście do nas jako banici - zaczął.- Kłusownicy, gwałciciele, dłużnicy, zabójcy i złodzieje.Przyszliście do nas jako dzieci.Przyszliście do nas samotni, w łańcuchach, pozbawieni przyjaciół i honoru.Przyszliście do nas bogaci, przyszliście biedni.Niektórzy z was noszą nazwiska znamienitych rodów, inni nazwiska bękartów albo w ogóle ich nie mają.Ale to nie ma znaczenia.Wszystko jest już przeszłością.Na Murze stanowimy jeden dom.O zmierzchu, kiedy zajdzie słońce i ujrzymy nadchodzącą noc, złożycie śluby.Od tej chwili będziecie Zaprzysiężonymi Braćmi Nocnej Straży [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl