[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Muszę zobaczyć tych, których postać chcecie przybrać.- Wstała z krzesła.- Czy są gotowi?- Mamy ich ciała.- powiedział z wahaniem Simon.Na dźwięk tych słów żaden muskuł nie drgnął w twarzy czarownicy.Stała spokojnie, czekając, by wskazał jej drogę.Ciała zostały ułożone w samym końcu głównego korytarza - dziesięciu szeregowych członków załogi Verlaine, obok - zwłoki oficera o pokrytej bliznami twarzy i złama­nym nosie, nieco na uboczu - ciało Fulka.Czarownica zatrzymywała się kolejno przy wszystkich ciałach, wpatrując uważnie w pobladłe twarze, notując w pamięci wszystkie znaki identyfikacyjne.To był jej własny niezwykły dar i szczególna umiejętność, bo chociaż każda z jej sióstr potrafiła w razie potrzeby dokonać zmiany postaci, tylko ekspert w tej dziedzinie mógł podjąć się zmiany rysów twarzy.Kiedy podeszła do Fulka, przyglądała mu się znacznie dłużej niż pozostałym, pochyliła nisko, badając wzrokiem twarz.Po tych drobiazgowych oględzinach zwróciła się do Simona:- Masz całkowitą rację, panie.W tym człowieku było więcej niż jego własny umysł, dusza i myśli.Był tam Kolder.- to ostatnie słowo wymówiła szeptem.- Czy odważysz się zająć jego miejsce, mimo że był on Kolderczykiem?Nasz plan opiera się na podróży Fulka do Karsu - odpowiedział Simon.- A ja nie jestem Kolderczykiem.- Co może bardzo łatwo wykryć każdy, kto im służy - ostrzegła.- Nie mam wyboru.Muszę zaryzykować.- Niech tak będzie.Przyprowadź tutaj swoich ludzi dla dokonania zmiany postaci.Siedmiu i trzech.A wszystkich pozostałych odeślij z tego korytarza.Nikt i nic nie powin­no przeszkadzać.Kiedy Simon wezwał ochotników, czarownica zajęta była przygotowaniami.Na kamiennej podłodze narysowała dwie pięcioramienne gwiazdy, z których jedna częściowo zachodziła na drugą.W środku każdej gwiazdy umieściła przenośne piecyki, wydobyte z podróżnego kuferka, który wnieśli do korytarza Sulkarczycy z jej eskorty.Teraz uważnie dozowała rozmaite proszki z całej baterii tubek i fiolek, mieszając je razem w dwie kupki na kwadratowych, jedwabnych chustach, tkanych w skomplikowane wzory i linie.Nie mogli użyć strojów zabitych, gdyż zdradziłyby ich plamy krwi i dziury czy rozdarcia.Ale w zamku pełno było różnych ubiorów, a poza tym zamierzali użyć broni, pasów i wszystkich ozdób, jakie nosili zmarli, aby podobieństwo było całkowite.Wszystko to leżało teraz z boku, w oczeki­waniu na koniec obrzędu.Czarownica wrzuciła chusty wraz z ich zawartością do piecyków i zaczęła cicho śpiewać.Dym zakrył postacie obnażonych mężczyzn (do przeprowadzenia obrzędu mu­sieli zrzucić z siebie szaty), z których każdy stał na jednym z ramion gwiazdy.Dym stawał się coraz gęstszy, wił się dokoła ich ciał, przez co każdemu wydawało się, że nie istniało nic poza miękką, wonną otoczką.A śpiew zdawał się wypełniać cały świat, jak gdyby czas i przestrzeń drżały i wiły się zgodnie z rytmem niezrozumiałych słów.Równie powoli jak się rozprzestrzeniła, zasłona z dymu skurczyła się, zwinęła fałdy i powróciła tam, skąd wyszła - do przenośnych piecyków w środku gwiazd.Aromatyczny zapach spowodował u Simona lekki zawrót głowy i uczucie częściowej izolacji od rzeczywistości.Potem poczuł chłód, spojrzał w dół na obce jego pamięci ciało - bardziej krępe niż jego własne, z zaczątkami brzuszka, porośnięte złocisto rudymi włosami.Był Fulkiem.Koris - a raczej mężczyzna, który zszedł z miejsca Korisa na ramieniu jednej z gwiazd - był niższy (wybrali ciała żołnierzy niezbyt odbiegających wyglądem od ich własnych charakterystycznych cech fizycznych), ale nie miał nienaturalnie szerokich pleców i zbyt długich ramion seneszala.Stara blizna po cięciu miecza unosiła jego górną wargę w wilczym uśmiechu ukazując ostre końce białych, równych zębów.Ingvald utracił swój względnie młody wygląd - miał teraz siwe pasma we włosach, pokrytą bliznami twarz, napiętnowaną śladami wielu lat złego i lekkomyślnego trybu życia.Ubrali się w znalezione w zamku szaty, nałożyli na siebie pierścienie, na szyje włożyli łańcuchy i przypasali broń należącą do zmarłych, których postacie przybrali.Panie! - Jeden z żołnierzy zatrzymał Simona.- Tam, za tobą, to wypadło z pasa Fulka.- Wskazał palcem błyszczący metalowy przedmiot.Simon podniósł z ziemi metalowy guz.Nie był wykonany ze złota czy srebra, ale z nieznanego metalu o zielonkawym odcieniu.Przypominał kształtem skomplikowany węzeł.Simon obmacał pas, znalazł zaczepy, do których przedtem był przymocowany dziwny guz, i włożył go na dawne miejsce.W wyglądzie Fulka nie powinno być żadnej zmiany, nawet w tak drobnych szczegółach.Czarownica z powrotem wkładała piecyki do podróżnego kuferka.Kiedy Simon podszedł do niej, przyjrzała mu się dokładnie, jak artysta krytycznie oglądający ukończone dzieło.- Życzę ci powodzenia, Strażniku Południowej Granicy - powiedziała.- Oby Najwyższa Moc była zawsze z tobą.- Dziękujemy ci, pani, za dobre życzenia.Sądzę, że i będziemy potrzebowali takiego wsparcia w tym ryzykownym przedsięwzięciu.Skinęła głową.Koris zawołał od drzwi: - Fala się odwraca.Musimy odpływać, Simonie.KRWAWY PORANEK- Chorągiewki sygnalizacyjne! - Jeden z mężczyzn stojących na pokładzie statku płynącego rankiem w górę rzeki wskazał ręką pęk kolorowych chorągiewek umieszczonych na słupie tuż obok pierwszego nadbrzeża portowego Karsu.Jego towarzysz, ubrany w płaszcz ozdobiony herbem przedstawiającym rybę z rogami na pysku na tle czerwonego pola, na dźwięk tych słów drgnął i sięgnął po miecz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl