[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ponieważ Waż­ka była niejako przedłużeniem jego mięśni, częściowo mu się to udawało, ale niepokoiły go przy każdym podmuchu słabe skrzypnięcia kadłuba i zwijanie się skrzydeł.I coś jeszcze mu się nie podobało: coraz wyraźniej od strony Wielkiego Rogu dobiegający słaby szum, jak gdyby syk będącego pod ciśnieniem gazu, ulatniającego się z za­woru.Zastanawiał się, czy to ma coś wspólnego z wichurą, której on usiłuje stawić czoło.Jakakolwiek była przyczyna, stanowiło to nową podstawę do niepokoju.Od czasu do czasu dosyć zwięźle, pospiesznie meldował Kontroli na Piaście o tych zjawiskach.Wiedział, że nikt stamtąd nie może dać mu żadnej rady ani nawet przewi­dzieć, co nastąpi, ale uspokajał się słuchając głosów przyja­ciół, chociaż zaczynała go dręczyć obawa, że nigdy już ich nie zobaczy.Zawirowania się wzmagały.Dawały się odczuć prawie tak, jakby wchodził w prąd wznoszenia - co zresztą kiedyś zrobił, usiłując pobić rekord, gdy leciał szybowcem klasy otwartej na Ziemi.Ale co mogło wytworzyć prąd wznoszenia w Ramie?Zadał sobie właściwe pytanie.Ledwie je sformułował, znał odpowiedź.Ten syk to wiatr elektryczny niosący ogromną jonizację, która musiała się wytworzyć wokół Wielkiego Rogu.Zjoni­zowane powietrze gromadziło się przy osi Ramy, a inne masy powietrza napływały do rejonu niskiego ciśnienia z dala od osi.Obejrzał się na tę gigantyczną, teraz podwójnie groźną iglicę, próbując ustalić sobie granice wiejącej stam­tąd wichury.Może najlepszą taktyką będzie kierować się słuchem, żeby uciec od tego złowieszczego syku jak najdalej.Rama oszczędziła mu konieczności wyboru.Płachta og­nia buchnęła poza nim, przysłaniając niebo.Zdążył jeszcze zobaczyć, jak rozdarła się na sześć wstęg, które promieniś­cie rozpostarły się z wierzchołka Wielkiego Rogu do sześ­ciu Małych Rodów.Potem dosięgnęło go wyładowanie.28 IkarJimmy Pak zawołał przez radio:- Skrzydło się zawinęło.rozbiję się, spadam!Bo już Ważka zaczęła z gracją składać się wokół niego.Lewe skrzydło trzasnęło wzdłuż i połowa od strony zewnęt­rznej uleciała jak lekki liść z drzewa.Prawe skrzydło zareagowało jeszcze efektowniej.Skręciło się u nasady i odgięło do tyłu, aż czubkiem zahaczyło o ogon.Jimmy poczuł się tak, jakby siedział w powoli opadającym poła­manym latawcu.A przecież nie był zupełnie bezradny.Śmigło działało nadal i dopóki miał siły, mógł jeszcze zachować pewną kontrolę.Pozostało mu chyba pięć minut, żeby to wy­korzystać.Czy była możliwość dotarcia nad morze? Nie - do morza za daleko.Potem uprzytomnił sobie, że nadal myśli w kategońach ziemskich.Chociaż dobrze pływa, ratunek byłby kwestią godzin, a przez ten czas trujące wody niewąt­pliwie by go zabiły.Jedyna nadzieja to wylądować na gruncie stałym.O problemie, jaki przedstawia strome połu­dniowe urwisko, można by pomyśleć później, jeśli w ogóle będzie jakieś “później".Opadał bardzo wolno w tej strefie jednej dziesiątej przy­ciągania ziemskiego, ale w miarę oddalania się od osi Ramy miało nastąpić przyspieszenie.Opór powietrza jed­nak mógłby nie dopuścić do spadania w zbyt szybkim tempie, czyniąc z Ważki nawet pozbawionej napędu prymi­tywny spadochron.Te kilka kilogramów ciągu, których on Ważce nadal dostarczał, stanowiło całą różnicę pomiędzy życiem i śmiercią: to była jego jedyna nadzieja.Kontrola na Piaście zamilkła.Przyjaciele mogli wyraźnie widzieć, co się z nim dzieje, i wiedzieli, że słowami w żaden sposób mu nie pomogą.Dokazywał teraz cudów zręczno­ści jak nigdy w życiu.Bardzo źle - pomyślał z wisielczym humorem - że publiczność jest taka mała i nie może ocenić finezji mojego popisu.Zlatywał szeroką spiralą i dopóki tor tej spirali pozo­stawał płaski, były szanse ocalenia.Pedałowanie utrzymy­wało Ważkę w powietrzu, chociaż bał się wkładać w to maksimum energii, bo złamane skrzydła mogłyby zupełnie odpaść.I za każdym razem, kiedy odwracał głowę do tyłu, podziwiał fantastyczne widowisko, które Rama zgotowała dla niego.Serpentyny światła wciąż jeszcze pląsając sięgały z wierz­chołka Wielkiego Rogu na mniejsze kolce, ale teraz wszyst­kie się obracały.Sześciopalczasta korona ognia kręciła się w kierunku przeciwnym niż Rama, wykonując jeden obrót na kilka sekund.Jimmy doznawał wrażenia, że patrzy na jakiś pracujący olbrzymi silnik elektryczny, i może nie był tak bardzo daleki od prawdy.Znajdował się w połowie drogi nad równinę i nadal leciał po płaskiej spirali, gdy te fajerwerki nagle ustały.Nieomal czuł, jak natężenie pola elektrycznego słabnie, i wiedział nie patrząc, że włoski na rękach już mu się nie jeżą.Teraz nic nie miało odwracać uwagi ani hamować go w ciągu ostat­nich minut walki o życie.Uważnie mógł się rozejrzeć po obszarze, na który spa­dał.Większość tego rejonu była szachownicą złożoną z kontrastujących połaci, jak gdyby dano wolną rękę jakiemuś ogrodnikowi do cna zwariowanemu, pełnemu rozmachu i obłędnej fantazji [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl