[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Madi, ta młoda dziewczynka, która gwizdała walca owego pamiętnego dla Kaśki wieczoru, byłazupełnym przeciwstawieniem swej siostry.I ona zapowiadała na przyszłość niezwykłą piękność,lecz dziś było to jeszcze chude, zle wyrośnięte dziewczę, najczęściej bose i oberwane.Nadzwyczajżywa, cały dzień czynna, pełna pomysłów, wiecznych projektów, wtajemniczona przez matkę wewszystkie sekreta, uwijała są przez dzień cały po domu, gwiżdżąc jak konik polny.Z dziwną w takmłodym dziecku energią zajmowała się chorymi, dozorując je, przepisując dietę, a nawet środkiuzdrawiające.Sznaglowa ufała zupełnie córce, w trudnych jakich wypadkach przywoływała ją dopomocy, a gdy wychodziła z domu, uspakajała wszystkie słowami: Madi zostanie przy was.I rzecz dziwna  chore kobiety przywiązywały się niezmiernie łatwo do tej śniadej dziewczynki,która z pustotą, figlem, śmiechem zbliżała są do ich łoża.55Hebamme (niem.)  akuszerka161 W chwilach największych cierpień Madi stawała przed pobladłą z bólu kobietą i pytała, śmiejącsię serdecznie: Chcesz zobaczyć kauczukowego człowieka?I wyginała się najkomiczniej, łamiąc się w najdziwaczniejszych pozach, jakby rzeczywiście zro-bioną była tylko z kauczuku.Madi nie znała różnicy pomiędzy pacjentkami swej matki.Nieraz okradała bogatsze na korzyśćbiedniejszych, chwytając pomarańcze lub buteleczki z sokiem i wciskając je pod siennik najbied-niejszej i najbardziej opuszczonej.Znając wszelkie tajemnice sztuki uprawianej przez matkę, do-pomagała czasem w najwyższym sekrecie jakiej biednej nędzarce na własną rękę i tylko dla zado-wolenia serca.Zrodzona w tej atmosferze zbrodni, uważała podobny czyn za dobrodziejstwo igwizdała dwa razy głośniej, gdy udało się jej sfabrykować na swój rachunek flaszeczkę sporyszu56.Siostrę nienawidziła, nazywając ją  grandesą i paląc romanse, gdy je spotkała na drodze.Oprócz tych dwóch dziewczyn mieściło się jeszcze w domu troje dzieci, troje biednych, opusz-czonych sierot, zrodzonych w hańbie i na pastwę ludzi porzuconych.Sznaglowa podjęła się widocznie wychowania tych istot, z których najstarsze zaledwie trzy latawieku liczyło  najmłodsze, kilkunastomiesięczne, blade i wynędzniałe, leżało ciągle w kołysce,stojącej przy piecu.Skrzeczało czasem cichutko jak ślepe szczenię, pomimo że cieszyło się naj-większymi względami Sznaglowej i jej córki.Sznaglowa doglądała baczniej dziecka dla tej przy-czyny, że płacono zań regularnie, a matka przychodziła co niedzielę i przesiadywała całe popołu-dnie u kołyski dziecka.Była to młoda i wynędzniała nauczycielka, uwiedziona przez swego chle-bodawcę; dziecko kochała i pragnęła dbać o nie.Płaciła niemal połowę swych miesięcznych do-chodów i każdą wolną chwilę poświęcała tej drobnej istocie.Sznaglowa na niedzielę zmieniałapościel dziecka i kąpała je w ciepłej wodzie.W niedzielę na komódce stało przygotowane świe-żuchne mleko, cukier i woda ryżowa.W zwykłe dnie dziecku podawano nieświeże mleko, zapraw-ne rumiankiem, a czystość gumowego smoczka pozostawiała wiele do życzenia.Sznaglowa wie-działa przecież, że biedna nauczycielka w dzień powszedni nie zajrzy na Glinianki, a dziecko po-skarżyć się jeszcze nie może.Madi miała tyle do czynienia w całym domu, że specjalnej uwagibiednemu niemowlęciu poświęcić nie mogła.Chwytała je czasami tylko i huśtała wysoko jak lalkę,śpiewając przy tym wiedeńskie piosenki.Dwoje innych dzieci radziło sobie za to, jak mogło, włó-cząc się po całym domu, blade, bezkrwiste, z wielkimi brzuchami i głowami podobnymi do dyni.Onajstarszym, trzyletnim chłopczyku, matka zapomniała zupełnie.Odjechała z miasta, urodziwszy todziecko, i nie dała więcej znaku życia o sobie.Była to córka jakiegoś rzemieślnika, która pózniejzapewne wyszła za mąż i była wzorową matką rodziny.Sznaglowa złościła się nieraz po swojemuna ten ciężar, rzucony jej na ręce, choć bardzo często zapominała zupełnie o egzystencji chłopca.Dziecko było ciche, nieśmiałe, jakby przybite jakąś wielką troską, która mu mózg tłoczyła.Radziłosobie samo, żywiąc się obierzynami, kośćmi, ogryzkami owoców, jedząc wszystko, co się po ziemiwalało, jak młode szczenię, tułające się bez pana.O jedzenie nie upominało się nigdy, jakby czując,że w domu tym obcym nie było dlań przy stole miejsca ani prawa.Nie śmiał się nigdy ten bladychłopczyk o wielkich niebieskich oczach i tulił się zawsze w najciemniejsze kąty, aby nie spotkaćFiny, nienawidzącej go wyjątkowo.Gdy czytała Marcina podrzutka 57, kopnęła go silnie za to, żewłażąc na schodki, uczepił się jej sukni.Chłopiec spadł ze schodków i od tej chwili unikał tej pan-ny, która tak zle nań patrzyła.Zrednie dziecko, dziewczynka jasnowłosa, skrofuliczna i zle zbudo-wana, siedziała dnie całe na piasku ogródka, grzejąc w słońcu swe wykrzywione nogi i obrzękniętąszyję.Była to sierota  matka jej zmarła w tym samym domku po strasznych i długich męczar-niach.Dziecko cudem utrzymało się przy życiu, a że kobieta była osamotniona, a co więcej, ota-czała się tajemnicą, nie wiadomo było, dokąd dziecko odesłać.Trzymano je w nadziei, że może sięktoś wreszcie zjawi i zapłaci koszta nędznego pożywienia dziewczynki.Dozór nad tą gromadkątrzymała Madi  ona to kierowała ich wychowaniem, wydzielała gałgany, okrywające te bezkrwi-56sporysz  lekarstwo na spędzenie płodu57Marcin podrzutek  sensacyjna powieść Eugeniusza Sue (1804-1857), pisarza francuskiego z okresu romantyzmu162 ste, biedne ciałka.W chwilach wolnych od zajęć koło chorych z całym właściwym sobie zapałemzajmowała się dziećmi.Były to, szczęściem, rzadkie bardzo chwile, bo wtedy przejmujące krzykidzieci rozlegały się po całym domu.Madi szorowała je cegłą lub piaskiem, zawijała im papiloty tużprzy samej skórze lub usiłowała gwałtem wyprostować nóżki skrofulicznej dziewczynce.Czyniłato wszystko w najlepszych zamiarach, ale rządząc się zawsze niezwykłą fantazją, sprawiała bied-nym dzieciom męczarnie Tantala58.Gdy które było chore, próbowała na nim swych nadzwyczaj-nych środków domowych, o których miała wysokie wyobrażenie.Wobec tak zastosowanej medy-cyny, nieraz trujących ziół, wlewanych przemocą w gardło dziecka, zaliczyć trzeba było do cudów,że biedne te istoty wlokły swój żywot dotąd.Były to marionetki, zdane na łaskę i niełaską narwanejdziewczyny, psiaki, karmione ogryzkami, sznurkujące pod ścianami, śpiące na lichych siennicz-kach, z których słoma na wpół przegniła zanieczyszczała powietrze.Nieraz spod łachmanów, naśladujących kołdrę, wychylała się główka przystrojona w papiloty,zawinięte kilka dni temu przez Madi w przystępie dobrego humoru.Sznaglowa zajmowała się także umieszczeniem dzieci urodzonych w jej domu lub przyniesio-nych w tym celu z miasta [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl