Pokrewne
- Strona Główna
- Philip G. Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu
- Amis Martin Strzala Czasu (SCAN dal 749)
- Norton Andre Operacja poszukiwanie czasu (SC
- Simak Clifford D W pulapce czasu (SCAN dal 1141) (2)
- Philip G. Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu (2)
- Hawking Stephen W Krotka Historia Czasu (2)
- The Lord Of The Rings (Collection)
- Pullman Philip Mroczne materi Bursztynowa luneta
- dmochowski franciszek sztuka rymotwórcza (2)
- Michail Bulhakow Mistrz i Malgorzata v 1.1 (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pustapelnia.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedziałem, że mam tylko jedną szansę: albo załatwięsnajpera tu i teraz, albo facet zwieje i kiedy spotkamy się ponownie, nie chybi.Wbiegałem po schodach, czując, jak z każdym krokiem ucieka ze mnie życie.Pociskprzeszedł pod obojczykiem, jeśli trafił w tętnicę.Czekał na mnie za załomem korytarza, wybił pistolet jednym uderzeniem kolby.Dokładnietego chciałem: nie sposób bawić się w podchody, gdy nie wiesz, ile sekund życia ci pozostało.Kopnięciem złamałem mu goleń, kiedy zaczął padać, wbiłem ostrze w brzuch, przekręciłemw ranie.Ledwo zdążyłem - w sekundę pózniej zdrętwiała mi lewa ręka.- Kim jesteś?! - wycharczałem, patrząc w gasnące oczy.- Kto cię przysłał?!- Hie gut Brandenburg allewege - odszepnął z krwawą pianą na ustach.I po chwili zupełnie innym, miękkim głosem:- Mutti, Mutti.Ktoś powtarzał moje imię, dudniły drewniane schody, ktoś krzyczał, ktoś płakał.Wzrokprzesłoniła mi gęstniejąca z każdą chwilą mgła.Zanim zapadła ciemność, z półmroku wychynęłasylwetka młodej kobiety.Nieznajoma stanęła przed wielkim ściennym lustrem i skłoniła sięswemu odbiciu z dystynkcją godną cesarskiego dworu.- Bonjour, madame la baronne - powiedziała z figlarnym uśmiechem.- Balonne? - usłyszałem dziecięcy głos.- Saszka, ty mały łobuzie! - zawołała, maskując czułość udawanym gniewem.Po chwili objęły mnie czyjeś ramiona, poczułem zapach nieznanych, a jednak znajomych dobólu perfum.- Saszka, Saszka!Powitałem mrok uśmiechem. ROZDZIAA CZWARTYBiałe płaszczyzny ścian kołysały się w rytmie mojego oddechu, w świetle elektrycznejżarówki majaczyła blada plama czyjejś twarzy.Zamrugałem, nie pomogło: kontury przedmiotównadal pozostały rozmyte jak pod wodą.Zamknąłem oczy i wstrzymałem oddech,skoncentrowałem się na uderzeniach serca.Kiedy ponownie uniosłem ciężkie powieki,widziałem już dużo lepiej.Warwara Siemionowna siedziała przy moim łóżku, szepcząc czułościna zmianę z przekleństwami.Zmieszane z tuszem do rzęs łzy malowały na jej policzkachdziwaczne wzory podobne do indiańskich tatuaży.- Nie płaczcie już.Okropnie wyglądacie - wyszeptałem.- Zobaczyłbyś siebie - odburknęła, pociągając nosem.- Gdzie.jestem?- To dawny szpital numer trzynaście, obecnie dziecięcy.Przywiezli cię tutaj, bo byłonajbliżej.- Jakie.rokowania?- Jeśli w ranę nie wda się zakażenie, wszystko będzie dobrze.Tyle że straciłeś mnóstwo krwi.Dopiero teraz zauważyłem, że lewą rękę trzyma opartą o kolano i od czasu do czasu masujezgięcie łokcia.- Oddaliście mi krew! - powiedziałem oskarżycielsko.- W waszym wieku to wariactwo!- To nie moja wina, że masz rzadką grupę! Mieliśmy takiej tylko pół litra.- Tak czy owak, koniec z tym - rzuciłem ponuro.- Jakby co, zadzwońcie na Pietrowkę,Poliakow ma taką samą grupę jak ja, a z takiego byka można uzyskać sporo.hmm.surowca.- Ten pułkownik? Jesteś pewien, że się zgodzi?- Zgodzi się, zgodzi.Tylko uprzedzcie go, żeby wcześniej nie chlał, bo dostanę więcej wódkiniż krwi.- Zadzwonię - obiecała.- A jutro i tak przyjedzie tu pół MUR-u.Wszyscy chcą oddawaćkrew.- A to po cholerę? Niepotrzebne mi aż tyle, a i większość ma inną grupę.- No tak, ale oni o tym nie wiedzą - odparła spokojnie Warwara Siemionowna.- A nam sięprzyda.Te dwie ślicznotki i pucołowaty oddali krew już wczoraj.Wiesz, kiedy cię przywiezli.- Bugrowski też?- Tak się chyba nazywał.- No, no.- Teraz musisz coś zjeść.- Nie jestem głodny.- Razumowski.- Kiedy naprawdę nie mam apetytu.Siostra oddziałowa nabrała tchu i w prostych, żołnierskich słowach objaśniła mi, gdzie mamój brak apetytu.Po chwili karmiła mnie już łyżką.Mimo że zostałem zbesztany jak uczniak,czułem więcej ulgi niż złości: widać nie jest ze mną tak zle.Pamiętałem, że WarwaraSiemionowna nie krzyczy tylko na naprawdę ciężko chorych.Znaczy jeszcze trochę pożyję.***Obudził mnie dziwny metaliczny zgrzyt.Uchyliłem ostrożnie powieki: na brzegu łóżkasiedziała zabiedzona kilkulatka i dojadała resztki mojej wczorajszej kolacji.Kiedy zauważyła, żesię ocknąłem, rzuciła talerz i uciekła.Zacisnąłem ze złością usta.Nie jestem specjalniesentymentalny, lecz nie miałem ochoty oglądać głodujących dzieci - w czasie wojny widziałemich aż nadto.A mała wyglądała na niedożywioną.Coś tu było nie tak, bo jeśli chodzi ozaopatrzenie, szpitale traktowano priorytetowo.- Wracaj! - zawołałem.Odpowiedział mi tylko tupot nóg.Widać dzieciak nie na żarty się wystraszył.- Wołałeś mnie? - W drzwiach stanęła Warwara Siemionowna.- Niezupełnie, ale dobrze, że jesteście.Co to za dziewuszka?- Aniuta?- Ta, co przed chwilą biegła korytarzem - doprecyzowałem.- To ona.A co, obudziła cię? Mówiłam paskudzie, żeby.- Nie o to chodzi - przerwałem bezceremonialnie.- Wylizywała resztki zupy z mojegotalerza.Wygląda na zagłodzoną.Bardzo się starałem, żeby nie zabrzmiało to jak zarzut, jednak Warwara Siemionowna i takspuściła głowę.- Dyrektor i intendent - wymamrotała niewyraznie.- Tak?- Kradną na spółkę.Zawiadomiłam milicję, ale najwyrazniej mają układy w miejscowymkomisariacie.- Wymownie wzruszyła ramionami.- A co z wami?- Nie rozumiem.- Rozumiecie, rozumiecie! - burknąłem.- Przecież nie puścili wam tego płazem!Przez moment wyglądało, jakby Warwara Siemionowna chciała zaprzeczyć, w końcuponownie wzruszyła ramionami.- Nie jestem już siostrą oddziałową - przyznała.- Dlaczego nie zwróciliście się do mnie albo do Poliakowa? Mówił, że widział się z waminiedawno.- Nie chciałam zawracać ci głowy, a Poliakow to twój kumpel, nie znam go bliżej.On madość.specyficzną opinię, bałam się, że dostaje dolę od tych milicjantów.Westchnąłem bezradnie: kobiety.- Do Poliakowa możecie zwracać się jak i do mnie: w każdej chwili i w każdej sprawie.Iwybaczcie, że nie będę was odwiedzał co tydzień i zapewniał o swoich uczuciach, to raczej nie wmoim stylu - odparłem sucho.- Niemniej jednak wolałbym wiedzieć, jeśli potrzebujecie pomocy.Jakiejkolwiek.Kiedykolwiek - dodałem z naciskiem.- Dobrze, Saszka - powiedziała pokornie.Kiedy wyszła, siłą woli musiałem powstrzymać się przed zgrzytaniem zębami.Co zapierdolone gnoje! Już ja się nimi zajmę! Cóż, dopóki nie zobaczę się z Poliakowem, i tak nic niezdziałam.Akurat mam czas, żeby ułożyć listę.Bo ze złodziejami mógłbym ewentualnie rozliczyćsię sam, ale nie przywrócę przecież Warwarze Siemionownie stanowiska - za wysokie progi dlakapitana, a nawet pułkownika Razumowskiego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Wiedziałem, że mam tylko jedną szansę: albo załatwięsnajpera tu i teraz, albo facet zwieje i kiedy spotkamy się ponownie, nie chybi.Wbiegałem po schodach, czując, jak z każdym krokiem ucieka ze mnie życie.Pociskprzeszedł pod obojczykiem, jeśli trafił w tętnicę.Czekał na mnie za załomem korytarza, wybił pistolet jednym uderzeniem kolby.Dokładnietego chciałem: nie sposób bawić się w podchody, gdy nie wiesz, ile sekund życia ci pozostało.Kopnięciem złamałem mu goleń, kiedy zaczął padać, wbiłem ostrze w brzuch, przekręciłemw ranie.Ledwo zdążyłem - w sekundę pózniej zdrętwiała mi lewa ręka.- Kim jesteś?! - wycharczałem, patrząc w gasnące oczy.- Kto cię przysłał?!- Hie gut Brandenburg allewege - odszepnął z krwawą pianą na ustach.I po chwili zupełnie innym, miękkim głosem:- Mutti, Mutti.Ktoś powtarzał moje imię, dudniły drewniane schody, ktoś krzyczał, ktoś płakał.Wzrokprzesłoniła mi gęstniejąca z każdą chwilą mgła.Zanim zapadła ciemność, z półmroku wychynęłasylwetka młodej kobiety.Nieznajoma stanęła przed wielkim ściennym lustrem i skłoniła sięswemu odbiciu z dystynkcją godną cesarskiego dworu.- Bonjour, madame la baronne - powiedziała z figlarnym uśmiechem.- Balonne? - usłyszałem dziecięcy głos.- Saszka, ty mały łobuzie! - zawołała, maskując czułość udawanym gniewem.Po chwili objęły mnie czyjeś ramiona, poczułem zapach nieznanych, a jednak znajomych dobólu perfum.- Saszka, Saszka!Powitałem mrok uśmiechem. ROZDZIAA CZWARTYBiałe płaszczyzny ścian kołysały się w rytmie mojego oddechu, w świetle elektrycznejżarówki majaczyła blada plama czyjejś twarzy.Zamrugałem, nie pomogło: kontury przedmiotównadal pozostały rozmyte jak pod wodą.Zamknąłem oczy i wstrzymałem oddech,skoncentrowałem się na uderzeniach serca.Kiedy ponownie uniosłem ciężkie powieki,widziałem już dużo lepiej.Warwara Siemionowna siedziała przy moim łóżku, szepcząc czułościna zmianę z przekleństwami.Zmieszane z tuszem do rzęs łzy malowały na jej policzkachdziwaczne wzory podobne do indiańskich tatuaży.- Nie płaczcie już.Okropnie wyglądacie - wyszeptałem.- Zobaczyłbyś siebie - odburknęła, pociągając nosem.- Gdzie.jestem?- To dawny szpital numer trzynaście, obecnie dziecięcy.Przywiezli cię tutaj, bo byłonajbliżej.- Jakie.rokowania?- Jeśli w ranę nie wda się zakażenie, wszystko będzie dobrze.Tyle że straciłeś mnóstwo krwi.Dopiero teraz zauważyłem, że lewą rękę trzyma opartą o kolano i od czasu do czasu masujezgięcie łokcia.- Oddaliście mi krew! - powiedziałem oskarżycielsko.- W waszym wieku to wariactwo!- To nie moja wina, że masz rzadką grupę! Mieliśmy takiej tylko pół litra.- Tak czy owak, koniec z tym - rzuciłem ponuro.- Jakby co, zadzwońcie na Pietrowkę,Poliakow ma taką samą grupę jak ja, a z takiego byka można uzyskać sporo.hmm.surowca.- Ten pułkownik? Jesteś pewien, że się zgodzi?- Zgodzi się, zgodzi.Tylko uprzedzcie go, żeby wcześniej nie chlał, bo dostanę więcej wódkiniż krwi.- Zadzwonię - obiecała.- A jutro i tak przyjedzie tu pół MUR-u.Wszyscy chcą oddawaćkrew.- A to po cholerę? Niepotrzebne mi aż tyle, a i większość ma inną grupę.- No tak, ale oni o tym nie wiedzą - odparła spokojnie Warwara Siemionowna.- A nam sięprzyda.Te dwie ślicznotki i pucołowaty oddali krew już wczoraj.Wiesz, kiedy cię przywiezli.- Bugrowski też?- Tak się chyba nazywał.- No, no.- Teraz musisz coś zjeść.- Nie jestem głodny.- Razumowski.- Kiedy naprawdę nie mam apetytu.Siostra oddziałowa nabrała tchu i w prostych, żołnierskich słowach objaśniła mi, gdzie mamój brak apetytu.Po chwili karmiła mnie już łyżką.Mimo że zostałem zbesztany jak uczniak,czułem więcej ulgi niż złości: widać nie jest ze mną tak zle.Pamiętałem, że WarwaraSiemionowna nie krzyczy tylko na naprawdę ciężko chorych.Znaczy jeszcze trochę pożyję.***Obudził mnie dziwny metaliczny zgrzyt.Uchyliłem ostrożnie powieki: na brzegu łóżkasiedziała zabiedzona kilkulatka i dojadała resztki mojej wczorajszej kolacji.Kiedy zauważyła, żesię ocknąłem, rzuciła talerz i uciekła.Zacisnąłem ze złością usta.Nie jestem specjalniesentymentalny, lecz nie miałem ochoty oglądać głodujących dzieci - w czasie wojny widziałemich aż nadto.A mała wyglądała na niedożywioną.Coś tu było nie tak, bo jeśli chodzi ozaopatrzenie, szpitale traktowano priorytetowo.- Wracaj! - zawołałem.Odpowiedział mi tylko tupot nóg.Widać dzieciak nie na żarty się wystraszył.- Wołałeś mnie? - W drzwiach stanęła Warwara Siemionowna.- Niezupełnie, ale dobrze, że jesteście.Co to za dziewuszka?- Aniuta?- Ta, co przed chwilą biegła korytarzem - doprecyzowałem.- To ona.A co, obudziła cię? Mówiłam paskudzie, żeby.- Nie o to chodzi - przerwałem bezceremonialnie.- Wylizywała resztki zupy z mojegotalerza.Wygląda na zagłodzoną.Bardzo się starałem, żeby nie zabrzmiało to jak zarzut, jednak Warwara Siemionowna i takspuściła głowę.- Dyrektor i intendent - wymamrotała niewyraznie.- Tak?- Kradną na spółkę.Zawiadomiłam milicję, ale najwyrazniej mają układy w miejscowymkomisariacie.- Wymownie wzruszyła ramionami.- A co z wami?- Nie rozumiem.- Rozumiecie, rozumiecie! - burknąłem.- Przecież nie puścili wam tego płazem!Przez moment wyglądało, jakby Warwara Siemionowna chciała zaprzeczyć, w końcuponownie wzruszyła ramionami.- Nie jestem już siostrą oddziałową - przyznała.- Dlaczego nie zwróciliście się do mnie albo do Poliakowa? Mówił, że widział się z waminiedawno.- Nie chciałam zawracać ci głowy, a Poliakow to twój kumpel, nie znam go bliżej.On madość.specyficzną opinię, bałam się, że dostaje dolę od tych milicjantów.Westchnąłem bezradnie: kobiety.- Do Poliakowa możecie zwracać się jak i do mnie: w każdej chwili i w każdej sprawie.Iwybaczcie, że nie będę was odwiedzał co tydzień i zapewniał o swoich uczuciach, to raczej nie wmoim stylu - odparłem sucho.- Niemniej jednak wolałbym wiedzieć, jeśli potrzebujecie pomocy.Jakiejkolwiek.Kiedykolwiek - dodałem z naciskiem.- Dobrze, Saszka - powiedziała pokornie.Kiedy wyszła, siłą woli musiałem powstrzymać się przed zgrzytaniem zębami.Co zapierdolone gnoje! Już ja się nimi zajmę! Cóż, dopóki nie zobaczę się z Poliakowem, i tak nic niezdziałam.Akurat mam czas, żeby ułożyć listę.Bo ze złodziejami mógłbym ewentualnie rozliczyćsię sam, ale nie przywrócę przecież Warwarze Siemionownie stanowiska - za wysokie progi dlakapitana, a nawet pułkownika Razumowskiego [ Pobierz całość w formacie PDF ]