Pokrewne
- Strona Główna
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny (2)
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny
- chmielowski benedykt nowe ateny (3)
- Chmielewska Wiekszy kawalek swiata
- J. Chmielewska Wielkie zaslugi
- J. Chmielewska Florencja, corka
- J.Chmielewska Skarby
- Kr0lestwo sl0nca ksiega1 01
- Nik Pierumow Ostrze Elfow (3)
- Golding William Wladca Much (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- negatyw24.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mójduch przekory nawalił i nie wszedł do akcji, zdenerwowało mnie to, napełniło niesma-kiem i do reszty zdegustowało.Na domiar złego pan z pokoju trzysta trzydzieści sześć zaraz potem wyjechał bezpożegnania i tak zostałam, dubeltowo nieszczęśliwa, obrażona i winna mu pięćset zło-72tych.A teraz Redakcja upominała się o zaległy artykuł!.Fragmentarycznie uwieczniony płód mojego ducha gdzieś mi zginął.Przewróciłamdo góry nogami całe mieszkanie, stwierdzając niezbicie, że wpadł jak kamień w wo-dę.Pisałam go kawałkami na różnych rzeczach i w różnych okolicznościach.Zaczęłamw domu, w cienkim, żółtym zeszycie, potem miałam trochę w notesie, napisane w cza-sie wyjątkowo nudnej Rady Technicznej, a resztę na wielkim kawale papieru w kratkę,który wetknęłam potem do tego żółtego zeszytu.Możliwe zresztą, że zeszyt nie był żółty,tylko zielony, w każdym razie niezależnie od koloru diabli go wzięli i z całej twórczościzostał mi tylko ten kawałek w notesie.Kawałek w notesie był zupełnie niezle napisany, więc ogarnęło mnie jeszcze więk-sze przygnębienie, bo nie ma nic gorszego, niż pisać coś, co się już raz dobrze napisałoi czego sobie w żaden sposób nie można przypomnieć.Ale nie miałam innego wyjścia.Wzięłam ten notes, papier, papierosy, nalałam sobie herbaty i ulokowałam się na tap-czanie, pełna rozgoryczenia i nienawiści do siebie samej, do macierzystej Redakcji i docałego świata. Przekleństwo ciąży nad moim związkiem z domami kultury pomyślałam. Jeszcze teraz tylko telefonu brakuje.I wtedy właśnie zadzwonił telefon.Niewinny dzwięk rozległ się jak głos przeznaczenia.Okoliczności były zupełnie takie,jak powinny być: nastrojowa lampka nad tapczanem, dookoła stosy szpargałów, w mo-jej duszy przygnębienie i wściekłość oraz wisząca nad tym wszystkim wizja nieszczę-snych domów kultury.Zanim sięgnęłam po słuchawkę, patrzyłam na nią przez chwilę,usiłując zgasić w sobie wybuchłą nagle bezsensowną, idiotyczną nadzieję. Słucham powiedziałam wreszcie, po trzecim sygnale. Cztery czterdzieści dziewięć osiemdziesiąt jeden? Tak, słucham. Jest szef? Co? Jest szef? Prędzej!Niespodziewane pytanie zaskoczyło mnie tak, że przez krótką chwilę nie wiedzia-łam, co odpowiedzieć, zwłaszcza że przed pytaniem usłyszałam przecież mój własnynumer.Głos w telefonie był ostry, natarczywy, gniewny i bardzo mi się nie podobał.Zamiast wyjaśnić oczywistą pomyłkę, wpadłam w jeszcze większą wściekłość i poczu-łam gwałtowną antypatię do rozmówcy. Nie, proszę pana, nie ma szefa powiedziałam z jadowitą uprzejmością. Dostałboleści po zsiadłym mleku i wyszedł. Co takiego? Wyrazniej!73 Wyszedł! ryknęłam z furią, bo mnie ten rozkazujący głos zdenerwował i byłomi zupełnie obojętne, czy to, co mówię, ma jakiś sens. Powtórzyć natychmiast, jak wróci: akcja Szkorbut rozpoczęta.M-2 w rejonie stocztery, codziennie zero dwadzieścia.Ustalić sygnał.Zapamiętacie? Niewątpliwie zapamiętamy zapewniłam go zgryzliwie. Do końca życia. Synchronizacja jest konieczna objaśnił mnie jeszcze antypatyczny głos. Wyłączam się, koniec meldunku. Bardzo się cieszę powiedziałam i odkładając słuchawkę, wzruszyłam ramiona-mi.Udzielona mi informacja była całkowicie niezrozumiała.Zastanawiałam się nad niąprzez chwilę, ale uznałam, że to albo pomyłka, albo głupi dowcip, i przestałam się zasta-nawiać, natomiast moja wściekłość i przygnębienie wzrosły do monstrualnych rozmia-rów.Doskonale wiedziałam, że biorąc się na nowo za artykuł o domach kultury pod-świadomie czekałam na zupełnie inny telefon, telefon, który nie byłby głupią pomył-ką.Siedziałam nad kartką z długopisem w ręku i od czasu do czasu pisałam pozbawionesensu zdania.Czułam się nieszczęśliwa od stóp do głów, a świadomość nie wypełnia-nia wiszącego mi nad głową obowiązku denerwowała mnie coraz bardziej.Wreszcie do-szłam do kulminacyjnego punktu twórczości, a mianowicie napisałam: Dom kulturymusi straszyć.Przyjrzałam się temu, co napisałam, najpierw bezmyślnie, a potem nagleabsurdalność tej wypowiedzi uderzyła mnie do tego stopnia, że oprzytomniałam.Jakiestraszyć, dlaczego straszyć? Wszystko, tylko nie straszyć! Widocznie mam już nieprze-ciętnego fijoła, skoro takie bzdury wypisuję, najwyższy czas wrócić do równowagi!Chęć powrotu do równowagi mogła być tylko pobożnym życzeniem, bo równo-waga była ode mnie oddalona o lata świetlne.Ale głęboko zakorzenione poczucie obo-wiązku zmusiło mnie do gigantycznych wysiłków i wreszcie, pózną nocą, udało mi sięodrobinę zainteresować zaplanowanym tematem.Skutek tego zainteresowania był taki,że początek artykułu nabrał nieco sensu, ale do pracy pojechałam nieprzytomna z nie-wyspania.Najprostsze czynności zawodowe wydawały mi się szalenie skomplikowane.Skończyłam moją bramę i zabrałam się do przerabiania projektu, który niegdyś tworzyłJanusz, a w którym musiały znalezć odbicie aktualne fanaberie inwestora.Usilnie stara-łam się możliwie mało przerobić i możliwie dużo zostawić, bo jedyne, do czego byłamzdolna, to bezmyślne kreślenie po Januszu.Parę minut po dwunastej ugrzęzłam nad zawiłym problemem.Na przekroju podłuż-nym były wypisane jakieś dziwne wymiary, ale nie było żadnego elementu, którego bydotyczyły.Bardzo długo siedziałam, zastanawiając się nad tym, co ten Janusz takiegomógł mieć na myśli [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Mójduch przekory nawalił i nie wszedł do akcji, zdenerwowało mnie to, napełniło niesma-kiem i do reszty zdegustowało.Na domiar złego pan z pokoju trzysta trzydzieści sześć zaraz potem wyjechał bezpożegnania i tak zostałam, dubeltowo nieszczęśliwa, obrażona i winna mu pięćset zło-72tych.A teraz Redakcja upominała się o zaległy artykuł!.Fragmentarycznie uwieczniony płód mojego ducha gdzieś mi zginął.Przewróciłamdo góry nogami całe mieszkanie, stwierdzając niezbicie, że wpadł jak kamień w wo-dę.Pisałam go kawałkami na różnych rzeczach i w różnych okolicznościach.Zaczęłamw domu, w cienkim, żółtym zeszycie, potem miałam trochę w notesie, napisane w cza-sie wyjątkowo nudnej Rady Technicznej, a resztę na wielkim kawale papieru w kratkę,który wetknęłam potem do tego żółtego zeszytu.Możliwe zresztą, że zeszyt nie był żółty,tylko zielony, w każdym razie niezależnie od koloru diabli go wzięli i z całej twórczościzostał mi tylko ten kawałek w notesie.Kawałek w notesie był zupełnie niezle napisany, więc ogarnęło mnie jeszcze więk-sze przygnębienie, bo nie ma nic gorszego, niż pisać coś, co się już raz dobrze napisałoi czego sobie w żaden sposób nie można przypomnieć.Ale nie miałam innego wyjścia.Wzięłam ten notes, papier, papierosy, nalałam sobie herbaty i ulokowałam się na tap-czanie, pełna rozgoryczenia i nienawiści do siebie samej, do macierzystej Redakcji i docałego świata. Przekleństwo ciąży nad moim związkiem z domami kultury pomyślałam. Jeszcze teraz tylko telefonu brakuje.I wtedy właśnie zadzwonił telefon.Niewinny dzwięk rozległ się jak głos przeznaczenia.Okoliczności były zupełnie takie,jak powinny być: nastrojowa lampka nad tapczanem, dookoła stosy szpargałów, w mo-jej duszy przygnębienie i wściekłość oraz wisząca nad tym wszystkim wizja nieszczę-snych domów kultury.Zanim sięgnęłam po słuchawkę, patrzyłam na nią przez chwilę,usiłując zgasić w sobie wybuchłą nagle bezsensowną, idiotyczną nadzieję. Słucham powiedziałam wreszcie, po trzecim sygnale. Cztery czterdzieści dziewięć osiemdziesiąt jeden? Tak, słucham. Jest szef? Co? Jest szef? Prędzej!Niespodziewane pytanie zaskoczyło mnie tak, że przez krótką chwilę nie wiedzia-łam, co odpowiedzieć, zwłaszcza że przed pytaniem usłyszałam przecież mój własnynumer.Głos w telefonie był ostry, natarczywy, gniewny i bardzo mi się nie podobał.Zamiast wyjaśnić oczywistą pomyłkę, wpadłam w jeszcze większą wściekłość i poczu-łam gwałtowną antypatię do rozmówcy. Nie, proszę pana, nie ma szefa powiedziałam z jadowitą uprzejmością. Dostałboleści po zsiadłym mleku i wyszedł. Co takiego? Wyrazniej!73 Wyszedł! ryknęłam z furią, bo mnie ten rozkazujący głos zdenerwował i byłomi zupełnie obojętne, czy to, co mówię, ma jakiś sens. Powtórzyć natychmiast, jak wróci: akcja Szkorbut rozpoczęta.M-2 w rejonie stocztery, codziennie zero dwadzieścia.Ustalić sygnał.Zapamiętacie? Niewątpliwie zapamiętamy zapewniłam go zgryzliwie. Do końca życia. Synchronizacja jest konieczna objaśnił mnie jeszcze antypatyczny głos. Wyłączam się, koniec meldunku. Bardzo się cieszę powiedziałam i odkładając słuchawkę, wzruszyłam ramiona-mi.Udzielona mi informacja była całkowicie niezrozumiała.Zastanawiałam się nad niąprzez chwilę, ale uznałam, że to albo pomyłka, albo głupi dowcip, i przestałam się zasta-nawiać, natomiast moja wściekłość i przygnębienie wzrosły do monstrualnych rozmia-rów.Doskonale wiedziałam, że biorąc się na nowo za artykuł o domach kultury pod-świadomie czekałam na zupełnie inny telefon, telefon, który nie byłby głupią pomył-ką.Siedziałam nad kartką z długopisem w ręku i od czasu do czasu pisałam pozbawionesensu zdania.Czułam się nieszczęśliwa od stóp do głów, a świadomość nie wypełnia-nia wiszącego mi nad głową obowiązku denerwowała mnie coraz bardziej.Wreszcie do-szłam do kulminacyjnego punktu twórczości, a mianowicie napisałam: Dom kulturymusi straszyć.Przyjrzałam się temu, co napisałam, najpierw bezmyślnie, a potem nagleabsurdalność tej wypowiedzi uderzyła mnie do tego stopnia, że oprzytomniałam.Jakiestraszyć, dlaczego straszyć? Wszystko, tylko nie straszyć! Widocznie mam już nieprze-ciętnego fijoła, skoro takie bzdury wypisuję, najwyższy czas wrócić do równowagi!Chęć powrotu do równowagi mogła być tylko pobożnym życzeniem, bo równo-waga była ode mnie oddalona o lata świetlne.Ale głęboko zakorzenione poczucie obo-wiązku zmusiło mnie do gigantycznych wysiłków i wreszcie, pózną nocą, udało mi sięodrobinę zainteresować zaplanowanym tematem.Skutek tego zainteresowania był taki,że początek artykułu nabrał nieco sensu, ale do pracy pojechałam nieprzytomna z nie-wyspania.Najprostsze czynności zawodowe wydawały mi się szalenie skomplikowane.Skończyłam moją bramę i zabrałam się do przerabiania projektu, który niegdyś tworzyłJanusz, a w którym musiały znalezć odbicie aktualne fanaberie inwestora.Usilnie stara-łam się możliwie mało przerobić i możliwie dużo zostawić, bo jedyne, do czego byłamzdolna, to bezmyślne kreślenie po Januszu.Parę minut po dwunastej ugrzęzłam nad zawiłym problemem.Na przekroju podłuż-nym były wypisane jakieś dziwne wymiary, ale nie było żadnego elementu, którego bydotyczyły.Bardzo długo siedziałam, zastanawiając się nad tym, co ten Janusz takiegomógł mieć na myśli [ Pobierz całość w formacie PDF ]