Pokrewne
- Strona Główna
- Paul Williams Mahayana Buddhism The Doctrinal Foundations, 2008
- (eBook) James, William The Principles of Psychology Vol. I
- Williams Tad Smoczy tron (SCAN dal 952)
- Laurens Stephanie Czarna Kobra 03 Zuchwała narzeczona(1)
- Stec Tadeusz Karkonosze
- Scott Justin Poscig na oceanie (SCAN dal 805
- Ahern Jerry Krucjata 1 Wojna Totalna
- 090. Gwiazda PO GWIEÂŹDZIE (Troy Denning) 27 lat po Nowa Era Jedi
- Nietzsche Narodziny Tragedii z Ducha Muzyki (2)
- 'Prawo Turystyczne' R.Walczak
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- streamer.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wreszcie zgromadzenie znowu się uspokoiło.Jeden z chłopców nie prosząc o głos powiedział:- Może on ma na myśli coś w rodzaju ducha?Ralf uniósł konchę i spojrzał bacznie w mrok.Najjaśniejszą rzeczą była blada plama plaży.Ale co to, czy maluchy znalazły się bliżej? Tak, niewątpliwie, zbiły się w ciasną grupkę na trawie pośrodku trójkąta.Palmy rozgadały się w powiewie wiatru i dźwięk ten wydawał się bardzo głośny, teraz, gdy uwydatniła go cisza i ciemność.Pnie dwóch palm ocierały się o siebie wydając złowróżbne skrzypienie, którego nikt za dnia nie zauważył.Prosiaczek wziął konchę z jego rąk.Zaczął mówić głosem pełnym oburzenia:- Ja nie wierzę w żadne duchy - wcale, ale to wcale!Jack wstał również, dziwnie czemuś zły.- Kogo to obchodzi, w co ty wierzysz, Tłuściochu!- Ja trzymam konchę!Dały się słyszeć odgłosy krótkiej szarpaniny i koncha przesuwała się to w jedną, to w drugą stronę.- Oddaj mi zaraz konchę!Ralf wcisnął się między nich i dostał w pierś kułakiem.Wyrwał któremuś konchę i usiadł bez tchu.- Za dużo tego gadania o duchach.Lepiej zaczekać z tym do rana.Przerwał mu jakiś stłumiony głos:- Może ten zwierz jest właśnie.duchem.Jakby wiatr zatrząsł zgromadzeniem,- Za dużo tego gadania poza kolejnością - rzekł Ralf.- Jakże możemy prowadzić po ludzku zebranie, jeśli się nie trzymamy praw?Znowu umilkł.Starannie obmyślany plan zebrania poszedł na marne.- Co jeszcze mam wam powiedzieć? Źle zrobiłem zwołując lak późno zebranie.Przegłosujemy je, to znaczy duchy, i pójdziemy do szałasów, bo wszyscy jesteśmy zmęczeni.Nie - to ty, Jack? - zaczekaj chwilę.Z miejsca oświadczam, że nie wierzę w żadne duchy.Albo może tak mi się wydaje.Ale nie lubię o nich myśleć.A w każdym razie teraz, po ciemku.Mieliśmy zbadać, w czym rzecz.Uniósł konchę na chwilę.- A więc świetnie.Mnie się zdaje, że wszystko zależy od tego, czy duchy są, czy ich nie ma.Pomyślał chwilkę formułując pytanie.- Kto uważa, że duchy istnieją?Długi czas była cisza i nie zauważało się jakiegoś wyraźnego ruchu.Potem Ralf wpatrzył się pilniej w mrok i spostrzegł wzniesione ręce.- Widzę - rzekł tępo.Świat, ten zrozumiały, rządzący się prawami świat, zaczął mu się usuwać spod stóp.Niegdyś było to i tamto; a teraz.i okręt odpłynął.Ktoś wyrwał mu z rąk konchę i rozległ się głos Prosiaczka:- Ja nie głosowałem na duchy!Obrócił się na pięcie ku zgromadzeniu.- Zapamiętajcie to sobie wszyscy!Usłyszeli tupnięcie o ziemię.- Kto my jesteśmy? Ludzie? Czy zwierzęta? A może dzikusy? Co sobie o nas pomyślą starsi? Rozłazimy się, polujemy na świnie, zapominamy o ognisku, a teraz jeszcze to!Nagle wyrósł przed nimi jakiś cień.- Zamknij się, tłusty próżniaku!Powstała szarpanina i połyskująca koncha zaczęła podrygiwać w mroku.Ralf zerwał się na nogi.- Jack! Jack! On trzyma konchę! Daj mu mówić!W ciemności podpłynęła ku niemu twarz Jacka.- I ty się zamknij! Za kogo ty się masz? Siedzisz i gadasz, co wszyscy mają robić.A sam nie umiesz ani polować, ani śpiewać.- Jestem wodzem.Wybraliście mnie.- No to co, że wybraliśmy? Wydajesz tylko głupie rozkazy.- Prosiaczek trzyma konchę.- Dobra, dobra, podlizuj się dalej Prosiaczkowi.- Jack!- Jack! Jack! - przedrzeźniał go Jack.- Prawa! - krzyknął Ralf.- Łamiesz prawa!- No to co?Ralf zebrał myśli.- Prawa to jedyna rzecz, jaką mamy.Ale Jack wrzeszczał:- Wypchaj się prawami! Jesteśmy silni, polujemy! Jeżeli tu jest jakiś zwierz, to go zabijemy! Otoczymy i będziemy tłuc, tłuc, tłuc, tłuc.Wydał dziki okrzyk i skoczył na bielejący piach.W jednej chwili granitową płytę wypełniła wrzawa, podniecenie, ruch, krzyki i śmiechy.Zgromadzenie rozsypało się i ruszyło tyralierą wzdłuż plaży, aż pochłonęła je noc.Ralf poczuł na policzku dotyk konchy i zabrał ją od Prosiaczka.- Co by powiedzieli starsi? - utyskiwał Prosiaczek.- Spójrz na nich!Od plaży napływały odgłosy zabawy w polowanie, histeryczny śmiech i okrzyki prawdziwego przerażenia.- Zatrąb konchą, Ralf.Prosiaczek był tak blisko, że Ralf widział błysk szkła jego okularów.- Chodzi o ogień.Czy oni nie rozumieją?- Musisz być teraz twardy, Ralf.Zmusić ich, żeby robili, co każesz.Ralf odparł z rozwagą jak człowiek, który wygłasza twierdzenie:- Jeśli zatrąbię, a oni nie wrócą, to koniec.Nie utrzymamy ognia.Upodobnimy się do zwierząt.Zostaniemy tu na zawsze.- Jeśli nie zatrąbisz, wkrótce i tak staniemy się zwierzętami.Nic widzę, co oni robią, ale dobrze słyszę.Rozproszone postacie zbiły się na piasku w grupę tworząc obracającą się zwartą czarną masę.Chłopcy śpiewali coś i maluchy, które już miały dość, umykały z wrzaskiem.Ralf wniósł konchę do ust, ale zaraz ją opuścił.- Rzecz w tym, czy duchy istnieją, Prosiaczku? Albo zwierz?- Oczywiście, że nie.- Dlaczego?- Bo inaczej wszystko nie miałoby sensu.Domy i ulice, i telewizory.nic nie mogłoby istnieć.Tańczący ze śpiewem chłopcy oddalali się coraz bardziej, aż wreszcie dolatujące stamtąd dźwięki stały się jedynie rytmem pozbawionym słów.- Ale jeżeli naprawdę nie ma sensu? Przynajmniej tutaj, na tej wyspie? Jeżeli coś nas obserwuje i czeka?Ralf zadygotał i przysunął się bliżej do Prosiaczka, aż obaj zderzyli się ze sobą wystraszeni.- Przestań tak gadać, Ralf! Mamy dość kłopotów i bez tego, a ja już więcej nie zniosę.- Powinienem przestać być wodzem.Posłuchać ich.- Nie daj Boże!Prosiaczek schwycił Ralfa za ramię.- Gdyby Jack został wodzem, nie byłoby ogniska, tylko same polowania.Zostalibyśmy tu do śmierci.Głos jego przeszedł nagle w pisk.- Kto tam?- To ja.Simon.- Strasznie nas dużo - rzekł Ralf.- Trzy myszy pod miotłą.Zrezygnuję.- Jeżeli zrezygnujesz - powiedział Prosiaczek trwożnym szeptem - to co się stanie ze mną?- Nic.- On mnie nienawidzi.Nie wiem dlaczego.Gdyby tylko mógł robić, co chce.tobie nic nie grozi, on ciebie poważa.Poza tym.mógłbyś go sprać.- A ty to niby nie biłeś się z nim przed chwilą?- Bo trzymałem konchę - rzekł Prosiaczek po prostu.- Miałem prawo mówić.Simon poruszył się w ciemnościach.- Bądź dalej wodzem.- Ty się zamknij, pętaku! Czemu nie powiedziałeś, że zwierza nie ma?- Boję się go - powiedział Prosiaczek - i dlatego wiem, co w nim siedzi.Jak człowiek się kogoś boi, to go nienawidzi, ale nie może przestać o nim myśleć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Wreszcie zgromadzenie znowu się uspokoiło.Jeden z chłopców nie prosząc o głos powiedział:- Może on ma na myśli coś w rodzaju ducha?Ralf uniósł konchę i spojrzał bacznie w mrok.Najjaśniejszą rzeczą była blada plama plaży.Ale co to, czy maluchy znalazły się bliżej? Tak, niewątpliwie, zbiły się w ciasną grupkę na trawie pośrodku trójkąta.Palmy rozgadały się w powiewie wiatru i dźwięk ten wydawał się bardzo głośny, teraz, gdy uwydatniła go cisza i ciemność.Pnie dwóch palm ocierały się o siebie wydając złowróżbne skrzypienie, którego nikt za dnia nie zauważył.Prosiaczek wziął konchę z jego rąk.Zaczął mówić głosem pełnym oburzenia:- Ja nie wierzę w żadne duchy - wcale, ale to wcale!Jack wstał również, dziwnie czemuś zły.- Kogo to obchodzi, w co ty wierzysz, Tłuściochu!- Ja trzymam konchę!Dały się słyszeć odgłosy krótkiej szarpaniny i koncha przesuwała się to w jedną, to w drugą stronę.- Oddaj mi zaraz konchę!Ralf wcisnął się między nich i dostał w pierś kułakiem.Wyrwał któremuś konchę i usiadł bez tchu.- Za dużo tego gadania o duchach.Lepiej zaczekać z tym do rana.Przerwał mu jakiś stłumiony głos:- Może ten zwierz jest właśnie.duchem.Jakby wiatr zatrząsł zgromadzeniem,- Za dużo tego gadania poza kolejnością - rzekł Ralf.- Jakże możemy prowadzić po ludzku zebranie, jeśli się nie trzymamy praw?Znowu umilkł.Starannie obmyślany plan zebrania poszedł na marne.- Co jeszcze mam wam powiedzieć? Źle zrobiłem zwołując lak późno zebranie.Przegłosujemy je, to znaczy duchy, i pójdziemy do szałasów, bo wszyscy jesteśmy zmęczeni.Nie - to ty, Jack? - zaczekaj chwilę.Z miejsca oświadczam, że nie wierzę w żadne duchy.Albo może tak mi się wydaje.Ale nie lubię o nich myśleć.A w każdym razie teraz, po ciemku.Mieliśmy zbadać, w czym rzecz.Uniósł konchę na chwilę.- A więc świetnie.Mnie się zdaje, że wszystko zależy od tego, czy duchy są, czy ich nie ma.Pomyślał chwilkę formułując pytanie.- Kto uważa, że duchy istnieją?Długi czas była cisza i nie zauważało się jakiegoś wyraźnego ruchu.Potem Ralf wpatrzył się pilniej w mrok i spostrzegł wzniesione ręce.- Widzę - rzekł tępo.Świat, ten zrozumiały, rządzący się prawami świat, zaczął mu się usuwać spod stóp.Niegdyś było to i tamto; a teraz.i okręt odpłynął.Ktoś wyrwał mu z rąk konchę i rozległ się głos Prosiaczka:- Ja nie głosowałem na duchy!Obrócił się na pięcie ku zgromadzeniu.- Zapamiętajcie to sobie wszyscy!Usłyszeli tupnięcie o ziemię.- Kto my jesteśmy? Ludzie? Czy zwierzęta? A może dzikusy? Co sobie o nas pomyślą starsi? Rozłazimy się, polujemy na świnie, zapominamy o ognisku, a teraz jeszcze to!Nagle wyrósł przed nimi jakiś cień.- Zamknij się, tłusty próżniaku!Powstała szarpanina i połyskująca koncha zaczęła podrygiwać w mroku.Ralf zerwał się na nogi.- Jack! Jack! On trzyma konchę! Daj mu mówić!W ciemności podpłynęła ku niemu twarz Jacka.- I ty się zamknij! Za kogo ty się masz? Siedzisz i gadasz, co wszyscy mają robić.A sam nie umiesz ani polować, ani śpiewać.- Jestem wodzem.Wybraliście mnie.- No to co, że wybraliśmy? Wydajesz tylko głupie rozkazy.- Prosiaczek trzyma konchę.- Dobra, dobra, podlizuj się dalej Prosiaczkowi.- Jack!- Jack! Jack! - przedrzeźniał go Jack.- Prawa! - krzyknął Ralf.- Łamiesz prawa!- No to co?Ralf zebrał myśli.- Prawa to jedyna rzecz, jaką mamy.Ale Jack wrzeszczał:- Wypchaj się prawami! Jesteśmy silni, polujemy! Jeżeli tu jest jakiś zwierz, to go zabijemy! Otoczymy i będziemy tłuc, tłuc, tłuc, tłuc.Wydał dziki okrzyk i skoczył na bielejący piach.W jednej chwili granitową płytę wypełniła wrzawa, podniecenie, ruch, krzyki i śmiechy.Zgromadzenie rozsypało się i ruszyło tyralierą wzdłuż plaży, aż pochłonęła je noc.Ralf poczuł na policzku dotyk konchy i zabrał ją od Prosiaczka.- Co by powiedzieli starsi? - utyskiwał Prosiaczek.- Spójrz na nich!Od plaży napływały odgłosy zabawy w polowanie, histeryczny śmiech i okrzyki prawdziwego przerażenia.- Zatrąb konchą, Ralf.Prosiaczek był tak blisko, że Ralf widział błysk szkła jego okularów.- Chodzi o ogień.Czy oni nie rozumieją?- Musisz być teraz twardy, Ralf.Zmusić ich, żeby robili, co każesz.Ralf odparł z rozwagą jak człowiek, który wygłasza twierdzenie:- Jeśli zatrąbię, a oni nie wrócą, to koniec.Nie utrzymamy ognia.Upodobnimy się do zwierząt.Zostaniemy tu na zawsze.- Jeśli nie zatrąbisz, wkrótce i tak staniemy się zwierzętami.Nic widzę, co oni robią, ale dobrze słyszę.Rozproszone postacie zbiły się na piasku w grupę tworząc obracającą się zwartą czarną masę.Chłopcy śpiewali coś i maluchy, które już miały dość, umykały z wrzaskiem.Ralf wniósł konchę do ust, ale zaraz ją opuścił.- Rzecz w tym, czy duchy istnieją, Prosiaczku? Albo zwierz?- Oczywiście, że nie.- Dlaczego?- Bo inaczej wszystko nie miałoby sensu.Domy i ulice, i telewizory.nic nie mogłoby istnieć.Tańczący ze śpiewem chłopcy oddalali się coraz bardziej, aż wreszcie dolatujące stamtąd dźwięki stały się jedynie rytmem pozbawionym słów.- Ale jeżeli naprawdę nie ma sensu? Przynajmniej tutaj, na tej wyspie? Jeżeli coś nas obserwuje i czeka?Ralf zadygotał i przysunął się bliżej do Prosiaczka, aż obaj zderzyli się ze sobą wystraszeni.- Przestań tak gadać, Ralf! Mamy dość kłopotów i bez tego, a ja już więcej nie zniosę.- Powinienem przestać być wodzem.Posłuchać ich.- Nie daj Boże!Prosiaczek schwycił Ralfa za ramię.- Gdyby Jack został wodzem, nie byłoby ogniska, tylko same polowania.Zostalibyśmy tu do śmierci.Głos jego przeszedł nagle w pisk.- Kto tam?- To ja.Simon.- Strasznie nas dużo - rzekł Ralf.- Trzy myszy pod miotłą.Zrezygnuję.- Jeżeli zrezygnujesz - powiedział Prosiaczek trwożnym szeptem - to co się stanie ze mną?- Nic.- On mnie nienawidzi.Nie wiem dlaczego.Gdyby tylko mógł robić, co chce.tobie nic nie grozi, on ciebie poważa.Poza tym.mógłbyś go sprać.- A ty to niby nie biłeś się z nim przed chwilą?- Bo trzymałem konchę - rzekł Prosiaczek po prostu.- Miałem prawo mówić.Simon poruszył się w ciemnościach.- Bądź dalej wodzem.- Ty się zamknij, pętaku! Czemu nie powiedziałeś, że zwierza nie ma?- Boję się go - powiedział Prosiaczek - i dlatego wiem, co w nim siedzi.Jak człowiek się kogoś boi, to go nienawidzi, ale nie może przestać o nim myśleć [ Pobierz całość w formacie PDF ]