[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.System bezpieczeństwa podłączony dotelefonu - tak.Pokarm - jest.Bueno.Włosy, oddech, dezodorant.Zrobione.Włożyłem czystą wersję mojego zimowego uniformu,zresetowa-łem automat do karmienia, dozownik oraz alarm,połknąłem jeszcze garść płatków i pokuśtykałem do tylnych drzwi.Jak na grudzień było gorąco.De todos modos.Portfel, kluczyki, pas zpieniędzmi, paszport, komórka.Mam.Zastrzyki dla hemofilityków, chusteczki higieniczne,lekarstwa - mam.Buty, koszula, czapka, zabezpieczenie.Ups!Wróciłem, wszedłem do Beta-Strefy Bałaganu, dopadłem do stare-go sejfu po Lennym, wyjąłem dwie sakwy.Ciężkie, bo każda wypcha-na trzydziestoma krugerrandami, dziesięcioma tysiącami dolarów wsetkach i dwoma w starych nienamagnetyzowanych dwudziestkach.Zebrałem to na wypadek, gdyby zdarzyło się coś naprawdę pa-skudnego.Dobra.Alarm - sprawdzony.Główny zamek - sprawdzo-ny.Teczka - w ręku.Można wyjść.Było za gorąco na marynarkę, ale jej nie zdjąłem.Powietrze byłoczyste.Jeziora Okeechobee nie marszczyły duże fale, ale tafla nie lśniław słońcu, przypominała raczej brzuch zdechłego miecznika.Stadowron wariowało przy molo, ale poza tym wszystko wyglądałozupełnie normalnie.Nawet banalnie.Tak jak wszyscy lubią.Barra-cuda świetnie się prezentowała między starym mini Cooperem i va-nem Dodgea na moim prywatnym dziesięciomiejscowym parkingu.Powinienem zabrać ją na długą przejażdżkę, przypalić te stare opo-ny i kupić jej nowe, Pirelli.Przeszedłem trzy przecznice na zachód.Moi sąsiedzi, państwo Villanueva, wychynęli z domu, by popracowaćw ogródku.Witali mnie radośnie i przyjaznie jak w serialu familijnym.Zastanawiałem się, czy powinienem ich ostrzec, by się stąd wynie-śli.Ale nie miałem przed czym.Dwie wojskowe ciężarówki, pewniec-17, przejeżdżały na zachód, kierując się zapewne do parku.Zawszezaskakiwało mnie, jak piekielnie głośne są te pojazdy, choć jużdawno powinienem do tego przywyknąć.Zawibrowała komórka.Wcisnąłem słuchawkę w ucho i powiedziałem  cześć".Marenaoznajmiła, że wjeżdża na stanówkę numer siedemset dziesięć.-Zwietnie.Zjazd siedemdziesiąt sześć, bar Baja.Tam możemysię spotkać.-Nie zjedziemy z autostrady.-Hm.Dobra, to będę jakieś sto jardów za.-Możesz włączyć lokalizator?-Ach, racja.Jasne. Znalazłem w komórce odpowiednią funkcję pod GPS i włączy-łem.- Dobra, widzę cię - stwierdziła Marena.Nie, pomyślałem.Widzisz kropkę, która mnie reprezentuje na mapie.Powlokłem sięwzdłuż jezdni, starając się unikać tumanów kurzu wzniecanych przezprzejeżdżające ciężarówki.La gran puta, pomyślałem ponuro.Wyświetliłem Local6.com na ekranie komórki i przejrzałem w palącychpromieniach słońca.Jak się okazało, w parku wzburzyło się nie kilkaosób, ale prawie setka, a policja rozpędziła tłum przy pomocy broni mikrofalowej - Active Denial System - rażącej promieniowaniemwywołującym uczucie bólu jak przy oparzeniach.Nadal jednak niewydawało się to poważnym incydentem.Marena panikuje, pomyślałem po raz kolejny.To zrozumiałe, prawda? Właśnie.Hm.Wysypka oznacza, że skóra jest zaczerwieniona, tak? Czytaki objaw występuje przy zatru.Czarny cherokee zwolnił i zatrzymał się przede mną z pomru-kiem silnika.- odczytałem na tablicy rejestracyjnej.Drzwipo stronie pasażera otworzyły się z sykiem i poczułem ucisk odru-chowego strachu, że zostałem przyłapany i zaraz nastąpi aresztowa-nie.Calmate, mano, upomniałem się w duchu.Jeżeli pochodzi się zmiejsca, gdzie czasownik  zniknąć" ma wiele znaczeń, trudno niepocić się za każdym razem, gdy obok siebie nagle zobaczy się wielki,lśniący czarny wóz.Ale to są Stany Zjednoczone, nie totalitarny reżim,prawda?Opadłem na sztuczną skórę fotela.Przywitałem się z Marena.Pachniało tu winylem, sokiem owocowym i chyba perfumami Shi-seido Zen.Samochód ruszył, zanim zdążyłem zatrzasnąć drzwi.W ro-gach deski rozdzielczej dwa blizniacze ekrany wyświetlały wiadomo-ści na kanale News6, z głośników płynęły ciche słowa.-.Anne-Marie Garcia-McCarthy.Witaj, Ron, miło cię słyszeć.-Ja również się cieszę.Co u ciebie?-Zwietnie, dziękuję.- Anne-Marie uśmiechnęła się promiennie.-To wspaniale.Witam wszystkich.- Ron zrobił pauzę.- Wraca-my do informacji. Czarodzieje" i  Jaguary" wypadli z. -Och, Jed? To Max - rzuciła Marena.- Poznaj Jeda, Max.Mó-wiłam ci o nim.-Cześć - zabrzmiał cichy głos chłopca z tylnego siedzenia.Od-wróciłem się, żeby odpowiedzieć na powitanie.Chłopak wyglądałjak miniatura Mareny, tyle że z kręconymi włosami i skórą barwysłabej herbaty.Nosił wirtualne gogle Sony VRG, które uniósł, byna mnie spojrzeć, i za dużą koszulkę z królem lwem Simbązjadającym jelonka Bambi.Na oko mógł mieć z dziewięć lat.Wokół niego na siedzeniu walały się opakowania po batonach ichipsach.Dzieciak przyjrzał się mojej czapce, mnie, a potemznowu czapce.-Miło pana poznać - przypomniał sobie uprzejmą formułkę.-Popatrz na to - wtrąciła Marena.Wskazała mi WARUNKI OTO-CZENIA na monitorze obok miejsca kierowcy.KOREK NA PRAWYMPASIE - głosiła etykieta przy pomarańczowej kropce najwyżejcentymetr od nas na trasie do Port Mayaca.SZACOWANEOCZEKIWANIE: 45 minut.-Gdzie jedziemy? - zapytałem.-Na południe.-Możesz się trochę cofnąć i wjechać w boczną drogę, by ominąćten korek.-Dobry pomysł.Dojechała do rozjazdu i zawróciła.Luksusowy wóz wszedł płynniew ostry skręt, niczym katamaran na wietrze.Monitor zabrzęczał alar-mowo, a nad mapą pojawiły się wielkie czerwone litery: OSTRZE%7łENIE:DROGA OZNAKOWANA JAKO NIEBEZPIECZNA/NIELEGALNA.Marena wystukaładwunastoznakowe hasło na kierownicy i monitor zgasł, choć alarmnadal brzęczał cicho [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl