Pokrewne
- Strona Główna
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny (2)
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny
- chmielowski benedykt nowe ateny (3)
- Chmielewska Wiekszy kawalek swiata
- J. Chmielewska Wielkie zaslugi
- J. Chmielewska Florencja, corka
- J.Chmielewska Skarby
- Abercrombie Joe Pierwsze prawo 03 Ostateczny argument królów
- Gilstrap John Za kazda cene
- Quinnell A.J. Lockerbie
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- freerunner.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Niech pan tylko nie liczy na to, że dam panu coś do zjedzenia — powiedziałam, tknięta nagle poczuciem gościnności.— Mogę panu najwyżej dać herbaty, nic innego nie mam.— Nic nie szkodzi, ja jestem po kolacji.A… przepraszam bardzo za nietaktowne pytanie… czy pani ma męża?— Nie, Bogu chwała, nie mam męża.Jestem nieskazitelnie wolną kobietą.Aha, a pan ma żonę?— Nie, nie mam.— A miał pan?— Miałem.— I co pan z nią zrobił?— Przecież jej nie udusiłem.Co można zrobić z żoną.Rozwiodłem się.— To bardzo uprzejmie z pana strony.No, jak ma pan przyjechać, to już! Żebym się nie zdążyła rozmyślić.— Już jadę.Tylko jeszcze jedno.Czy nie zechciałaby pani być tak niesłychanie uprzejma i zejść na dół, przed bramę, żebym ja się nie błąkał w nocy po obcym domu? Byłbym pani ogromnie wdzięczny.— Dobrze, zejdę przed bramę.— To jeszcze niech mi pani powie, jak pani będzie ubrana, żebym mógł panią poznać.— W fioletowe palto.— Fioletowy kolor w tych ciemnościach! Fatalnie, nie do rozpoznania.Może pani będzie miała coś na głowie? Bo co będzie, jak tam będą stały na przykład dwie panie?— Wprawdzie wątpię w obecność dwóch pań przed moją bramą o tej porze, ale mogę wziąć ze sobą znak rozpoznawczy.Szczotkę do zamiatania.— Świetnie, wobec tego pani ze szczotką do zamiatania to będzie pani.— Tak.Albo nie! Szczotka do zamiatania trochę nieporęczna.Wezmę ze sobą taką długą rurę z kalki technicznej.Biała, lepiej widoczna w ciemnościach.— Dobrze, niech będzie rura.Za dwadzieścia minut jestem.Na razie.— Cześć pracy — mruknęłam i odłożyłam słuchawkę.Zeszłam z tapczanu, na którym leżałam na poduszkach i pod kocami, obłożona gromadą różnych szpargałów, tworzących nieopisany śmietnik.Rozejrzałam się dookoła i zaczęłam uprzątać pobojowisko.…Za dwadzieścia minut… Czy ten człowiek oszalał? Jakim sposobem on złapie taksówkę o tej porze w alei Lotników? Mowy nie ma, nie zdąży…Przestałam się śpieszyć.…Zaraz, ale jeżeli on mówił z taką pewnością siebie, to może ma pod ręką jakiś wóz do dyspozycji? A, to zdąży na pewno.Za to ja nie zdążę pomalować się i posprzątać.Zaczęłam się znów śpieszyć.Dokładnie piętnaście po dwunastej zeszłam na dół w palcie, w czarnych klapkach na nogach i z rurą w ręku.Przed domem po drugiej stronie ulicy stała warszawa z pracującym silnikiem, a w środku siedział jakiś facet w kapeluszu.Zatrzymałam się na chodniku po swojej stronie i usiłowałam mu się przyjrzeć.Pan w samochodzie otworzył okno, wystawił głowę i powiedział:— Niech pani wsiada.— Nie mogę — odparłam stanowczo.— Dlaczego?— Bo mi się woda na gazie gotuje.— To niech pani zgasi wodę i niech pani wsiada.— Mowy nie ma, nie będę tyle razy po piętrach latała.Niech pan wysiada.W czasie tego przekomarzania się stałam w klapkach na śniegu i krzyczeliśmy do siebie na całą szerokość ulicy.Z uwagi na spóźnioną nieco porę uznałam, że te popisy akustyczne są raczej nie na miejscu, i przeszłam na drugą stronę jezdni.Mój rozmówca przyglądał się temu w milczeniu, a potem powiedział:— Niech pani się zatrzyma.Niech pani zaczeka tam, gdzie pani stoi.Ruszył powoli i podjechał tuż przede mnie.Nie pozostało mi nic innego, tylko wsiąść, więc wsiadłam.Pan przy kierownicy ucałował moją dłoń i mruknął pod nosem coś, co, w myśl panujących zwyczajów, miało zapewne oznaczać nazwisko.Przyglądałam mu się tak intensywnie, że o mało mi oczy z głowy nie wylazły, ale w ciemnościach nic konkretnego nie mogłam dojrzeć.Ruszyliśmy przed siebie.— Dokąd pan jedzie? — spytałam, bo oczyma duszy ciągle widziałam czajnik z wodą, stojący na gazie.— Powinienem odpowiedzieć: dokąd pani każe.Ale tak nie odpowiem, bo szukam tylko miejsca, gdzie mógłbym zakręcić.Objechał dookoła kilka bloków i wróciliśmy pod moją bramę.Podjeżdżając, spytał, czy nie mógłby wprowadzić samochodu na podwórze, bo mu już kilka razy ukradli, i tym razem chciałby tego uniknąć.Wysiadłam i otworzyłam bramę, a następnie wskazałam miejsce, gdzie mógł zaparkować, cały czas ze świadomością, że poruszam się w pełnym blasku reflektorów i jestem dokładnie oglądana.„Patrz, patrz — pomyślałam jadowicie.— Ja też ci się przyjrzę”…Oparłam się o drzwi wejściowe i czekałam, aż wysiądzie, tfstawił wóz, zgasił motor i wysiadł.W pierwszej chwili przeraziłam się, bo jednak byłam nastawiona na osobnika średniego wzrostu, a nie na to, co ujrzałam przed sobą.Ile to mogło być? Metr dziewięćdziesiąt pięć? Czy równe dwa metry? W każdym razie wrażenie było szokujące, ale natychmiast mimo woli doznałam uczucia ulgi.Chwała Bogu, do takiego można nosić każde obcasy…Poprosiłam go na górę i weszliśmy do mieszkania.Zdjęłam palto, mój gość też, przypilnowałam, żeby wszedł do pokoju, a nie do kuchni, której, niestety, nie zdążyłam doprowadzić do stanu idealnego, i unieruchomiłam go w fotelu.Usiadłam naprzeciwko i zaczęłam czuć się nieco głupio.Sytuacja była, łagodnie mówiąc, niecodzienna.Gwałtowne przejście od kontaktów telefonicznych do osobistych trochę mnie oszołomiło i nie bardzo potrafiłam sobie uświadomić, że ten facet, który siedzi vis a vis mnie, to jest ten sam, który rozmawiał ze mną przez telefon.— Czy to aby na pewno pan? — spytałam, zanim się zdążyłam zastanowić nad tym co mówię.— Na pewno ja — odparł i uśmiechnął się.Uśmiech miał bardzo sympatyczny.Ogólnie biorąc był bardzo przystojny, chociaż zupełnie nie w moim typie.Pomijając wzrost, którym go Opatrzność obdarzyła nieco w nadmiarze, miał ciemne oczy, a ja nie lubię ciemnych oczu.Włosy też ciemne, prawie czarne, zaczesane do tyłu, bardzo ładne zęby i coś w brodzie.Nie żaden defekt, ani nic takiego, po prostu jakiś taki układ dolnej części twarzy, który mi się też nie podobał.Pomimo to całość robiła interesujące wrażenie.Błyskawicznie oceniłam jeszcze, że jest dobrze ubrany i ma pięknie utrzymane ręce.I co z tego? Przyglądałam mu się uważnie i obiektywnie, czułam się mile poruszona niezwykłością sytuacji, a na dnie serca leżał cichy żal… Melancholijnie wspominałam inną twarz, w której uśmiechały się do mnie niebieskie oczy… Mój Boże, gdybyż tak tutaj siedział nie ten, tylko tamten!… Tamten, który przez trzy dni nie zdążył do mnie zadzwonić.Tamten, do którego zwracała się pani z mało intelektualnym głosem…Ach, do wszystkich diabłów! Klin klinem!Wróciłam do rzeczywistości, która, ostatecznie, nie była taka najgorsza, natomiast wymagała ode mnie pewnych drobnych wysiłków.Pani domu nie może ad infinitum siedzieć w milczeniu i przyglądać się gościowi z ogłupiałym wyrazem twarzy.Podniosłam się z fotela.— Napije się pan herbaty? Z żalem muszę wyznać, że naprawdę nic innego nie mam, ale herbatą mogę służyć w dowolnych ilościach.— Jeśli pani sobie tego koniecznie życzy, to mogę się napić.Ale nie muszę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.— Niech pan tylko nie liczy na to, że dam panu coś do zjedzenia — powiedziałam, tknięta nagle poczuciem gościnności.— Mogę panu najwyżej dać herbaty, nic innego nie mam.— Nic nie szkodzi, ja jestem po kolacji.A… przepraszam bardzo za nietaktowne pytanie… czy pani ma męża?— Nie, Bogu chwała, nie mam męża.Jestem nieskazitelnie wolną kobietą.Aha, a pan ma żonę?— Nie, nie mam.— A miał pan?— Miałem.— I co pan z nią zrobił?— Przecież jej nie udusiłem.Co można zrobić z żoną.Rozwiodłem się.— To bardzo uprzejmie z pana strony.No, jak ma pan przyjechać, to już! Żebym się nie zdążyła rozmyślić.— Już jadę.Tylko jeszcze jedno.Czy nie zechciałaby pani być tak niesłychanie uprzejma i zejść na dół, przed bramę, żebym ja się nie błąkał w nocy po obcym domu? Byłbym pani ogromnie wdzięczny.— Dobrze, zejdę przed bramę.— To jeszcze niech mi pani powie, jak pani będzie ubrana, żebym mógł panią poznać.— W fioletowe palto.— Fioletowy kolor w tych ciemnościach! Fatalnie, nie do rozpoznania.Może pani będzie miała coś na głowie? Bo co będzie, jak tam będą stały na przykład dwie panie?— Wprawdzie wątpię w obecność dwóch pań przed moją bramą o tej porze, ale mogę wziąć ze sobą znak rozpoznawczy.Szczotkę do zamiatania.— Świetnie, wobec tego pani ze szczotką do zamiatania to będzie pani.— Tak.Albo nie! Szczotka do zamiatania trochę nieporęczna.Wezmę ze sobą taką długą rurę z kalki technicznej.Biała, lepiej widoczna w ciemnościach.— Dobrze, niech będzie rura.Za dwadzieścia minut jestem.Na razie.— Cześć pracy — mruknęłam i odłożyłam słuchawkę.Zeszłam z tapczanu, na którym leżałam na poduszkach i pod kocami, obłożona gromadą różnych szpargałów, tworzących nieopisany śmietnik.Rozejrzałam się dookoła i zaczęłam uprzątać pobojowisko.…Za dwadzieścia minut… Czy ten człowiek oszalał? Jakim sposobem on złapie taksówkę o tej porze w alei Lotników? Mowy nie ma, nie zdąży…Przestałam się śpieszyć.…Zaraz, ale jeżeli on mówił z taką pewnością siebie, to może ma pod ręką jakiś wóz do dyspozycji? A, to zdąży na pewno.Za to ja nie zdążę pomalować się i posprzątać.Zaczęłam się znów śpieszyć.Dokładnie piętnaście po dwunastej zeszłam na dół w palcie, w czarnych klapkach na nogach i z rurą w ręku.Przed domem po drugiej stronie ulicy stała warszawa z pracującym silnikiem, a w środku siedział jakiś facet w kapeluszu.Zatrzymałam się na chodniku po swojej stronie i usiłowałam mu się przyjrzeć.Pan w samochodzie otworzył okno, wystawił głowę i powiedział:— Niech pani wsiada.— Nie mogę — odparłam stanowczo.— Dlaczego?— Bo mi się woda na gazie gotuje.— To niech pani zgasi wodę i niech pani wsiada.— Mowy nie ma, nie będę tyle razy po piętrach latała.Niech pan wysiada.W czasie tego przekomarzania się stałam w klapkach na śniegu i krzyczeliśmy do siebie na całą szerokość ulicy.Z uwagi na spóźnioną nieco porę uznałam, że te popisy akustyczne są raczej nie na miejscu, i przeszłam na drugą stronę jezdni.Mój rozmówca przyglądał się temu w milczeniu, a potem powiedział:— Niech pani się zatrzyma.Niech pani zaczeka tam, gdzie pani stoi.Ruszył powoli i podjechał tuż przede mnie.Nie pozostało mi nic innego, tylko wsiąść, więc wsiadłam.Pan przy kierownicy ucałował moją dłoń i mruknął pod nosem coś, co, w myśl panujących zwyczajów, miało zapewne oznaczać nazwisko.Przyglądałam mu się tak intensywnie, że o mało mi oczy z głowy nie wylazły, ale w ciemnościach nic konkretnego nie mogłam dojrzeć.Ruszyliśmy przed siebie.— Dokąd pan jedzie? — spytałam, bo oczyma duszy ciągle widziałam czajnik z wodą, stojący na gazie.— Powinienem odpowiedzieć: dokąd pani każe.Ale tak nie odpowiem, bo szukam tylko miejsca, gdzie mógłbym zakręcić.Objechał dookoła kilka bloków i wróciliśmy pod moją bramę.Podjeżdżając, spytał, czy nie mógłby wprowadzić samochodu na podwórze, bo mu już kilka razy ukradli, i tym razem chciałby tego uniknąć.Wysiadłam i otworzyłam bramę, a następnie wskazałam miejsce, gdzie mógł zaparkować, cały czas ze świadomością, że poruszam się w pełnym blasku reflektorów i jestem dokładnie oglądana.„Patrz, patrz — pomyślałam jadowicie.— Ja też ci się przyjrzę”…Oparłam się o drzwi wejściowe i czekałam, aż wysiądzie, tfstawił wóz, zgasił motor i wysiadł.W pierwszej chwili przeraziłam się, bo jednak byłam nastawiona na osobnika średniego wzrostu, a nie na to, co ujrzałam przed sobą.Ile to mogło być? Metr dziewięćdziesiąt pięć? Czy równe dwa metry? W każdym razie wrażenie było szokujące, ale natychmiast mimo woli doznałam uczucia ulgi.Chwała Bogu, do takiego można nosić każde obcasy…Poprosiłam go na górę i weszliśmy do mieszkania.Zdjęłam palto, mój gość też, przypilnowałam, żeby wszedł do pokoju, a nie do kuchni, której, niestety, nie zdążyłam doprowadzić do stanu idealnego, i unieruchomiłam go w fotelu.Usiadłam naprzeciwko i zaczęłam czuć się nieco głupio.Sytuacja była, łagodnie mówiąc, niecodzienna.Gwałtowne przejście od kontaktów telefonicznych do osobistych trochę mnie oszołomiło i nie bardzo potrafiłam sobie uświadomić, że ten facet, który siedzi vis a vis mnie, to jest ten sam, który rozmawiał ze mną przez telefon.— Czy to aby na pewno pan? — spytałam, zanim się zdążyłam zastanowić nad tym co mówię.— Na pewno ja — odparł i uśmiechnął się.Uśmiech miał bardzo sympatyczny.Ogólnie biorąc był bardzo przystojny, chociaż zupełnie nie w moim typie.Pomijając wzrost, którym go Opatrzność obdarzyła nieco w nadmiarze, miał ciemne oczy, a ja nie lubię ciemnych oczu.Włosy też ciemne, prawie czarne, zaczesane do tyłu, bardzo ładne zęby i coś w brodzie.Nie żaden defekt, ani nic takiego, po prostu jakiś taki układ dolnej części twarzy, który mi się też nie podobał.Pomimo to całość robiła interesujące wrażenie.Błyskawicznie oceniłam jeszcze, że jest dobrze ubrany i ma pięknie utrzymane ręce.I co z tego? Przyglądałam mu się uważnie i obiektywnie, czułam się mile poruszona niezwykłością sytuacji, a na dnie serca leżał cichy żal… Melancholijnie wspominałam inną twarz, w której uśmiechały się do mnie niebieskie oczy… Mój Boże, gdybyż tak tutaj siedział nie ten, tylko tamten!… Tamten, który przez trzy dni nie zdążył do mnie zadzwonić.Tamten, do którego zwracała się pani z mało intelektualnym głosem…Ach, do wszystkich diabłów! Klin klinem!Wróciłam do rzeczywistości, która, ostatecznie, nie była taka najgorsza, natomiast wymagała ode mnie pewnych drobnych wysiłków.Pani domu nie może ad infinitum siedzieć w milczeniu i przyglądać się gościowi z ogłupiałym wyrazem twarzy.Podniosłam się z fotela.— Napije się pan herbaty? Z żalem muszę wyznać, że naprawdę nic innego nie mam, ale herbatą mogę służyć w dowolnych ilościach.— Jeśli pani sobie tego koniecznie życzy, to mogę się napić.Ale nie muszę [ Pobierz całość w formacie PDF ]