Pokrewne
- Strona Główna
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny (2)
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny
- chmielowski benedykt nowe ateny (3)
- Chmielewska Wiekszy kawalek swiata
- J. Chmielewska Wielkie zaslugi
- J. Chmielewska Florencja, corka
- J.Chmielewska Skarby
- Joanna Chmielewska (Nie)boszczyk Maz (2)
- Joanna Chmielewska Wszystko czerwone
- Crosland Susan Niebezpieczne gry
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- psp5.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Do siebie? zaciekawił się Pafnucy. Nie wiemy.Ale do siebie chyba nie, to im się rzadko zdarza.W każdym razie ichwrzaski są okropnie denerwujące i nie chcemy ich słuchać.Tobie też nie radzimy. Dziękuję bardzo powiedział Pafnucy. Jednak pójdę popatrzeć, co się tam dzieje.Jeśli nie wytrzymam, też ucieknę.Pożegnał dziki i poszedł nieco szybciej, bo był zaciekawiony ludzkimi awanturami.Pomyślał, że opowie o nich pózniej Mariannie.Ledwo przeszedł kilkadziesiąt kroków, ujrzał nagle jakieś zwierzę, najzupełniej obce inieznajome.Było duże, większe od Klemensa, chociaż nieco do niego podobne, i miało innerogi.Za nim szło drugie takie samo, a dalej jeszcze trzy, bez rogów i podobne troszeczkę doKlementyny, ale też inne.Pafnucy zatrzymał się, zachwycony, że widzi coś nowego. Dzień dobry! zawołał pośpiesznie. Kim jesteście? Jeszcze was nigdy niewidziałem.Ja jestem Pafnucy i mieszkam po tamtej& A, to ty! przerwało pierwsze zwierzę. Miło nam poznać cię osobiście.Wszyscy,jak łatwo zgadnąć, o tobie słyszeli.Trudno mi było uwierzyć, że jesteś łagodny inieszkodliwy, ale widzę, że istotnie robisz bardzo sympatyczne wrażenie.My jesteśmy łosie. Bardzo mi przyjemnie powiedział Pafnucy. Gdzie mieszkacie? Ach, nie tu przecież odparł łoś. Tu jest dla nas za sucho, lubimy mokradła ibagna.Na końcu lasu mamy doskonałe, odpowiednie tereny i żyje nam się tam spokojnie, aledzisiaj ludzie nas wypłoszyli. No właśnie powiedział żywo Pafnucy. Coś już słyszałem, dziki mówiły.Co siętam dzieje, u tych ludzi? Nie wiemy odparł łoś niechętnie i gniewnie. Drą się tak, że doniosło aż do nas, aodległość jest dość duża.Wrzeszczą i robią straszny bałagan, więc wolimy przeczekać gdzieindziej.Oczywiście wrócimy do domu, jak się już uspokoją.Pafnucy poczuł się jeszcze bardziej zaciekawiony tym czymś, co wyprawiali ludzie.Obejrzał wszystkie łosie porządnie jeszcze raz, pożegnał je i pomaszerował szybkim krokiem.Chwilami nawet trochę podbiegał.Dotarł wreszcie do końca lasu.Zwierzęta miały rację, już z daleka usłyszał różnenieznośne dzwięki, ludzkie krzyki i wrzaski, a oprócz tego jakieś łomoty i bębnienia, jakieśtrzaski i gwizdy.Wyjrzał ostrożnie zza drzew i krzewów.Niewiele mógł zobaczyć, chociaż wieś znajdowała się bardzo blisko.Od lasu odgradzała jątylko malutka, wąska łączka, też porośnięta drzewami.Za tą łączką stały ludzkie domy i różneinne zabudowania, wśród budynków zaś widać było mnóstwo biegających we wszystkiestrony ludzi.Wrzeszczeli, machali rękami, niektórzy trzymali jakieś przedmioty, z którychPafnucy mógł rozpoznać tylko drewniane drągi.Innych, takich, jak widły, łopaty, grabie ikosy, nie znał wcale.Razem z ludzmi biegały wszędzie i szczekały przerazliwie liczne psy.Pafnucy nic z tego wszystkiego nie mógł zrozumieć.Hałas jeszcze jakoś wytrzymywał,posiedział zatem przez chwilę na skraju lasu, a potem posunął się dalej.Posiedział zanajbliższym drzewem, potem za następnym, trochę dalszym, potem za jeszcze dalszym i wrezultacie znalazł się prawie przy ludzkich domach, zaraz za tylną ścianą obory.Ciągle nie rozumiał, co się dzieje i o co tym ludziom chodzi.Widywał już ludziwielokrotnie, bywał na łące, za którą zaraz znajdowała się wieś, oglądał mycie samochodów,raz nawet ludzi straszył, ale nigdy dotychczas nie napotkał takiej dziwacznej awantury.Niemógł wrócić do Marianny i powiedzieć, że nic nie rozumie i nie wie, co się stało, bo Mariannanatychmiast wysłałaby go z powrotem.Musiał zbadać sprawę.Ludzkie hałasy zaczęły się trochę oddalać i przenosić na drugi koniec wsi, a nawet niecoprzycichać.Pafnucy podniósł się i ruszył za nimi.Ledwo postąpił dwa kroki, zza oborywyszedł jakiś człowiek.Pafnucy zaniepokoił się poważnie.Wiedział już od dawna, że nie powinien pokazywać sięludziom, bo nie ma sposobu niczego im wytłumaczyć.Nie mają pojęcia o jego łagodności inieszkodliwości i boją się go śmiertelnie.Nic na to nie można poradzić i należy po prostuunikać ich starannie.Tu jednak nastąpiło nieszczęście, człowiek zobaczył go nagle z bliska i najwyrazniej wświecie zmartwiał.Na wszelki wypadek Pafnucy zrobił przyjemny wyraz twarzy i zamruczałuspokajająco.Aagodny pomruk Pafnucego w uszach człowieka zabrzmiał jak ryk dzikiej trąby.Nogi,które przedtem wrosły mu w ziemię, teraz nagle same skoczyły.Ze strasznym krzykiemczłowiek zawrócił i jak szaleniec popędził z powrotem za oborę.Zaledwie chwila minęła, kiedy ludzkie wrzaski na nowo wybuchły i od razu zaczęły sięzbliżać, a razem z nimi nadbiegało szczekanie psów.Pafnucy siedział spokojnie, bo nie bałsię niczego na świecie, a koniecznie chciał jakoś wyjaśnić sytuację, zmartwiony był tylko tymokropnym przestrachem człowieka.Zamieszanie gdzieś za domami wybuchło jeszcze gorszeniż przedtem, kierowało się ku niemu i już po paru sekundach Pafnucy ujrzał psy.Na czelecałej watahy pędził Karuś.Pafnucy ucieszył się bardzo, że widzi kogoś znajomego.Karusia poznał u swojegoprzyjaciela, Pucka, zaprzyjaznił się z nim i szybko nabrał teraz nadziei, że dzięki niemu zdoładogadać się z ludzmi i uniknąć dalszych nieporozumień.Czekał spokojnie.Karuś robił, co mógł, i dopadł go pierwszy. Uciekaj, Pafnucy! wrzasnął strasznie. Uciekaj! Oni cię zastrzelą, zgłupielizupełnie! Uciekaj, ile sił!Pafnucy zrozumiał, że nie pora teraz na wyjaśnienia.Zawrócił w miejscu i popędził do lasunajszybciej, jak potrafił.Karuś pędził za nim i cały czas wrzeszczał: Uciekaj aż do lasu! Nie zatrzymuj się! Uciekaj, aż im znikniesz z oczu! W nogi!Wszystko ci wyjaśnię przez Pucka! Uciekaj! Uciekaj!Do lasu, na szczęście, było bardzo blisko.Ludzie ledwo zdążyli wypaść na łąkę, kiedyrozpędzony Pafnucy znikał już za drzewami.Nawet się nie zasapał i na wszelki wypadekpobiegł jeszcze kawałek w głąb, tyle że nieco już wolniej.Zakłopotany był i zmartwionyogromnie, bo cała wyprawa jakoś zle wyszła, nie dowiedział się, skąd pochodziło i cooznaczało ludzkie zamieszanie, a w dodatku musiał uciekać, do czego zupełnie nie byłprzyzwyczajony [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
. Do siebie? zaciekawił się Pafnucy. Nie wiemy.Ale do siebie chyba nie, to im się rzadko zdarza.W każdym razie ichwrzaski są okropnie denerwujące i nie chcemy ich słuchać.Tobie też nie radzimy. Dziękuję bardzo powiedział Pafnucy. Jednak pójdę popatrzeć, co się tam dzieje.Jeśli nie wytrzymam, też ucieknę.Pożegnał dziki i poszedł nieco szybciej, bo był zaciekawiony ludzkimi awanturami.Pomyślał, że opowie o nich pózniej Mariannie.Ledwo przeszedł kilkadziesiąt kroków, ujrzał nagle jakieś zwierzę, najzupełniej obce inieznajome.Było duże, większe od Klemensa, chociaż nieco do niego podobne, i miało innerogi.Za nim szło drugie takie samo, a dalej jeszcze trzy, bez rogów i podobne troszeczkę doKlementyny, ale też inne.Pafnucy zatrzymał się, zachwycony, że widzi coś nowego. Dzień dobry! zawołał pośpiesznie. Kim jesteście? Jeszcze was nigdy niewidziałem.Ja jestem Pafnucy i mieszkam po tamtej& A, to ty! przerwało pierwsze zwierzę. Miło nam poznać cię osobiście.Wszyscy,jak łatwo zgadnąć, o tobie słyszeli.Trudno mi było uwierzyć, że jesteś łagodny inieszkodliwy, ale widzę, że istotnie robisz bardzo sympatyczne wrażenie.My jesteśmy łosie. Bardzo mi przyjemnie powiedział Pafnucy. Gdzie mieszkacie? Ach, nie tu przecież odparł łoś. Tu jest dla nas za sucho, lubimy mokradła ibagna.Na końcu lasu mamy doskonałe, odpowiednie tereny i żyje nam się tam spokojnie, aledzisiaj ludzie nas wypłoszyli. No właśnie powiedział żywo Pafnucy. Coś już słyszałem, dziki mówiły.Co siętam dzieje, u tych ludzi? Nie wiemy odparł łoś niechętnie i gniewnie. Drą się tak, że doniosło aż do nas, aodległość jest dość duża.Wrzeszczą i robią straszny bałagan, więc wolimy przeczekać gdzieindziej.Oczywiście wrócimy do domu, jak się już uspokoją.Pafnucy poczuł się jeszcze bardziej zaciekawiony tym czymś, co wyprawiali ludzie.Obejrzał wszystkie łosie porządnie jeszcze raz, pożegnał je i pomaszerował szybkim krokiem.Chwilami nawet trochę podbiegał.Dotarł wreszcie do końca lasu.Zwierzęta miały rację, już z daleka usłyszał różnenieznośne dzwięki, ludzkie krzyki i wrzaski, a oprócz tego jakieś łomoty i bębnienia, jakieśtrzaski i gwizdy.Wyjrzał ostrożnie zza drzew i krzewów.Niewiele mógł zobaczyć, chociaż wieś znajdowała się bardzo blisko.Od lasu odgradzała jątylko malutka, wąska łączka, też porośnięta drzewami.Za tą łączką stały ludzkie domy i różneinne zabudowania, wśród budynków zaś widać było mnóstwo biegających we wszystkiestrony ludzi.Wrzeszczeli, machali rękami, niektórzy trzymali jakieś przedmioty, z którychPafnucy mógł rozpoznać tylko drewniane drągi.Innych, takich, jak widły, łopaty, grabie ikosy, nie znał wcale.Razem z ludzmi biegały wszędzie i szczekały przerazliwie liczne psy.Pafnucy nic z tego wszystkiego nie mógł zrozumieć.Hałas jeszcze jakoś wytrzymywał,posiedział zatem przez chwilę na skraju lasu, a potem posunął się dalej.Posiedział zanajbliższym drzewem, potem za następnym, trochę dalszym, potem za jeszcze dalszym i wrezultacie znalazł się prawie przy ludzkich domach, zaraz za tylną ścianą obory.Ciągle nie rozumiał, co się dzieje i o co tym ludziom chodzi.Widywał już ludziwielokrotnie, bywał na łące, za którą zaraz znajdowała się wieś, oglądał mycie samochodów,raz nawet ludzi straszył, ale nigdy dotychczas nie napotkał takiej dziwacznej awantury.Niemógł wrócić do Marianny i powiedzieć, że nic nie rozumie i nie wie, co się stało, bo Mariannanatychmiast wysłałaby go z powrotem.Musiał zbadać sprawę.Ludzkie hałasy zaczęły się trochę oddalać i przenosić na drugi koniec wsi, a nawet niecoprzycichać.Pafnucy podniósł się i ruszył za nimi.Ledwo postąpił dwa kroki, zza oborywyszedł jakiś człowiek.Pafnucy zaniepokoił się poważnie.Wiedział już od dawna, że nie powinien pokazywać sięludziom, bo nie ma sposobu niczego im wytłumaczyć.Nie mają pojęcia o jego łagodności inieszkodliwości i boją się go śmiertelnie.Nic na to nie można poradzić i należy po prostuunikać ich starannie.Tu jednak nastąpiło nieszczęście, człowiek zobaczył go nagle z bliska i najwyrazniej wświecie zmartwiał.Na wszelki wypadek Pafnucy zrobił przyjemny wyraz twarzy i zamruczałuspokajająco.Aagodny pomruk Pafnucego w uszach człowieka zabrzmiał jak ryk dzikiej trąby.Nogi,które przedtem wrosły mu w ziemię, teraz nagle same skoczyły.Ze strasznym krzykiemczłowiek zawrócił i jak szaleniec popędził z powrotem za oborę.Zaledwie chwila minęła, kiedy ludzkie wrzaski na nowo wybuchły i od razu zaczęły sięzbliżać, a razem z nimi nadbiegało szczekanie psów.Pafnucy siedział spokojnie, bo nie bałsię niczego na świecie, a koniecznie chciał jakoś wyjaśnić sytuację, zmartwiony był tylko tymokropnym przestrachem człowieka.Zamieszanie gdzieś za domami wybuchło jeszcze gorszeniż przedtem, kierowało się ku niemu i już po paru sekundach Pafnucy ujrzał psy.Na czelecałej watahy pędził Karuś.Pafnucy ucieszył się bardzo, że widzi kogoś znajomego.Karusia poznał u swojegoprzyjaciela, Pucka, zaprzyjaznił się z nim i szybko nabrał teraz nadziei, że dzięki niemu zdoładogadać się z ludzmi i uniknąć dalszych nieporozumień.Czekał spokojnie.Karuś robił, co mógł, i dopadł go pierwszy. Uciekaj, Pafnucy! wrzasnął strasznie. Uciekaj! Oni cię zastrzelą, zgłupielizupełnie! Uciekaj, ile sił!Pafnucy zrozumiał, że nie pora teraz na wyjaśnienia.Zawrócił w miejscu i popędził do lasunajszybciej, jak potrafił.Karuś pędził za nim i cały czas wrzeszczał: Uciekaj aż do lasu! Nie zatrzymuj się! Uciekaj, aż im znikniesz z oczu! W nogi!Wszystko ci wyjaśnię przez Pucka! Uciekaj! Uciekaj!Do lasu, na szczęście, było bardzo blisko.Ludzie ledwo zdążyli wypaść na łąkę, kiedyrozpędzony Pafnucy znikał już za drzewami.Nawet się nie zasapał i na wszelki wypadekpobiegł jeszcze kawałek w głąb, tyle że nieco już wolniej.Zakłopotany był i zmartwionyogromnie, bo cała wyprawa jakoś zle wyszła, nie dowiedział się, skąd pochodziło i cooznaczało ludzkie zamieszanie, a w dodatku musiał uciekać, do czego zupełnie nie byłprzyzwyczajony [ Pobierz całość w formacie PDF ]