Pokrewne
- Strona Główna
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny (2)
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny
- chmielowski benedykt nowe ateny (3)
- Chmielewska Wiekszy kawalek swiata
- J. Chmielewska Wielkie zaslugi
- J. Chmielewska Florencja, corka
- J.Chmielewska Skarby
- 4.Glen Cook Gry Cienia
- Silverberg Robert Oblicza Wod
- § Kelly Cathy Czego ona chce
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- hakuna.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rzecz jasna, już nie takie jak ten pierwszy, ale godne uwagi, jeden płaski, okrą-gły, z czymś połyskującym w środku, gotowy medalion! Boże drogi, jedna nędznakupka śmieci i tyle szczęścia.!Nie kończąc przegrzebywania, ponownie wlazłam w morze, rozproszoneśmieci znów zgromadziły się za łachą, wygarnęłam je, mocząc dokładnie ręka-wiczki, rękawy i kieszenie kurtki.Wywaliłam to na brzeg.Jeszcze jeden trochę35większy, a reszta sam drobiazg, ale drobiazg też potrzebny, żaden naszyjnik nieskłada się z samych wielkich bałwanów.Znalazłam się w raju.Wymarzeniec pojawił się od zachodniej strony, kiedy zdecydowałam się wra-cać. Aż do Leśniczówki nic nie ma powiadomił mnie. Przez ten kierunekwiatru wszystkie resztki przesunęły się w tę stronę.Można pewnie znalezć cośu ruskich, ale tam się już nie pchaj.Obejrzałam się i zobaczyłam siatkę graniczną w odległości jakichś trzystu me-trów, co mnie zdumiało, bo wcale nie wiedziałam, że doszłam aż tutaj.Zaraz po-tem wydało mi się nie do pojęcia, że w tak krótkim czasie przeleciał piętnaściekilometrów, wreszcie popatrzyłam na zegarek i stwierdziłam, że tkwiłam w rajujuż trzy i pół godziny.Nie zauważyłam upływu czasu.Wróciliśmy do domu w tempie normalnym, snując się jeszcze nieco po le-sie.Pozbyłam się nadmiernej ilości odzieży i spełniłam obowiązki, mianowiciewysypałam nasze bursztyny na duże arkusze papieru, żeby obeschły i dały sięoddzielić od piasku i śmietków.Serwetkami śniadaniowymi wytarłam smołę.Poczym zeszłam do kuchni.Mój wymarzeniec już tam był, robił herbatę.Stał nad czajnikiem, czekając nazagotowanie się wody.Cała rodzina gospodarzy, w postaci trzech osób dorosłychi jednego małego dziecka, też tam była. Czy pan wie, co oni robią? mówił Waldemar, w owym czasie bardzomłody, tak zdenerwowany, że nie był w stanie wyjść poza te sześć słów. Czypan wie, co oni robią? Wie pan, co oni robią? Powiedz wreszcie, co oni robią, i przestań się jąkać zażądała surowojego żona, Jadwiga, równie młoda i bardzo piękna, w typie Mariny Vlady.Skąd pan ma wiedzieć, co oni robią? Co oni robią, to dawno wiadomo mruknął z kąta dziadek, trzymającydziecko na kolanach.Od ogólnego wzburzenia powietrze było gęste, więc zatrzymałam się w progu,zaciekawiona, na razie nie wkraczając do akcji.Waldemara częściowo odbloko-wało. Pan wie, co oni robią? To się człowiekowi w środku przewraca! Tu jedenwłaśnie wrócił, za siatką go złapali, chociaż w morzu, a nie taki głupi, żeby wracaćna ich stronę, na naszą by wrócił! To nie, przekroczył, powiedzieli.Do strażnicygo wzięli na trzy dni, żeby im drzewo rąbał.Zawsze tak robią. Rąbanie drzewa, to jeszcze nic takiego zauważyła krytycznie Jadwiga. Jakie rąbanie drzewa?! No dobrze, rąbanie, niech rąbie, lepiej porąbać niżSyberia, czy tam ten ich gułag! Nie o to chodzi! Pan wie, co oni robią?!Ten mój milczał nad czajnikiem, przezornie nie wysuwając żadnych przypusz-czeń.36 Przy plaży go złapali, za siatką, a on miał bursztyn! kontynuował Walde-mar, dławiąc się niemal własnymi słowami. Odebrali mu ten bursztyn, wydarliz ręki całą torbę, co miał robić, oddał, nie? A oni, pan wie, co zrobili? Już jakgo tam na strażnicę zawlekli, zaczęli wrzucać ten bursztyn do pieca! Do pieca, naspalenie! Razem z drewnem! Kawały jak pięść, bo trzy dni temu jeszcze szło, tosię pali, połowę jeden wrzucił, a te inne swołcze patrzyły i nic! Jeden wreszciewszedł, tamtego za rękę złapał, nie lzia, powiada, czto ty diełajesz, powiada, etonie lzia! A ten, pan wie, co mówi? %7łe pacziemu nie lzia, zawsze lzia, a teraz naglenie, to o co chodzi? Ale przestał? zainteresował się dziadek. Przestał, tamten, ten co wszedł, zabrał torbę z tą resztą, zabronił palić. A po cóż on z torbą wchodził do morza? spytała podejrzliwie Jadwi-ga. Torbę chyba miał na brzegu? Znaczy, że już był po tamtej stronie? Na szyi miał, na sobie, a nawet jeśli, no to co? Niechby go wzięli, alebursztyn palić.?! Połowę zmarnował! Wszyscy mówią, że oni tak zawsze, boco i raz to naszego złapią, czy to na morzu, czy na Zalewie, do strażnicy i drzewomusi rąbać trzy dni. Nasi tak samo robią, od samego początku wtrącił się znów dziadek.Na co to tam komu jakieś polityczne krętaniny, lepiej ugodowo.Drzewa narąbiei niech sobie idzie, już mu tam swoi dadzą do wiwatu. Ale u nich samo wojsko, a u nas ludzie! rozzłościł się dodatkowo Wal-demar. Ale wszystko jedno, oni bursztyn palą! Zabrać, niechby zabrali, jużtrudno, ale do pieca.? I to który to już raz, ja sam nie wierzyłem, bo aż sięcoś robi, ale ten Marian dopiero co, godzinę temu, wrócił i sam do mnie mówił!Prawie płakał! Widzi pan, co oni robią?! Bursztyn palą! Starożytni Rzymianie też palili powiedział mój wymarzeniec ugodowo.Mnie samą zatchnęło.Porównanie starożytnych Rzymian z ruską strażą gra-niczną samo w sobie mogło człowieka dobić, a to wszak nie stanowiło sedna rze-czy.Zarazem jednak przeleciało mi przez głowę, że kupcy w owych czasach drob-nicy i miału nie nabywali, same rarytasy, wielkie i piękne, a chmurka w bryle tobył dech boga, tym ci Rzymianie palili.? A może jednak brali i miał, na wagę,byłaby to już pewna pociecha.Stojąc wciąż w progu kuchni, tak się zajęłam starożytnymi Rzymianami, żeumknął mi fragment dyskusji.Waldemar wdał się w kłótnię z dziadkiem, któryjął wspominać nieco dawniejsze czasy i znacznie gorsze rzeczy.Jadwiga patrzyłana tego mojego jakimś dziwnym wzrokiem, diabli wiedzą, co on tu jeszcze mógłpowiedzieć.Bursztyn, mimo wszystko, wyszedł na prowadzenie. Dwadzieścia deka, proszę pana mówił ze wstrętem Waldemar, uparciezwracając się do osobnika pokrewnej płci, nie będącego jego teściem. A onmi powiada, nic nie szkodzi, proszę pana, ja i tak to potnę.Jak on chce pociąć,37to ja mu mam sprzedawać takie kawały po dwadzieścia deka?! Niech sobie tniedrobnicę! To głupek jakiś, ja mam to wszystko dać na zmarnowanie?! Nie dać, tylko sprzedać przypomniała delikatnie Jadwiga. Za pienią-dze. Ja mam gdzieś jego pieniądze.! Ale ja nie mam gdzieś.Mnie się przydadzą.Chociażby żeby schody w do-mu wykończyć.Znów przestałam słyszeć, co mówią.Rozumiałam Waldemara lepiej niż Ja-dwigę, mimo zachodzącej tu również wspólnoty płci.Bryły rzadkiej urody i wiel-kości i taki kretyn chce je ciąć na małe kawałki, chociaż małych kawałków maskolko ugodno! No owszem, wiadomo było dlaczego, na biżuterię potrzebne mujednakowe, cały naszyjnik z jednego materiału, poszczególne korale nie mają pra-wa różnić się od siebie, obojętne jak szlifowane.Przedwojenny naszyjnik mojejmatki z pewnością również pochodził z jednej bryły.Kolczyki, też identyczne,jak on, ten nieszczęsny artysta, ma osiągnąć upragniony efekt inaczej, jak tylkotnąc.? No dobrze, ale to niech sobie tnie te gorsze, no nie, nie gorsze, niewłaści-we słowo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Rzecz jasna, już nie takie jak ten pierwszy, ale godne uwagi, jeden płaski, okrą-gły, z czymś połyskującym w środku, gotowy medalion! Boże drogi, jedna nędznakupka śmieci i tyle szczęścia.!Nie kończąc przegrzebywania, ponownie wlazłam w morze, rozproszoneśmieci znów zgromadziły się za łachą, wygarnęłam je, mocząc dokładnie ręka-wiczki, rękawy i kieszenie kurtki.Wywaliłam to na brzeg.Jeszcze jeden trochę35większy, a reszta sam drobiazg, ale drobiazg też potrzebny, żaden naszyjnik nieskłada się z samych wielkich bałwanów.Znalazłam się w raju.Wymarzeniec pojawił się od zachodniej strony, kiedy zdecydowałam się wra-cać. Aż do Leśniczówki nic nie ma powiadomił mnie. Przez ten kierunekwiatru wszystkie resztki przesunęły się w tę stronę.Można pewnie znalezć cośu ruskich, ale tam się już nie pchaj.Obejrzałam się i zobaczyłam siatkę graniczną w odległości jakichś trzystu me-trów, co mnie zdumiało, bo wcale nie wiedziałam, że doszłam aż tutaj.Zaraz po-tem wydało mi się nie do pojęcia, że w tak krótkim czasie przeleciał piętnaściekilometrów, wreszcie popatrzyłam na zegarek i stwierdziłam, że tkwiłam w rajujuż trzy i pół godziny.Nie zauważyłam upływu czasu.Wróciliśmy do domu w tempie normalnym, snując się jeszcze nieco po le-sie.Pozbyłam się nadmiernej ilości odzieży i spełniłam obowiązki, mianowiciewysypałam nasze bursztyny na duże arkusze papieru, żeby obeschły i dały sięoddzielić od piasku i śmietków.Serwetkami śniadaniowymi wytarłam smołę.Poczym zeszłam do kuchni.Mój wymarzeniec już tam był, robił herbatę.Stał nad czajnikiem, czekając nazagotowanie się wody.Cała rodzina gospodarzy, w postaci trzech osób dorosłychi jednego małego dziecka, też tam była. Czy pan wie, co oni robią? mówił Waldemar, w owym czasie bardzomłody, tak zdenerwowany, że nie był w stanie wyjść poza te sześć słów. Czypan wie, co oni robią? Wie pan, co oni robią? Powiedz wreszcie, co oni robią, i przestań się jąkać zażądała surowojego żona, Jadwiga, równie młoda i bardzo piękna, w typie Mariny Vlady.Skąd pan ma wiedzieć, co oni robią? Co oni robią, to dawno wiadomo mruknął z kąta dziadek, trzymającydziecko na kolanach.Od ogólnego wzburzenia powietrze było gęste, więc zatrzymałam się w progu,zaciekawiona, na razie nie wkraczając do akcji.Waldemara częściowo odbloko-wało. Pan wie, co oni robią? To się człowiekowi w środku przewraca! Tu jedenwłaśnie wrócił, za siatką go złapali, chociaż w morzu, a nie taki głupi, żeby wracaćna ich stronę, na naszą by wrócił! To nie, przekroczył, powiedzieli.Do strażnicygo wzięli na trzy dni, żeby im drzewo rąbał.Zawsze tak robią. Rąbanie drzewa, to jeszcze nic takiego zauważyła krytycznie Jadwiga. Jakie rąbanie drzewa?! No dobrze, rąbanie, niech rąbie, lepiej porąbać niżSyberia, czy tam ten ich gułag! Nie o to chodzi! Pan wie, co oni robią?!Ten mój milczał nad czajnikiem, przezornie nie wysuwając żadnych przypusz-czeń.36 Przy plaży go złapali, za siatką, a on miał bursztyn! kontynuował Walde-mar, dławiąc się niemal własnymi słowami. Odebrali mu ten bursztyn, wydarliz ręki całą torbę, co miał robić, oddał, nie? A oni, pan wie, co zrobili? Już jakgo tam na strażnicę zawlekli, zaczęli wrzucać ten bursztyn do pieca! Do pieca, naspalenie! Razem z drewnem! Kawały jak pięść, bo trzy dni temu jeszcze szło, tosię pali, połowę jeden wrzucił, a te inne swołcze patrzyły i nic! Jeden wreszciewszedł, tamtego za rękę złapał, nie lzia, powiada, czto ty diełajesz, powiada, etonie lzia! A ten, pan wie, co mówi? %7łe pacziemu nie lzia, zawsze lzia, a teraz naglenie, to o co chodzi? Ale przestał? zainteresował się dziadek. Przestał, tamten, ten co wszedł, zabrał torbę z tą resztą, zabronił palić. A po cóż on z torbą wchodził do morza? spytała podejrzliwie Jadwi-ga. Torbę chyba miał na brzegu? Znaczy, że już był po tamtej stronie? Na szyi miał, na sobie, a nawet jeśli, no to co? Niechby go wzięli, alebursztyn palić.?! Połowę zmarnował! Wszyscy mówią, że oni tak zawsze, boco i raz to naszego złapią, czy to na morzu, czy na Zalewie, do strażnicy i drzewomusi rąbać trzy dni. Nasi tak samo robią, od samego początku wtrącił się znów dziadek.Na co to tam komu jakieś polityczne krętaniny, lepiej ugodowo.Drzewa narąbiei niech sobie idzie, już mu tam swoi dadzą do wiwatu. Ale u nich samo wojsko, a u nas ludzie! rozzłościł się dodatkowo Wal-demar. Ale wszystko jedno, oni bursztyn palą! Zabrać, niechby zabrali, jużtrudno, ale do pieca.? I to który to już raz, ja sam nie wierzyłem, bo aż sięcoś robi, ale ten Marian dopiero co, godzinę temu, wrócił i sam do mnie mówił!Prawie płakał! Widzi pan, co oni robią?! Bursztyn palą! Starożytni Rzymianie też palili powiedział mój wymarzeniec ugodowo.Mnie samą zatchnęło.Porównanie starożytnych Rzymian z ruską strażą gra-niczną samo w sobie mogło człowieka dobić, a to wszak nie stanowiło sedna rze-czy.Zarazem jednak przeleciało mi przez głowę, że kupcy w owych czasach drob-nicy i miału nie nabywali, same rarytasy, wielkie i piękne, a chmurka w bryle tobył dech boga, tym ci Rzymianie palili.? A może jednak brali i miał, na wagę,byłaby to już pewna pociecha.Stojąc wciąż w progu kuchni, tak się zajęłam starożytnymi Rzymianami, żeumknął mi fragment dyskusji.Waldemar wdał się w kłótnię z dziadkiem, któryjął wspominać nieco dawniejsze czasy i znacznie gorsze rzeczy.Jadwiga patrzyłana tego mojego jakimś dziwnym wzrokiem, diabli wiedzą, co on tu jeszcze mógłpowiedzieć.Bursztyn, mimo wszystko, wyszedł na prowadzenie. Dwadzieścia deka, proszę pana mówił ze wstrętem Waldemar, uparciezwracając się do osobnika pokrewnej płci, nie będącego jego teściem. A onmi powiada, nic nie szkodzi, proszę pana, ja i tak to potnę.Jak on chce pociąć,37to ja mu mam sprzedawać takie kawały po dwadzieścia deka?! Niech sobie tniedrobnicę! To głupek jakiś, ja mam to wszystko dać na zmarnowanie?! Nie dać, tylko sprzedać przypomniała delikatnie Jadwiga. Za pienią-dze. Ja mam gdzieś jego pieniądze.! Ale ja nie mam gdzieś.Mnie się przydadzą.Chociażby żeby schody w do-mu wykończyć.Znów przestałam słyszeć, co mówią.Rozumiałam Waldemara lepiej niż Ja-dwigę, mimo zachodzącej tu również wspólnoty płci.Bryły rzadkiej urody i wiel-kości i taki kretyn chce je ciąć na małe kawałki, chociaż małych kawałków maskolko ugodno! No owszem, wiadomo było dlaczego, na biżuterię potrzebne mujednakowe, cały naszyjnik z jednego materiału, poszczególne korale nie mają pra-wa różnić się od siebie, obojętne jak szlifowane.Przedwojenny naszyjnik mojejmatki z pewnością również pochodził z jednej bryły.Kolczyki, też identyczne,jak on, ten nieszczęsny artysta, ma osiągnąć upragniony efekt inaczej, jak tylkotnąc.? No dobrze, ale to niech sobie tnie te gorsze, no nie, nie gorsze, niewłaści-we słowo [ Pobierz całość w formacie PDF ]