[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ludzie tam są twardzi i niegłupi, lecz niewyszkoleni.Kiedy doszło do przepychanek, my byliśmy górą.W razie czego wzywaliśmy wsparcie z powietrza.Zazwyczaj wystarczało.– Ilu?– Ilu zdjęliśmy? Kilku.Za mało.Zielone berety były pierwsze.Nauczyli Afgańczyków, że otwarta walka nie leży w ich interesie.Do nas należał głównie pościg i zwiad.Był z nami gość z CIA i oddział wywiadu radiowego.Przeciwnik trochę za często korzystał z radia.Gdy już go namierzyliśmy, zbliżaliśmy się na jakieś półtora kilometra, żeby się bliżej przyjrzeć.Jeśli to, co widzieliśmy, było interesujące, wzywaliśmy atak z powietrza.Jatka.Aż strach było patrzeć.– No myślę.– Jack otworzył puszkę piwa.– A wracając do Salego.tego, co kręci z Rosalie Parker – odezwał się Dominic.Jak większość gliniarzy miał pamięć do nazwisk.– Mówiłeś, że aż skakał z radości po tych strzelaninach?– Owszem – potwierdził Jack.– Uważał, że były fantastyczne.– A z kim dzielił się swoją radością?– Z gośćmi, do których mailuje.Brytyjczycy mają na podsłuchu jego telefony, śledzą e-maile.O e-mailach nie mogę wam mówić, to już wiecie.Te europejskie systemy telefonii nie są nawet w połowie tak bezpieczne, jak się uważa.Jasne, każdy wie, że można przechwycić rozmowę z komórki, ale tamtejsi gliniarze pozwalają sobie na takie rzeczy, o jakich my możemy pomarzyć.Angole namierzają w ten sposób gości z IRA.Słyszałem, że pozostałe kraje europejskie mają jeszcze większą swobodę działania.– Ano mają – zapewnił Dominic.– W akademii było kilku Europejczyków, w ramach programu narodowego, to taki doktorat dla gliniarzy.Po paru drinkach mówili nam o takich rzeczach.Więc mówisz, że Salemu podobało się, co zrobili ci skurwiele?– Jakby jego zespół wygrał Super Bowl – odparł bez wahania Jack.– Finansuje ich? – upewnił się Brian.– Tak.– Ciekawe.– mruknął Brian.Mógł zostać jeszcze jedną noc, ale miał sprawy do załatwienia z samego rana.Pojechał więc z powrotem do Londynu swoim czarnym astonem martinem vanquish.Wykonany na specjalne zamówienie dwunastocylindrowy silnik pracował z pełną mocą swych czterystu sześćdziesięciu koni mechanicznych, kiedy mknął na wschód autostradą M4 z szybkością stu siedemdziesięciu kilometrów na godzinę.Na swój sposób to lepsze niż seks.Szkoda, że nie ma z nim Rosalie, jednak – tu spojrzał na swoją towarzyszkę – Mandy też nieźle grzała łóżko, choć jak na jego gust była trochę zbyt koścista.Gdyby tylko nabrała trochę ciała.lecz europejska moda do tego nie zachęca.Ci głupcy, którzy ustalali kanony piękna kobiecego ciała, pewnie byli pedałami.Chcieliby, żeby wszystkie wyglądały jak młodzi chłopcy.Obłęd, pomyślał Sali.Czysty obłęd.Jednak Mandy, w przeciwieństwie do Rosalie, lubiła jeździć jego samochodem.Rosalie niestety bała się szybkiej jazdy.Nie bardzo ufała jego umiejętnościom.Miał nadzieją, że będzie mógł zabrać swój wóz do domu – samolotem, rzecz jasna.Jego brat też miał szybki samochód, ale sprzedawca zapewnił go, że ta rakieta na czterech kołach wyciąga ponad trzysta kilometrów na godzinę.W Królestwie były ładne, płaskie i proste drogi.No dobra, jego kuzyn latał na myśliwcach Tornado w Saudyjskich Królewskich Siłach Powietrznych, ale ten samochód należał do niego, a to była gigantyczna różnica.Niestety, tu, w Anglii, policja nie pozwoli mu docisnąć gaz do dechy – jeszcze jeden mandat i może stracić prawo jazdy.W domu nie będzie miał takich problemów.A jak już zobaczy, co to cacko naprawdę potrafi, sprowadzi je z powrotem do Gatwick i będzie nim podniecać kobiety.To prawie tak dobre jak sama jazda.Mandy była podniecona, jak należy.Trzeba będzie jutro kupić ładną torebkę Vuittona i wysłać posłańca do jej mieszkania.Czasem warto być hojnym dla kobiet.Rosalie musi zrozumieć, że ma konkurencję.Wjechał do miasta tak szybko, jak mógł, zważywszy na ruch uliczny i policję.Przemknął obok Harrodsa, przez tunel, obok domu księcia Wellingtona, skręcił w prawo w Curzon Street i potem w lewo, na Berkeley Square.Mignął światłami, by mężczyzna, któremu płacił za pilnowanie miejsca parkingowego, odjechał.Mógł zaparkować przed samym frontem swojej trzypiętrowej rezydencji z czerwonobrązowego piaskowca.Demonstrując europejskie maniery, wysiadł z samochodu, pomknął na drugą stronę i otworzył drzwi Mandy.Z galanterią poprowadził ją do okazałych dębowych drzwi domu i z uśmiechem je przed nią otworzył.W końcu za kilka minut ona otworzy przed nim jeszcze piękniejsze wrota.– Gnojek wrócił – oznajmił Ernest, zaznaczając czas na karcie przyczepionej do podkładki.Dwóch oficerów służb specjalnych siedziało w furgonetce British Telecom zaparkowanej pięćdziesiąt metrów dalej.Byli tam od niemal dwóch godzin.Ten saudyjski świr jeździł, jakby był wcieleniem Jimmy’ego Clarka.– Pewnie miał lepszy weekend niż my – stwierdził Peter.Potem zaczął włączać różne systemy podsłuchowe w georgiańskiej rezydencji.Były tam trzy kamery.Taśmy zabierał co trzeci dzień oddział infiltracji.– Ma skurczybyk wigor.– Pewnie łyka viagrę – powiedział Ernest jakby z zazdrością.– Dziewczyna musi być niezła w te klocki, brachu.Będzie go to kosztować równowartość naszej dwutygodniowej pensji.Za taką sumkę panienka na pewno okaże wdzięczność.– Gnojek – ponuro rzekł Ernest.– Jest chuda, ale niewąska, chłopcze – roześmiał się Peter.Wiedzieli, ile sobie liczy za swoje sztuczki Mandy Davis.Jak to mężczyźni, zastanawiali się, co takiego robi, by zapracować na te pieniądze.Oczywiście nią pogardzali.Jako oficerowie kontrwywiadu nie darzyli jej taką sympatią, jaką mógłby czuć doświadczony policjant do dziewczyny bez kwalifikacji, która próbuje zarobić na życie.Siedemset pięćdziesiąt funtów za wieczór, dwa tysiące za całą noc.Nikt nie zapytał, ile bierze za weekend.Obaj wsadzili do uszu słuchawki.Chcieli się upewnić, czy mikrofony działają [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl