[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na blasze stał garnek, w którym gotował się rosół z koziny, zasypany klu-seczkami z białej jak śnieg mąki, zagniecionej papuzimi jajami.Obok w rondlu kłębił sięplumpuding z ryżu z rodzynkami, w serwecie zawiązany.Na patelni smażyła się młoda papu-ga, a na brytfannie piekł się zajączek, naszpikowany słoniną.84 Niezawodnie ciekawym jesteś, czytelniku, gdzie się naliczyłem gotować.Trzeba ci wie-dzieć, że w młodości byłem wielkim ciekawcem, wścibskim.Lubiłem przesiadywać w kuchnii patrzeć, jak gotuje kucharka.Otóż w tej akademii ukończyłem wydział kucharski, a potrzebai doświadczenie wypromowały mnie na doktora tej sztuki.Czy też przypadkiem nie marszczysz brwi z gniewu, że dorwawszy się europejskich przy-smaków zbytkuję, zapominając o jutrze? Zaraz ci się wytłumaczę, dlaczego dzisiaj wypra-wiam taki bankiet.Jest to dzień 16 września, rocznica urodzin i imienin mojej ukochanej matki.Pamiętam,jak ten dzień w domu obchodziliśmy uroczyście za dni szczęśliwych dziecinnej swobody.Wdniu tym, wszyscy trzej ubrani w najpiękniejsze sukienki, z bukietami jesiennych kwiatów wręku, prowadzeni przez ojca, spieszyliśmy winszować matce.Potem modliliśmy się gorąco wkościele za jej zdrowie.Po obiedzie, zwykle wykwintnym, jeżeli pogoda pozwalała wybiera-liśmy się na jaką wycieczkę za miasto.O, jakże szczęśliwe były to czasy! A dziś.Postanowiłem więc dzień ten przepędzić uroczyście.Rano, nie mogąc winszować matce,pobiegłem do mego kościoła, a ustroiwszy krzyż w kwiaty, długo modliłem się za matkę zełzami, nie wiedząc, czy jeszcze żyje.A teraz gotowałem zbytkowny obiad i najlepszym wi-nem miałem spełnić jej zdrowie.Cały mój dwór, zaproszony do stołu, dzielił ucztę, używającwszystkich potraw na równi z panem.Ponieważ dawniejsze zagrodzenie bambusowe nie zasłaniało mnie dobrze od słot jesien-nych, sporządziłem więc szczelną ścianę z desek, w której znajdowały się dwa okienka, wy-jęte z kajut okrętowych i drzwi z zamkiem z kajuty kapitana.Mogłem się teraz zamykać nanoc, nie obawiając się niespodziewanego napadu.Wnętrze jaskini było wybornie zaopatrzone, na klocach leżały deski, na nich stało łóżko zpościelą, obok stół, świeżo zrobiony z desek, na nim świeca woskowa, koło stołu krzesło, nadłóżkiem namiot z żaglowego płótna, a kiedy na kominku buchnął ogień, a drzwi i okna zasło-niłem firanką, można się było rozkoszować i drwić z burzy, ryczącej na dworze.Przejście, wiodące przez korytarz, zagrodziłem także ścianą, aby uchronić się od wyzie-wów spiżarnianych.Drugie zaś wyjście zatarasowałem tak dobrze, że nikt tamtędy nie mógł-by się dostać do jaskini.Czasami tylko wspomnienie o trzęsieniu ziemi mnie przerażało, ale wspomniawszy naOpatrzność, powierzałem się Jej z ufnością i odzyskiwałem spokój.W zimie dni powszednie schodziły mi na pracy, wieczory i święta na czytaniu biblii.Ach,ta nieoceniona księga była mi najlepszym towarzyszem i przyjacielem w samotności.Z niejczerpałem zdrój pociech w moim osamotnieniu.Skoro tylko zabłysły pierwsze promienie wiosennego słońca, wziąłem się do uprawy roli.Do radełek, zaopatrzonych w jarzma, pozaprzęgałem kozy.Z początku nie chciały ciągnąć,lecz pręt był wybornym profesorem i nauczył je posłuszeństwa.Za pomocą tego zaprzęguzorałem tak wielki kawał pola w tygodniu, że łopatą nie dokazałbym tego w dwóch miesią-cach.Podzieliwszy je na części, pozasiewałem pszenicą, grochem, żytem, jęczmieniem, awreszcie owsem, przeznaczając go dla kóz.Zasiew zawlokłem broną, zrobioną ze szpernali,na okręcie znalezionych.Na koniec zasadziłem kilka garści rodzynków, próbując, czy mi sięnie uda wyhodować winorośli.Po ukończeniu tych robót, zostało mi parę miesięcy czasu na inne zatrudnienia.Czymże się teraz zająłem? Jak sądzisz, kochany czytelniku? Oto budową łodzi. Czyż ci tak zle na wyspie  zawołasz, wzruszając ramionami. Wszak masz wszystkiegodosyć: pyszne mieszkanie; pełną spiżarnię, broni i amunicji pod dostatkiem.Ileż razy do-świadczyłeś niestałości morza! Czyż znowu, podobnie jak niegdyś w Brazylii, chcesz popeł-nić szaleństwo? Nie lepiej zaczekać, aż ci Bóg ześle okręt na ratunek?85 Wszystko to prawda, lecz mnie zdawało się inaczej.Sądziłem, że Opatrzność właśnie dla-tego zaopatrzyła mnie w różne przyrządy do zbudowania łodzi, ażebym się mógł wyratować zmego położenia.Wybrawszy drzewo, rosnące o kilka kroków od głębokiego strumienia, ściąłem je siekierą,a obrobiwszy zewnątrz toporem, zacząłem wypalać środek rozżarzonymi węglami.Kiedy jużzagłębienie zdawało mi się dostateczne, począłem je wyrównywać dłutem i siekierą, po czymzacząłem kopać rów, głęboki na półtora metra, a na dwa metry szeroki.Ale wtem zaskoczyły mnie żniwa.Zbiór w tym roku wypadł bardzo pomyślnie, zebrałemkilkanaście kóp zboża różnego, posługując się zamiast sierpa lub kosy, szablą.Pałasz krzywy,muzułmański, wyostrzyłem z przeciwnej strony na brusku, a przyczepiwszy do kija, używa-łem jak kosy.O ileż łatwiej mi było ścinać nim zboże, aniżeli wprzódy nożem.Zboże zwio-złem na lawetach od falkonetów i ułożywszy we dwa wielkie brogi, nakryłem strzechą.Całą zimę tegoroczną pracowałem nad wyrobieniem steru, wioseł i innych sprzętów dowyekwipowania czółna potrzebnych [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl