[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czy prawo bazaru jest wyższe od Bożego, lichwiarzu Bakravanie?Bakravan poczuł, jak przechodzi go zimny dreszcz.- Nie.Oczywiście, że nie.- To dobrze.Ja przestrzegam Bożego prawa i szerzę Boże dzieło.- Ale nie wolno wam areszto.- Przestrzegam Bożego prawa i szerzę Boże dzieło.- Oczy mężczyzny były brązowe i nieprzeniknione pod czarnymi brwia­mi.Wskazał głową swój karabin.- Nie potrzebuję tej broni.nikt z nas nie potrzebuje karabinu, żeby szerzyć Boże dzieło.Modlę się z całego serca, by zostać męczennikiem, ponieważ pójdę wtedy prosto do raju, nie będę sądzony i zostaną mi odpuszczone wszystkie grzechy.Jeśli ma się to stać dzisiaj, wtedy umrę błogosławiąc tego, kto mnie zabije, bo wiem, że umrę, szerząc Boże dzieło.- Bóg jest wielki - oznajmił nagle jeden z gwardzistów.Pozostali powtórzyli to za nim chórem.- Owszem, Bóg jest wielki.Ale czy ty, lichwiarzu Bakravanie, modlisz się do Niego pięć razy dziennie, jak nakazał Prorok?- Oczywiście, oczywiście - usłyszał swój własny głos Bak-ravan, wiedząc, że kłamstwo nie zostanie mu poczytane za grzech na mocy taqijah: dyspensy, jakiej udzielał Prorok każ­demu wiernemu, który kłamie w obliczu zagrożenia swojego życia.- To dobrze.Milcz i cierpliwie czekaj.Później przyjdzie czas i na ciebie.- Bakravana przeszedł kolejny dreszcz, gdy zobaczył, że Jusuf odwraca się do Paknouriego.- Z rozkazu Rewolucyjnego Komitehu i Ali’allaha Uwariego: Paknouri Sknero, poddaj się woli Boga za popełnione przeciwko Niemu zbrodnie.Paknouri poruszał nerwowo ustami.- Ja.ja.nie możecie.tutaj.Ali Kia głośno odchrząknął.- Może lepiej będzie odłożyć tę sprawę do jutra - oznajmił, próbując dodać sobie ważności.- Emira Paknouriego naj­wyraźniej bardzo wzburzyła ta pomyłka.- A ty coś za jeden? - Jusuf wbił w niego świdrujący wzrok, podobnie jak przedtem w Paknouriego i Bakravana.- Odpowiadaj!- Nazywam się Ali Kia i jestem wiceministrem finansów i członkiem gabinetu premiera Bazargana - odparł Ali, starając się nie tracić kontenansu.- Proponuję, żeby zaczekał pan.- Powiadam ci w imię Boże: ty, twoje ministerstwo finan­sów, twój gabinet i twój Bazargan nie mają nic wspólnego z nami.Ja podlegam mulle Uwariemu, który podlega komitehowi, który podlega imamowi, który podlega Bogu.- Jusuf podrapał się leniwie po głowie i z powrotem odwrócił do Paknouriego.- Na ulicę - rozkazał wciąż łagodnym gło­sem.- Albo wyciągniemy cię siłą.Paknouri osunął się z jękiem na podłogę.Inni patrzyli na to bezradnie.- Wola boska - powiedział ktoś i chłopiec podający her­batę zaczął szlochać.- Cicho, mały - powiedział bez gniewu Jusuf.- Czy on nie żyje?Jeden z jego ludzi ukucnął przy Paknourim.- Żyje.Wedle woli Boga.- Wedle woli Boga.Podnieś go, Hassan, i wsadź mu głowę do koryta z wodą.Jeśli się nie ocknie, będziemy musieli go nieść.- Nie - przerwał im odważnie Bakravan.- Nie, on tu zostanie.Jest chory i.- Jesteś głuchy, starcze?W głosie Jusufa zabrzmiało rozdrażnienie.Wszystkich ob­leciał strach.Mały chłopiec zasłonił ręką usta, żeby powstrzy­mać szloch.Jusuf wpatrywał się w Bakravana, gdy gwardzista o imieniu Hassan, barczysty i silny, podniósł z łatwością Pak­nouriego i wyszedł z nim na ulicę.- Wedle woli Boga - powtórzył, nie spuszczając oczu z Bakravana.- Dokąd go zabieracie.jeśli wolno spytać?- Oczywiście, że do więzienia.Gdzieżby indziej?- Ale do którego?Jeden z mężczyzn roześmiał się.- Jakie to ma znaczenie, do którego?Dżaredowi i innym zaczęło nagle brakować powietrza, mimo że drzwi na zewnątrz były jak zawsze otwarte.- Chciałbym jednak wiedzieć, Ekscelencjo - powiedział ochrypłym głosem, próbując ukryć wypełniającą go niena­wiść.- Proszę.- Do Evin.- Evin cieszyło się sławą najgorszego więzienia w całym Teheranie.Jusuf widział, jak ogarnia ich blady strach.Muszą być wszyscy winni, skoro tak się boją, pomyślał.- Daj mi tę kartkę - powiedział, odwracając się do młodszego brata.Brat, niechlujny i zanoszący się kaszlem chłopak, nie mógł mieć więcej niż piętnaście lat.Wyjął z kieszeni sześć albo siedem kartek i zaczął je przeglądać.W końcu znalazł tę, której szukał.Jusuf dokładnie jej się przyjrzał.- Jesteś pewien, że to ta?- Tak.- Chłopak wskazał brudnym palcem nazwisko i powoli je przesylabizował.- Dż-a-r-e-d B-a-k-r-a-v-a-n.- Niech Bóg ma nas w swojej opiece! - mruknął ktoś.W kompletnej ciszy Jusuf wziął kartkę od brata i podał ją Bakravanowi.Wszyscy wpatrywali się w niego jak urzeczeni.Oddychając z trudem, starzec ujął ją w drżące palce [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl