Pokrewne
- Strona Główna
- Michael Judith cieżki kłamstwa 01 cieżki kłamstwa
- Powell Tag & Judith Panowanie nad umysłem
- Gould Judith Piękne i bogate(1)
- Gould Judith Piękne i bogate
- § Gould Judith Piękne i bogate
- Michael Judith cieżki kłamstwa
- Willocks Tim DwanaÂścioro z Paryża
- Michal Psellos Kronika
- Lem Stanislaw Katar
- Sw.Jan Od Krzyza Dziela
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pozycb.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mam ci coś przekazać - powiedziała dr\ącym, przera\onym głosem, przetrząsającswoją torebkę.- To znaczy, mój ojciec prosił, \ebym ci to przekazała.- Wyjęła w końcukopertę z biletami operowymi i kartę urodzinową.Jednocześnie wyciągnęła i perły, któreupadły na podłogę.Schyliła się po nie gwałtownie, w momencie kiedy Parker zrobił to samo.Ich głowy zderzyły się z impetem.- Przepraszam! - wykrzyknęła, słysząc jego jęk.Kiedy się prostowała, z jej otwartej torebki wypadła szminka Lisy.Jonathan Sommers,jeden z kolegów Parkera, pochylił się, \eby podnieść tym razem to.- Mo\e wyrzucisz z niej wszystko, tak \ebyśmy mogli pozbierać to za jednymzamachem - za\artował Jonathan, zionąc alkoholem.Była boleśnie świadoma dobiegających z boku, tłumionych parsknięć.Wcisnęłakopertę w dłoń Parkera, wepchnęła perty i szminkę do torebki i powstrzymując łzy, odwróciłasię, \eby odejść.Za jej plecami Parker w końcu przypomniał sobie o obiecanym jej tańcu.- Pamiętasz, \e obiecałaś zatańczyć ze mną? - zapytał z właściwą sobiedobrodusznością.Meredith odwróciła się.Jej twarz promieniała.- Ach, tak.zapomniałam.A chciałbyś? Chciałbyś zatańczyć?- To najlepsze, co mogło mi się dzisiaj przydarzyć - powiedział szarmancko.Orkiestra zaczęła grać, a Meredith znalazła się w ramionach Parkera.Jej marzeniastawały się rzeczywistością.Pod opuszkami palców czuła gładki materiał jego smokingu imocne plecy.Tańczył świetnie, a jego woda kolońska pachniała świe\o i cudownie.Takbardzo dała się ponieść emocjom, \e powiedziała głośno to, co pomyślała:- Jesteś świetnym tancerzem.- Dziękuję.- I bardzo dobrze prezentujesz się w smokingu.Parker uśmiechnął się delikatnie, a Meredith odchyliła głowę, rozkoszując się ciepłemjego głosu.- Ty te\ bardzo ładnie wyglądasz - powiedział.Czując na policzkach gwałtowny rumieniec, pospiesznie opuściła wzrok.Niefortunnie, wszystkie odbyte akrobacje: schylanie się, odchylanie głowy w tył, w bokobluzowały niepostrze\enie spinkę podtrzymującą kwiat wpięty w jej włosy.Zwisał terazzawadiacko na drucianej łody\ce.Myśląc gorączkowo o powiedzeniu czegoś bardzowyszukanego i dowcipnego, podniosła głowę i rzuciła z o\ywieniem:- Miło spędzasz świąteczne ferie?- O tak - odparł.Jego wzrok powędrował w okolice jej ramienia i zwisającego kwiatu.- A ty?- Ja te\ - powiedziała, czując się bardzo niezręcznie.Równo z ostatnim taktem muzyki ramiona Parkera oderwały się od niej i z uśmiechempo\egnał się.Wiedziała, \e nie mo\e stać i patrzeć, jak odchodzi.Pospiesznie odwróciła się.W wyło\onej lustrami ścianie zobaczyła swoje odbicie.Jedwabny kwiat zwisał beznadziejniew jej włosach.Wyszarpnęła go, mając nadzieję, \e wypadł właśnie w tym momencie.Stała w kolejce do szatni wpatrzona posępnie w trzymany w dłoni kwiat, myśląc zprzera\eniem, \e on mógł tak dyndać przez cały czas, kiedy tańczyła z Parkerem.Spojrzała nadziewczynę stojącą obok niej, a ta, jakby czytając w jej myślach, skinęła głową:- Aha, zwisał ju\ tak, kiedy z nim tańczyłaś.- Obawiałam się tego.Dziewczyna uśmiechnęła się z sympatią, a Meredith przypomniała sobie jej imię:Brooke, Brooke Morrison.Ona zawsze wydawała się jej miła.- Do której szkoły idziesz w przyszłym roku? - zapytała Brooke.- Do Bensonhurst w Vermont - odpowiedziała Meredith.- Bensonhurst? - powtórzyła Brooke, krzywiąc się.- To gdzieś na pustkowiu, a rygorysą tam jak w więzieniu.Moja babcia chodziła do Bensonhurst.- To tak samo jak moja - odparła zgnębiona Meredith.Kiedy Meredith otworzyła drzwi swojego pokoju, zobaczyła, \e Lisa i pani Ellissiedzą zwinięte w fotelach czekając na nią.- No i co? - zapytała Lisa zrywając się.- Jak było?- Wspaniale - powiedziała Meredith z grymasem.- Jeśli pominąć fakt, \e wszystkowypadło z mojej torebki w chwili, kiedy dawałam Parkerowi kartę urodzinową.Albo to, \epaplałam do niego przez cały czas o tym, jak to on wspaniale wygląda i tańczy.- Rzuciła sięna zwolniony przed chwilą przez Lisę fotel i dopiero wtedy dotarło do niej, \e stoi w innymni\ zawsze miejscu.Właściwie cała jej sypialnia została przemeblowana.- No i co o tym sądzisz? - zapytała Lisa z pewnym siebie uśmiechem, patrząc, jakMeredith, mile zaskoczona, rozgląda się uwa\nie po pokoju.Lisa nie tylko przestawiła meble, ale zlikwidowała te\ wazę z jedwabnymi kwiatami.Teraz pączki tych kwiatów ozdabiały szarfy podtrzymujące kotary jej zabytkowego ło\a.Zielone rośliny zostały zaanektowane z innych części domu i surowy dotąd pokój był terazbardziej kobiecy i przytulny.- Liso, jesteś niesamowita!- Nie przeczę - uśmiechnęła się - ale pani Ellis mi pomogła.- Ja - broniła się pani Ellis - zorganizowałam tylko kwiaty.Wszystko inne to zasługaLisy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.- Mam ci coś przekazać - powiedziała dr\ącym, przera\onym głosem, przetrząsającswoją torebkę.- To znaczy, mój ojciec prosił, \ebym ci to przekazała.- Wyjęła w końcukopertę z biletami operowymi i kartę urodzinową.Jednocześnie wyciągnęła i perły, któreupadły na podłogę.Schyliła się po nie gwałtownie, w momencie kiedy Parker zrobił to samo.Ich głowy zderzyły się z impetem.- Przepraszam! - wykrzyknęła, słysząc jego jęk.Kiedy się prostowała, z jej otwartej torebki wypadła szminka Lisy.Jonathan Sommers,jeden z kolegów Parkera, pochylił się, \eby podnieść tym razem to.- Mo\e wyrzucisz z niej wszystko, tak \ebyśmy mogli pozbierać to za jednymzamachem - za\artował Jonathan, zionąc alkoholem.Była boleśnie świadoma dobiegających z boku, tłumionych parsknięć.Wcisnęłakopertę w dłoń Parkera, wepchnęła perty i szminkę do torebki i powstrzymując łzy, odwróciłasię, \eby odejść.Za jej plecami Parker w końcu przypomniał sobie o obiecanym jej tańcu.- Pamiętasz, \e obiecałaś zatańczyć ze mną? - zapytał z właściwą sobiedobrodusznością.Meredith odwróciła się.Jej twarz promieniała.- Ach, tak.zapomniałam.A chciałbyś? Chciałbyś zatańczyć?- To najlepsze, co mogło mi się dzisiaj przydarzyć - powiedział szarmancko.Orkiestra zaczęła grać, a Meredith znalazła się w ramionach Parkera.Jej marzeniastawały się rzeczywistością.Pod opuszkami palców czuła gładki materiał jego smokingu imocne plecy.Tańczył świetnie, a jego woda kolońska pachniała świe\o i cudownie.Takbardzo dała się ponieść emocjom, \e powiedziała głośno to, co pomyślała:- Jesteś świetnym tancerzem.- Dziękuję.- I bardzo dobrze prezentujesz się w smokingu.Parker uśmiechnął się delikatnie, a Meredith odchyliła głowę, rozkoszując się ciepłemjego głosu.- Ty te\ bardzo ładnie wyglądasz - powiedział.Czując na policzkach gwałtowny rumieniec, pospiesznie opuściła wzrok.Niefortunnie, wszystkie odbyte akrobacje: schylanie się, odchylanie głowy w tył, w bokobluzowały niepostrze\enie spinkę podtrzymującą kwiat wpięty w jej włosy.Zwisał terazzawadiacko na drucianej łody\ce.Myśląc gorączkowo o powiedzeniu czegoś bardzowyszukanego i dowcipnego, podniosła głowę i rzuciła z o\ywieniem:- Miło spędzasz świąteczne ferie?- O tak - odparł.Jego wzrok powędrował w okolice jej ramienia i zwisającego kwiatu.- A ty?- Ja te\ - powiedziała, czując się bardzo niezręcznie.Równo z ostatnim taktem muzyki ramiona Parkera oderwały się od niej i z uśmiechempo\egnał się.Wiedziała, \e nie mo\e stać i patrzeć, jak odchodzi.Pospiesznie odwróciła się.W wyło\onej lustrami ścianie zobaczyła swoje odbicie.Jedwabny kwiat zwisał beznadziejniew jej włosach.Wyszarpnęła go, mając nadzieję, \e wypadł właśnie w tym momencie.Stała w kolejce do szatni wpatrzona posępnie w trzymany w dłoni kwiat, myśląc zprzera\eniem, \e on mógł tak dyndać przez cały czas, kiedy tańczyła z Parkerem.Spojrzała nadziewczynę stojącą obok niej, a ta, jakby czytając w jej myślach, skinęła głową:- Aha, zwisał ju\ tak, kiedy z nim tańczyłaś.- Obawiałam się tego.Dziewczyna uśmiechnęła się z sympatią, a Meredith przypomniała sobie jej imię:Brooke, Brooke Morrison.Ona zawsze wydawała się jej miła.- Do której szkoły idziesz w przyszłym roku? - zapytała Brooke.- Do Bensonhurst w Vermont - odpowiedziała Meredith.- Bensonhurst? - powtórzyła Brooke, krzywiąc się.- To gdzieś na pustkowiu, a rygorysą tam jak w więzieniu.Moja babcia chodziła do Bensonhurst.- To tak samo jak moja - odparła zgnębiona Meredith.Kiedy Meredith otworzyła drzwi swojego pokoju, zobaczyła, \e Lisa i pani Ellissiedzą zwinięte w fotelach czekając na nią.- No i co? - zapytała Lisa zrywając się.- Jak było?- Wspaniale - powiedziała Meredith z grymasem.- Jeśli pominąć fakt, \e wszystkowypadło z mojej torebki w chwili, kiedy dawałam Parkerowi kartę urodzinową.Albo to, \epaplałam do niego przez cały czas o tym, jak to on wspaniale wygląda i tańczy.- Rzuciła sięna zwolniony przed chwilą przez Lisę fotel i dopiero wtedy dotarło do niej, \e stoi w innymni\ zawsze miejscu.Właściwie cała jej sypialnia została przemeblowana.- No i co o tym sądzisz? - zapytała Lisa z pewnym siebie uśmiechem, patrząc, jakMeredith, mile zaskoczona, rozgląda się uwa\nie po pokoju.Lisa nie tylko przestawiła meble, ale zlikwidowała te\ wazę z jedwabnymi kwiatami.Teraz pączki tych kwiatów ozdabiały szarfy podtrzymujące kotary jej zabytkowego ło\a.Zielone rośliny zostały zaanektowane z innych części domu i surowy dotąd pokój był terazbardziej kobiecy i przytulny.- Liso, jesteś niesamowita!- Nie przeczę - uśmiechnęła się - ale pani Ellis mi pomogła.- Ja - broniła się pani Ellis - zorganizowałam tylko kwiaty.Wszystko inne to zasługaLisy [ Pobierz całość w formacie PDF ]