Pokrewne
- Strona Główna
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Moorcock Michael Znikajaca Wi Sagi o Elryku Tom V (SCAN dal 8
- Kaye Marvin Godwin Parke Wladcy Samotnosci (SCAN dal 108
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Ahern Jerry Krucjata 7 Prorok
- Zelazny Roger Pan Swiatla (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- marcelq.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Twój księżulo-szantażysta był jego kumplem i dobrze o tym wiesz._ Wyjechał z Kantardu, zanim mógł narobić mi kłopotów.Dzisiaj musi się przedostać.Ostatniej nocy był dla nich za silny.Dzisiaj już nie.Zwłaszcza że chyba przez jakiś czas nie jadły.A nie jadły.Dwa, które przybyły do Full Harbor nie potraciły się powstrzymać.Zaatakowały, choć wiązało się to z ogromnym ryzykiem.- Dlaczego mieliby go spostrzec wcześniej niż nas?- Jedenastu ludzi łatwiej zauważyć niż jednego.- Och.Dzień zbliżał się ku końcowi.Nasi tropiciele nie mieli szczęścia, a teraz wydawali się bardziej zainteresowani noclegiem niż nami.- Patrz.- Wskazał na coś palcem centaur.Ze zbocza płaskowyżu uniosła się czarna chmura.Spojrzałem przez lunetę.- Nietoperze.Miliardy nietoperzy.Wyleciały z miejsca na jednym poziomie z moją głową, po mistycznej linii łączącej mnie z Kayean.Morley wrócił ze zwiadu.Szybko się przystosował jak na mieszczucha.Powtórzyłem rady centaura.Spojrzał kątem oka na Zeck Zacka i krótko skinął głową.- To ma sens.Nie śpij dziś za dobrze, Garrett.Jasne.U wejścia do jaskini smoka należy się uznać za szczęściarza, jeśli zmruży się oko choćby na kilka minut.Nigdy nie przyznajesz się kumplom, ale jesteś przerażony.Cholernie przerażony.Tym razem chodziło o coś więcej niż własne życie.Mogłem umrzeć i być zmuszony dalej łazić po tym świecie.Gdyby ktoś mnie o to zapytał, różnica między bohater i tchórzem polega na tym, że bohater zawsze znajdzie jakiś idiotyczny sposób, żeby zmusić się do pójścia naprzód, zamiast zachowywać się rozsądnie.Nigdy nie uważano mnie za osobę szczególnie rozsądną.Chyba jednak zasnąłem, ponieważ Morley obudził mnie, szarpiąc za ramię.Usłyszałem to, zanim ktokolwiek zdążył mi powiedzieć.Piekielna awantura u stóp płaskowyżu.Bogowie, jakże chciałem pobiec tam i ostrzec ich, że wybrali sobie na nocleg miejsce oddalone od bramy gniazda o niecały kilometr.Ale, tak samo jak Zeck Zack, nie jestem znany z samobójczych zapędów.Kobiety, jak stwierdził Morley, nie były wystawione na zbyt wielkie niebezpieczeństwo, a tylko na nich powinno nam naprawdę zależeć.Jednakże czułem coś w rodzaju sympatii także do Saucerheada Tharpe'a.Był niepoprawnym romantykiem.Zasługiwał na ochronę jako ostatni egzemplarz rycerskiego gatunku.Wspiąłem się na miejsce, z którego zauważyłem, jak w obozowisku pode mną zgasły dwa ostatnie ogniska.Dwie minuty później ustały wszystkie wrzaski i hałasy.Minęły jeszcze dwie minuty i usłyszałem Dojango:- Chyba już nie będziemy musieli martwić się wojskiem.Nie.Raczej nie.Nikt nie był w stanie zasnąć.Gapiłem się w gwiazdy i zastanawiałem nad rozmiarem niektórych rozdziawionych wkrótce gąb, oraz nad sposobem porozumienia się majora, Róży i Vasco.Mieli dość czasu, żeby wspólnie dojść do wniosku, co zamierzam dalej robić.Ale czy się spodziewali, że ich jeszcze stamtąd wyciągnę?- Jutro musimy pracować bardzo ostrożnie - odezwał się Morley przed wschodem słońca.Nie musiał pytać, czy nie śpię.Wiedział.Ja także wiedziałem, że ani on, ani inni nie zmrużyli oka, ściskając w garści coś srebrnego.XLVPrzejście rozpoczęliśmy o dwie godziny później, niż pierwotnie planowałem.Dzięki temu słońce dobrze oświetliło bramę.Dwie godziny więcej, aby ludzie nocy mogli głębiej zapaść w sen.Dwie godziny więcej dla nas na przygotowanie i dwie godziny coraz bardziej szalonego strachu.Każde włókienko wrzeszczało w nas: „Wynośmy się stąd!”.Morley spędził ten czas na przejrzeniu każdej cholernej rzeczy, jaką przyjdzie nam nieść: pochodni, bomb zapalających, łuków, mieczy, noży, rogów jednorożca.Lista chyba nie miała końca.Ja obserwowałem bramę przez lunetę, szukałem dodatkowych wyjść i dzielnie pomagałem trojaczkom wypolerować ostatnie gąsiorki piwa.Zeck Zack malował mapę krętej drogi, którą mieliśmy ukryć przed wzrokiem szpiegów.Grolle, skoro tylko uporały się z piwem, zabawiały się noszeniem wody dla koni w takich ilościach, żeby wystarczyło jej na najbliższe kilka dni.Dojango rozważał kłopoty, z którymi należałoby się liczyć, jeśli nie wrócimy.Mówiliśmy niewiele.Kilka kulawych dowcipów pobudziło nas do ataków histerycznego śmiechu.Wszystko, byle rozładować napięcie.Morley rozdzielił broń i pochodnie, pouczając po sto razy każdego, jak ich używać.Spakowaliśmy wszystko, napełniliśmy manierki, wypiliśmy o wiele za dużo wody, aż wreszcie słońce było dość wysoko jak na moje wymagania.- Idziemy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.- Twój księżulo-szantażysta był jego kumplem i dobrze o tym wiesz._ Wyjechał z Kantardu, zanim mógł narobić mi kłopotów.Dzisiaj musi się przedostać.Ostatniej nocy był dla nich za silny.Dzisiaj już nie.Zwłaszcza że chyba przez jakiś czas nie jadły.A nie jadły.Dwa, które przybyły do Full Harbor nie potraciły się powstrzymać.Zaatakowały, choć wiązało się to z ogromnym ryzykiem.- Dlaczego mieliby go spostrzec wcześniej niż nas?- Jedenastu ludzi łatwiej zauważyć niż jednego.- Och.Dzień zbliżał się ku końcowi.Nasi tropiciele nie mieli szczęścia, a teraz wydawali się bardziej zainteresowani noclegiem niż nami.- Patrz.- Wskazał na coś palcem centaur.Ze zbocza płaskowyżu uniosła się czarna chmura.Spojrzałem przez lunetę.- Nietoperze.Miliardy nietoperzy.Wyleciały z miejsca na jednym poziomie z moją głową, po mistycznej linii łączącej mnie z Kayean.Morley wrócił ze zwiadu.Szybko się przystosował jak na mieszczucha.Powtórzyłem rady centaura.Spojrzał kątem oka na Zeck Zacka i krótko skinął głową.- To ma sens.Nie śpij dziś za dobrze, Garrett.Jasne.U wejścia do jaskini smoka należy się uznać za szczęściarza, jeśli zmruży się oko choćby na kilka minut.Nigdy nie przyznajesz się kumplom, ale jesteś przerażony.Cholernie przerażony.Tym razem chodziło o coś więcej niż własne życie.Mogłem umrzeć i być zmuszony dalej łazić po tym świecie.Gdyby ktoś mnie o to zapytał, różnica między bohater i tchórzem polega na tym, że bohater zawsze znajdzie jakiś idiotyczny sposób, żeby zmusić się do pójścia naprzód, zamiast zachowywać się rozsądnie.Nigdy nie uważano mnie za osobę szczególnie rozsądną.Chyba jednak zasnąłem, ponieważ Morley obudził mnie, szarpiąc za ramię.Usłyszałem to, zanim ktokolwiek zdążył mi powiedzieć.Piekielna awantura u stóp płaskowyżu.Bogowie, jakże chciałem pobiec tam i ostrzec ich, że wybrali sobie na nocleg miejsce oddalone od bramy gniazda o niecały kilometr.Ale, tak samo jak Zeck Zack, nie jestem znany z samobójczych zapędów.Kobiety, jak stwierdził Morley, nie były wystawione na zbyt wielkie niebezpieczeństwo, a tylko na nich powinno nam naprawdę zależeć.Jednakże czułem coś w rodzaju sympatii także do Saucerheada Tharpe'a.Był niepoprawnym romantykiem.Zasługiwał na ochronę jako ostatni egzemplarz rycerskiego gatunku.Wspiąłem się na miejsce, z którego zauważyłem, jak w obozowisku pode mną zgasły dwa ostatnie ogniska.Dwie minuty później ustały wszystkie wrzaski i hałasy.Minęły jeszcze dwie minuty i usłyszałem Dojango:- Chyba już nie będziemy musieli martwić się wojskiem.Nie.Raczej nie.Nikt nie był w stanie zasnąć.Gapiłem się w gwiazdy i zastanawiałem nad rozmiarem niektórych rozdziawionych wkrótce gąb, oraz nad sposobem porozumienia się majora, Róży i Vasco.Mieli dość czasu, żeby wspólnie dojść do wniosku, co zamierzam dalej robić.Ale czy się spodziewali, że ich jeszcze stamtąd wyciągnę?- Jutro musimy pracować bardzo ostrożnie - odezwał się Morley przed wschodem słońca.Nie musiał pytać, czy nie śpię.Wiedział.Ja także wiedziałem, że ani on, ani inni nie zmrużyli oka, ściskając w garści coś srebrnego.XLVPrzejście rozpoczęliśmy o dwie godziny później, niż pierwotnie planowałem.Dzięki temu słońce dobrze oświetliło bramę.Dwie godziny więcej, aby ludzie nocy mogli głębiej zapaść w sen.Dwie godziny więcej dla nas na przygotowanie i dwie godziny coraz bardziej szalonego strachu.Każde włókienko wrzeszczało w nas: „Wynośmy się stąd!”.Morley spędził ten czas na przejrzeniu każdej cholernej rzeczy, jaką przyjdzie nam nieść: pochodni, bomb zapalających, łuków, mieczy, noży, rogów jednorożca.Lista chyba nie miała końca.Ja obserwowałem bramę przez lunetę, szukałem dodatkowych wyjść i dzielnie pomagałem trojaczkom wypolerować ostatnie gąsiorki piwa.Zeck Zack malował mapę krętej drogi, którą mieliśmy ukryć przed wzrokiem szpiegów.Grolle, skoro tylko uporały się z piwem, zabawiały się noszeniem wody dla koni w takich ilościach, żeby wystarczyło jej na najbliższe kilka dni.Dojango rozważał kłopoty, z którymi należałoby się liczyć, jeśli nie wrócimy.Mówiliśmy niewiele.Kilka kulawych dowcipów pobudziło nas do ataków histerycznego śmiechu.Wszystko, byle rozładować napięcie.Morley rozdzielił broń i pochodnie, pouczając po sto razy każdego, jak ich używać.Spakowaliśmy wszystko, napełniliśmy manierki, wypiliśmy o wiele za dużo wody, aż wreszcie słońce było dość wysoko jak na moje wymagania.- Idziemy [ Pobierz całość w formacie PDF ]