Pokrewne
- Strona Główna
- LINUXADM
- Stanislaw Grzesiuk Na marginesie zycia
- Smith Scott Prosty Plan (SCAN dal 924)
- Nik Pierumow Ostrze Elfow
- Przygody Sherlocka Holmesa (2)
- Jan Od Krzyża, Âśw. Dzieła (2)
- Weber Dav
- Dan Simmons Hyperion
- Steiner Rudolf Droga do wtajemniczenia
- Lumley Brian Nekroskop III
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aniadka.keep
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I za każdym razem musiał się upić, żeby sobie ulżyć.- No, dobra, jesteś idiotą.- Ward klepnął Freda po plecach i popchnął go wkierunku kuchennych drzwi.- Chodz, napijemy się czegoś.Następnym gościem była Maisie Dempster, która rozczuliła się nadmaleństwem i jego matką.Potem przyszła Jane Oldham, żona szewca.Nieprzyjęła zaproszenia na górę, aby zobaczyć matkę i dziecko, ale wiadomo było,że sama nie mogąc mieć dzieci przeważnie w takich sytuacjach reagujegwałtownym szlochem.Niemniej jednak prosiła o przekazanie jak najlepszychżyczeń i zostawiła kosz owoców, które zebrała w swoim ogrodzie.Na końcu pojawili się Frank i Jane Noble.Frank od razu zaczął omawiaćsprawy związane z chrztem.Już przy wyjezdzie, kiedy pomagał swojej żoniewsiąść do powozu, zauważył Carla.Chłopiec niósł z parnika do chlewu kubełpomyj.- Chciałbyś przyjechać dzisiaj wieczorem na pokaz magicznej latarni,Carl? - zapytał.Dzieciak zatrzymał się, postawił wiadro i już chciał wyrazić swój zachwyt,kiedy jego wzrok padł na stojącego obok wikarego Warda.- Możesz iść, jeśliwszystko zrobisz - odpowiedział za niego Ward.Chłopiec złapał kubeł i pobiegł bez słowa.A Frank odwrócił się do Warda.-Masz dobrego chłopaka.A Fanny dokonała cudów.Dzieciak potrafi czytać całefragmenty Biblii nie gorzej niż ja.Po tej uwadze Ward z pozornie poważnym wyrazem twarzy odparł: - Nieinteresuje mnie, co chłopak może zrobić z Biblią, ale jak szybko nosi wiadro zpomyjami.- Już ci wierzę! - Frank dał mu kuksańca w bok i wspiął się do dwukółki.Siedząca obok niego Jane krzyknęła do chłopca: - Zaczynamy o siódmej, Carl!- Tak, proszę pani - potwierdził Carl.Stal wpatrując się w odjeżdżającypowóz, aż do chwili, gdy poderwał go głos Warda: - Jak się będziesz tak gapił,na pewno nie zdążysz ze swoją robotą.Carl jednak stał w miejscu i wpatrując się w Warda wyjąkał: - Proszę pana.czy mógłbym zobaczyć dziecko?Ward przybrał srogi wyraz twarzy, jakby słyszał jakąś zupełnie niestosownąprośbę, a potem kręcąc głową mówił tak, jakby się komuś skarżył na Carla.-Wybiera się na pokaz magicznej latarni.I w ogóle nie interesują go wieczorneobowiązki.O, nie.A teraz prosi mnie o dodatkową przerwę, aby zobaczyćdziecko.- Obrzucił chłopca ponurym spojrzeniem, po czym szybko wyciągnąłdłoń i ze śmiechem złapał go za drobne ramię.- W porządku! W porządku!Oczywiście, że możesz zobaczyć dziecko.Wynurzająca się z sypialni Annie była świadkiem tej sceny.- Gdzie niby sięwybierasz? - zapytała, przesuwając spojrzenie z jednego na drugiego.- Co? -dokończyła.- Zabieram tego młodego człowieka, żeby zobaczył moją córkę.Masz cośprzeciwko temu?- Możliwe.Możliwe - powiedziała Annie.- Zostań tutaj, a ja sprawdzę, czymożecie wejść.Pchnęła drzwi sypialni, wsunęła tam głowę i zapytała: - Ma pani jeszczegości.Mogą wejść?Odpowiedz i tak była niesłyszalna, ale Annie odsunęła się i pozwoliła imprzejść.Ward ciągle trzymał chłopca za rękę.- Och! Witaj, Carl.- Dobry wieczór pani.Czy lepiej się pani czuje?- Tak.Tak, Carl.Dziękuję.Przyszedłeś zobaczyć dziecko?- Tak, proszę pani.Chciałbym.- Jest tutaj, w kołysce.Oboje patrzyli, jak chłopiec podchodzi do kołyski i stoi, wpatrując się wniemowlę.Wyciągając rękę zawahał się, ale spojrzał na nich i zapewnił: - Mamczyste ręce - i natychmiast skierował uwagę na dziecko.Wskazującym palcemdotknął malutkiej piąstki, a kiedy chwyciła go rączka niemowlęcia, rozjaśnił sięna twarzy i niemal gruchał.- Złapała mnie za palec - wyszeptał, zwracając się doswoich państwa.Ward zerknął porozumiewawczo na Fanny.Jeden z pierwszych, obok ssania,naturalnych odruchów dziecka zrobił na nim takie wrażenie, jakby to sięzdarzyło po raz pierwszy w świecie.I tak było naprawdę, przynajmniej w jegoświecie.Uwolniwszy palec, podniósł rękę i spojrzał na nią.Ułożenie jego ustzdradzało emocje oscylujące pomiędzy śmiechem i płaczem, z domieszką czegośnowego, jakiejś nuty dojrzałości.Odwrócił się od kołyski i podszedł do łóżka.- Ona jest piękna.cudowna,proszę pani.Dziękuję.Wyszedł z pokoju nie oglądając się na swojego pana i po schodach zszedł dokuchni, gdzie Annie zapytała:- No, i co sądzisz? - Nie odpowiedział, nawet się nie zatrzymał.- Niech mniediabli! - wykrzyknęła głośno.Chłopak udał się w kierunku stajni, ale nie do obory ani nie do stodoły, tylkodo swego pokoiku na górce.Tam usiadł na brzegu swego skotłowanego łóżka,wbił wzrok w pochyłe belki i zastanowił się nad swoimi uczuciami.Czuł sięcudownie, kiedy dziecko trzymało go za palec, ale po chwili, kiedy naglespojrzał na swoją panią, znowu ogarnęło go to znajome przerażenie, chociaż tymrazem nie było ono związane ze strachem przed batami, posypywaniem solą iokrutnym śmiechem pijanego pana Zedmonda.Nie, z pewnością nie było to tosamo uczucie, ale zupełnie inne, nie związane z przeszłością.Może był to strachprzed grozbami pana Browna, dyrektora sierocińca? Nie, też nie, był to jakiśinny, trudny do określenia niepokój.Nie mógł tego zrozumieć, ponieważ dopadłgo w tym wypełnionym szczęściem pokoju, w tym szczęśliwym domu.Możepozbędą się go przy jakiejś okazji, odeślą go? Och, nie, tak nie mógł myśleć.Nigdy nie zrobiłby niczego, co zdenerwowałoby panią lub pana, czy Billy'ego,albo Annie.Oni wszyscy są dla niego tacy mili.I wiedział, że pan go lubi.No,bo czy w innym razie pozwoliłby mu zostać? Czasami na niego krzyknął, aleprzeważnie dla żartu i on zawsze to rozpoznawał.Dlaczego tutaj siedzi? Pan by nie żartował, gdyby go zobaczył w pokoiku otej porze.Co się z nim dzieje? Czy mu się pomieszało w głowie?Podniósł się z posłania, ale stanął na chwilę i spojrzał na wyciągnięty palecwskazujący.Uśmiechnął się - złapała go, i to naprawdę mocno.Potem szybko skierował się do drabiny.Rozdział trzeciNa pokazie magicznej latarni było tylko dziesięcioro dzieci.Poza Carlemmożna tam było spotkać dzieciaki z rodzin mieszkających w Hollow.Gdybypokaz zorganizowano w szkole, to z pewnością zjawiłaby się cała wieś, ale nie ciz Hollow, więc Frank Noble ustawił całą aparaturę w małym kościółku, chcącsprawić radość miejscowej dzieciarni.%7ładnego znaczenia nie miał dla niegofakt, że rodzice rzadko bywali na mszach; zdawał sobie też sprawę, że sporowśród nich było katolików, którym za przekroczenie progu świątyniprotestanckiej groził ogień piekielny.Jednak rodzice zdawali się sądzić, że to niedotyczy dzieci [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.I za każdym razem musiał się upić, żeby sobie ulżyć.- No, dobra, jesteś idiotą.- Ward klepnął Freda po plecach i popchnął go wkierunku kuchennych drzwi.- Chodz, napijemy się czegoś.Następnym gościem była Maisie Dempster, która rozczuliła się nadmaleństwem i jego matką.Potem przyszła Jane Oldham, żona szewca.Nieprzyjęła zaproszenia na górę, aby zobaczyć matkę i dziecko, ale wiadomo było,że sama nie mogąc mieć dzieci przeważnie w takich sytuacjach reagujegwałtownym szlochem.Niemniej jednak prosiła o przekazanie jak najlepszychżyczeń i zostawiła kosz owoców, które zebrała w swoim ogrodzie.Na końcu pojawili się Frank i Jane Noble.Frank od razu zaczął omawiaćsprawy związane z chrztem.Już przy wyjezdzie, kiedy pomagał swojej żoniewsiąść do powozu, zauważył Carla.Chłopiec niósł z parnika do chlewu kubełpomyj.- Chciałbyś przyjechać dzisiaj wieczorem na pokaz magicznej latarni,Carl? - zapytał.Dzieciak zatrzymał się, postawił wiadro i już chciał wyrazić swój zachwyt,kiedy jego wzrok padł na stojącego obok wikarego Warda.- Możesz iść, jeśliwszystko zrobisz - odpowiedział za niego Ward.Chłopiec złapał kubeł i pobiegł bez słowa.A Frank odwrócił się do Warda.-Masz dobrego chłopaka.A Fanny dokonała cudów.Dzieciak potrafi czytać całefragmenty Biblii nie gorzej niż ja.Po tej uwadze Ward z pozornie poważnym wyrazem twarzy odparł: - Nieinteresuje mnie, co chłopak może zrobić z Biblią, ale jak szybko nosi wiadro zpomyjami.- Już ci wierzę! - Frank dał mu kuksańca w bok i wspiął się do dwukółki.Siedząca obok niego Jane krzyknęła do chłopca: - Zaczynamy o siódmej, Carl!- Tak, proszę pani - potwierdził Carl.Stal wpatrując się w odjeżdżającypowóz, aż do chwili, gdy poderwał go głos Warda: - Jak się będziesz tak gapił,na pewno nie zdążysz ze swoją robotą.Carl jednak stał w miejscu i wpatrując się w Warda wyjąkał: - Proszę pana.czy mógłbym zobaczyć dziecko?Ward przybrał srogi wyraz twarzy, jakby słyszał jakąś zupełnie niestosownąprośbę, a potem kręcąc głową mówił tak, jakby się komuś skarżył na Carla.-Wybiera się na pokaz magicznej latarni.I w ogóle nie interesują go wieczorneobowiązki.O, nie.A teraz prosi mnie o dodatkową przerwę, aby zobaczyćdziecko.- Obrzucił chłopca ponurym spojrzeniem, po czym szybko wyciągnąłdłoń i ze śmiechem złapał go za drobne ramię.- W porządku! W porządku!Oczywiście, że możesz zobaczyć dziecko.Wynurzająca się z sypialni Annie była świadkiem tej sceny.- Gdzie niby sięwybierasz? - zapytała, przesuwając spojrzenie z jednego na drugiego.- Co? -dokończyła.- Zabieram tego młodego człowieka, żeby zobaczył moją córkę.Masz cośprzeciwko temu?- Możliwe.Możliwe - powiedziała Annie.- Zostań tutaj, a ja sprawdzę, czymożecie wejść.Pchnęła drzwi sypialni, wsunęła tam głowę i zapytała: - Ma pani jeszczegości.Mogą wejść?Odpowiedz i tak była niesłyszalna, ale Annie odsunęła się i pozwoliła imprzejść.Ward ciągle trzymał chłopca za rękę.- Och! Witaj, Carl.- Dobry wieczór pani.Czy lepiej się pani czuje?- Tak.Tak, Carl.Dziękuję.Przyszedłeś zobaczyć dziecko?- Tak, proszę pani.Chciałbym.- Jest tutaj, w kołysce.Oboje patrzyli, jak chłopiec podchodzi do kołyski i stoi, wpatrując się wniemowlę.Wyciągając rękę zawahał się, ale spojrzał na nich i zapewnił: - Mamczyste ręce - i natychmiast skierował uwagę na dziecko.Wskazującym palcemdotknął malutkiej piąstki, a kiedy chwyciła go rączka niemowlęcia, rozjaśnił sięna twarzy i niemal gruchał.- Złapała mnie za palec - wyszeptał, zwracając się doswoich państwa.Ward zerknął porozumiewawczo na Fanny.Jeden z pierwszych, obok ssania,naturalnych odruchów dziecka zrobił na nim takie wrażenie, jakby to sięzdarzyło po raz pierwszy w świecie.I tak było naprawdę, przynajmniej w jegoświecie.Uwolniwszy palec, podniósł rękę i spojrzał na nią.Ułożenie jego ustzdradzało emocje oscylujące pomiędzy śmiechem i płaczem, z domieszką czegośnowego, jakiejś nuty dojrzałości.Odwrócił się od kołyski i podszedł do łóżka.- Ona jest piękna.cudowna,proszę pani.Dziękuję.Wyszedł z pokoju nie oglądając się na swojego pana i po schodach zszedł dokuchni, gdzie Annie zapytała:- No, i co sądzisz? - Nie odpowiedział, nawet się nie zatrzymał.- Niech mniediabli! - wykrzyknęła głośno.Chłopak udał się w kierunku stajni, ale nie do obory ani nie do stodoły, tylkodo swego pokoiku na górce.Tam usiadł na brzegu swego skotłowanego łóżka,wbił wzrok w pochyłe belki i zastanowił się nad swoimi uczuciami.Czuł sięcudownie, kiedy dziecko trzymało go za palec, ale po chwili, kiedy naglespojrzał na swoją panią, znowu ogarnęło go to znajome przerażenie, chociaż tymrazem nie było ono związane ze strachem przed batami, posypywaniem solą iokrutnym śmiechem pijanego pana Zedmonda.Nie, z pewnością nie było to tosamo uczucie, ale zupełnie inne, nie związane z przeszłością.Może był to strachprzed grozbami pana Browna, dyrektora sierocińca? Nie, też nie, był to jakiśinny, trudny do określenia niepokój.Nie mógł tego zrozumieć, ponieważ dopadłgo w tym wypełnionym szczęściem pokoju, w tym szczęśliwym domu.Możepozbędą się go przy jakiejś okazji, odeślą go? Och, nie, tak nie mógł myśleć.Nigdy nie zrobiłby niczego, co zdenerwowałoby panią lub pana, czy Billy'ego,albo Annie.Oni wszyscy są dla niego tacy mili.I wiedział, że pan go lubi.No,bo czy w innym razie pozwoliłby mu zostać? Czasami na niego krzyknął, aleprzeważnie dla żartu i on zawsze to rozpoznawał.Dlaczego tutaj siedzi? Pan by nie żartował, gdyby go zobaczył w pokoiku otej porze.Co się z nim dzieje? Czy mu się pomieszało w głowie?Podniósł się z posłania, ale stanął na chwilę i spojrzał na wyciągnięty palecwskazujący.Uśmiechnął się - złapała go, i to naprawdę mocno.Potem szybko skierował się do drabiny.Rozdział trzeciNa pokazie magicznej latarni było tylko dziesięcioro dzieci.Poza Carlemmożna tam było spotkać dzieciaki z rodzin mieszkających w Hollow.Gdybypokaz zorganizowano w szkole, to z pewnością zjawiłaby się cała wieś, ale nie ciz Hollow, więc Frank Noble ustawił całą aparaturę w małym kościółku, chcącsprawić radość miejscowej dzieciarni.%7ładnego znaczenia nie miał dla niegofakt, że rodzice rzadko bywali na mszach; zdawał sobie też sprawę, że sporowśród nich było katolików, którym za przekroczenie progu świątyniprotestanckiej groził ogień piekielny.Jednak rodzice zdawali się sądzić, że to niedotyczy dzieci [ Pobierz całość w formacie PDF ]