Pokrewne
- Strona Główna
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Moorcock Michael Znikajaca Wi Sagi o Elryku Tom V (SCAN dal 8
- Kaye Marvin Godwin Parke Wladcy Samotnosci (SCAN dal 108
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Ti Hoang Rozmowy z Zoltym Cesarzem o med
- dickens charles klub pickwicka tom ii
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lala1605.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem Sara odpoczywała, leżąc obok mnie na plecach, z moją ręką na rozdętym brzuchu.Leżeliśmy pod kocami.Przytuliłem się do niej całym ciałem.W pokoju było zimno.Mróz malował na szybach lodowe kwiaty.Wsłuchiwałem się w jej oddech próbując dociec, czy już zasnęła.Oddychała powoli i równo, co by oznaczało, że śpi, lecz była wyraźnie spięta, jakby ona też usilnie nadsłuchiwała albo na coś czekała.Musnąłem ją pieszczotliwie po brzuchu.Leciutko, samymi czubkami palców.Nie zareagowała.Powoli zaczynałem zasypiać, myśląc o torbie pieniędzy pod łóżkiem i o martwym pilocie w ciemnej kabinie samolotu spoczywającego pośród jabłoni nawiedzonych przez stada wron, gdy wtem Sara odwróciła głowę i coś wyszeptała.- Co? - mruknąłem, wracając z krainy snu.- Powinniśmy je spalić, prawda?Podparłem się łokciem i spojrzałem na nią przez mrok.Zamrugała.- Taki numer nigdy nie przejdzie, Hank.Wysunąłem rękę spod koca i odgarnąłem włosy z jej twarzy.Skórę miała tak bardzo bladą, że niemal świecącą.- Przejdzie, Saro, zobaczysz.Wiemy, co robić, to najważniejsze.Pokręciła głową.- Nie, Hank.Jesteśmy normalnymi ludźmi.Ani zbyt przebiegłymi, ani zbyt bystrymi.- Przekonasz się, Saro.- Pogłaskałem ją po twarzy, a gdy zamknęła oczy, wcisnąłem głowę w Jasiek, chłonąc ciepło bijące z jej ciała.- Nie wpadniemy.Nie wiem, czy naprawdę wierzyłem, że jesteśmy nietykalni.Tak, z pewnością zdawałem sobie sprawę przynajmniej z niektórych niebezpieczeństw czyhających na drodze, którą świadomie obraliśmy.Przecież był Jakub, był Lou, był Carl Jenkins, był samolot, były setki innych jeszcze nie znanych zagrożeń, przez które mogliśmy wpaść.W głębi serca musiałem odczuwać prymitywny strach wynikający z samego faktu popełnienia przestępstwa.Bo nie dostrzegając mrocznego cienia kary wiszącej nad moim czynem, zrobiłem coś, nad czym się nigdy dotąd nawet nie zastanawiałem, coś, co wykraczało poza moje życiowe doświadczenia, bez możliwości uchwycenia istoty postępku jako takiego.Lecz patrząc wstecz, nie przypuszczam, żeby tego rodzaju myśli były wtedy równie ważkie jak dzisiaj.Nie, sądzę, że czułem się szczęśliwy i bezpieczny.Wkraczaliśmy w nowy rok.Skończyłem trzydzieści lat, byłem zadowolony z małżeństwa, niebawem miało przyjść na świat nasze pierwsze dziecko.Przed chwilą skończyliśmy się kochać, leżeliśmy przytuleni „na łyżeczkę”, a pod nami, ukryta niczym skarb, którym przecież była, spoczywała torba: cztery miliony czterysta tysięcy dolarów w używanych banknotach.Jak dotąd, wszystko szło względnie gładko i życie uśmiechało się do nas uśmiechem pełnym nowych obietnic.Spoglądając na tę chwilę z perspektywy lat, mogę powiedzieć, że osiągnąłem wtedy swoje apogeum, punkt, od którego prowadziła tylko jedna droga, droga na szczyt; lecz był to jednocześnie moment, od którego wszystko zaczęło się psuć.Nie sądzę, bym mógł wówczas przypuszczać, że kiedyś dosięgnie nas kara: nasz postępek wydawał się zbyt trywialny, nasze szczęście zbyt wielkie.Sara długo milczała.Nagle chwyciła mnie za rękę i znowu położyła ją sobie na brzuchu.- Obiecaj - zażądała stanowczo.- Obiecaj! Uniosłem głowę i szepnąłem jej do ucha:- Nigdy nas nie złapią.Obiecuję.Potem zasnęliśmy.Rozdział 3Obudziłem się koło ósmej rano.Sara już wstała; słyszałem, jak bierze prysznic w łazience.Zwinięty pod ciepłymi kocami, jeszcze trochę śpiący, wsłuchiwałem się w buczenie i popiskiwanie rur.Rury w domu rodziców wydawały podobne dźwięki, ilekroć odkręciło się kran.Gdy byliśmy małymi dziećmi, Jakub powiedział mi, że w ścianach są uwięzione duchy, że buczą tak i jęczą, bo chcą się stamtąd wydostać, a ja mu uwierzyłem.Pewnej nocy matka i ojciec wrócili do domu pijani i zaczęli tańczyć w kuchni.Miałem wtedy sześć, może siedem lat.Obudzony hałasem, zszedłem na dół w chwili, gdy spleceni ramionami rodzice wpadli na krzesło i wraz z krzesłem runęli na podłogę.Ojciec grzmotnął głową w ścianę i wybił w niej dziurę wielkości pięści.Przerażony, ze zmierzwionymi od snu włosami, wbiegłem do kuchni ze zmiętą gazetą w ręku i zacząłem zatykać tę nieszczęsną dziurę, żeby nie uciekły przez nią duchy.Na widok chudego, znerwicowanego dzieciaka w piżamie, rozpaczliwie łatającego pękniętą ścianę, matka i ojciec wybuchnęli histerycznym śmiechem.Pamiętam, że byłem zażenowany i zawstydzony, i to bardzo.Lecz nie wtedy, gdy myślałem o nich tego ranka, wtedy nie odczuwałem goryczy.Ogarnęła mnie za to dziwna nostalgia i tęsknota.Tak, zdałem sobie sprawę, że za nimi tęsknię i leżąc skulony pod ciepłymi kocami, ni to na jawie, niwe śnie, wyobraziłem sobie, że jakimś cudem zajęli miejsce moje i Sary: matka, młoda, energiczna i w ciąży, bierze w łazience prysznic, podczas gdy ojciec leży w przyciemnionym pokoju, spoglądając na żaluzje w oknach i wsłuchując się w jęk rur buczących w ścianie za głową [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Potem Sara odpoczywała, leżąc obok mnie na plecach, z moją ręką na rozdętym brzuchu.Leżeliśmy pod kocami.Przytuliłem się do niej całym ciałem.W pokoju było zimno.Mróz malował na szybach lodowe kwiaty.Wsłuchiwałem się w jej oddech próbując dociec, czy już zasnęła.Oddychała powoli i równo, co by oznaczało, że śpi, lecz była wyraźnie spięta, jakby ona też usilnie nadsłuchiwała albo na coś czekała.Musnąłem ją pieszczotliwie po brzuchu.Leciutko, samymi czubkami palców.Nie zareagowała.Powoli zaczynałem zasypiać, myśląc o torbie pieniędzy pod łóżkiem i o martwym pilocie w ciemnej kabinie samolotu spoczywającego pośród jabłoni nawiedzonych przez stada wron, gdy wtem Sara odwróciła głowę i coś wyszeptała.- Co? - mruknąłem, wracając z krainy snu.- Powinniśmy je spalić, prawda?Podparłem się łokciem i spojrzałem na nią przez mrok.Zamrugała.- Taki numer nigdy nie przejdzie, Hank.Wysunąłem rękę spod koca i odgarnąłem włosy z jej twarzy.Skórę miała tak bardzo bladą, że niemal świecącą.- Przejdzie, Saro, zobaczysz.Wiemy, co robić, to najważniejsze.Pokręciła głową.- Nie, Hank.Jesteśmy normalnymi ludźmi.Ani zbyt przebiegłymi, ani zbyt bystrymi.- Przekonasz się, Saro.- Pogłaskałem ją po twarzy, a gdy zamknęła oczy, wcisnąłem głowę w Jasiek, chłonąc ciepło bijące z jej ciała.- Nie wpadniemy.Nie wiem, czy naprawdę wierzyłem, że jesteśmy nietykalni.Tak, z pewnością zdawałem sobie sprawę przynajmniej z niektórych niebezpieczeństw czyhających na drodze, którą świadomie obraliśmy.Przecież był Jakub, był Lou, był Carl Jenkins, był samolot, były setki innych jeszcze nie znanych zagrożeń, przez które mogliśmy wpaść.W głębi serca musiałem odczuwać prymitywny strach wynikający z samego faktu popełnienia przestępstwa.Bo nie dostrzegając mrocznego cienia kary wiszącej nad moim czynem, zrobiłem coś, nad czym się nigdy dotąd nawet nie zastanawiałem, coś, co wykraczało poza moje życiowe doświadczenia, bez możliwości uchwycenia istoty postępku jako takiego.Lecz patrząc wstecz, nie przypuszczam, żeby tego rodzaju myśli były wtedy równie ważkie jak dzisiaj.Nie, sądzę, że czułem się szczęśliwy i bezpieczny.Wkraczaliśmy w nowy rok.Skończyłem trzydzieści lat, byłem zadowolony z małżeństwa, niebawem miało przyjść na świat nasze pierwsze dziecko.Przed chwilą skończyliśmy się kochać, leżeliśmy przytuleni „na łyżeczkę”, a pod nami, ukryta niczym skarb, którym przecież była, spoczywała torba: cztery miliony czterysta tysięcy dolarów w używanych banknotach.Jak dotąd, wszystko szło względnie gładko i życie uśmiechało się do nas uśmiechem pełnym nowych obietnic.Spoglądając na tę chwilę z perspektywy lat, mogę powiedzieć, że osiągnąłem wtedy swoje apogeum, punkt, od którego prowadziła tylko jedna droga, droga na szczyt; lecz był to jednocześnie moment, od którego wszystko zaczęło się psuć.Nie sądzę, bym mógł wówczas przypuszczać, że kiedyś dosięgnie nas kara: nasz postępek wydawał się zbyt trywialny, nasze szczęście zbyt wielkie.Sara długo milczała.Nagle chwyciła mnie za rękę i znowu położyła ją sobie na brzuchu.- Obiecaj - zażądała stanowczo.- Obiecaj! Uniosłem głowę i szepnąłem jej do ucha:- Nigdy nas nie złapią.Obiecuję.Potem zasnęliśmy.Rozdział 3Obudziłem się koło ósmej rano.Sara już wstała; słyszałem, jak bierze prysznic w łazience.Zwinięty pod ciepłymi kocami, jeszcze trochę śpiący, wsłuchiwałem się w buczenie i popiskiwanie rur.Rury w domu rodziców wydawały podobne dźwięki, ilekroć odkręciło się kran.Gdy byliśmy małymi dziećmi, Jakub powiedział mi, że w ścianach są uwięzione duchy, że buczą tak i jęczą, bo chcą się stamtąd wydostać, a ja mu uwierzyłem.Pewnej nocy matka i ojciec wrócili do domu pijani i zaczęli tańczyć w kuchni.Miałem wtedy sześć, może siedem lat.Obudzony hałasem, zszedłem na dół w chwili, gdy spleceni ramionami rodzice wpadli na krzesło i wraz z krzesłem runęli na podłogę.Ojciec grzmotnął głową w ścianę i wybił w niej dziurę wielkości pięści.Przerażony, ze zmierzwionymi od snu włosami, wbiegłem do kuchni ze zmiętą gazetą w ręku i zacząłem zatykać tę nieszczęsną dziurę, żeby nie uciekły przez nią duchy.Na widok chudego, znerwicowanego dzieciaka w piżamie, rozpaczliwie łatającego pękniętą ścianę, matka i ojciec wybuchnęli histerycznym śmiechem.Pamiętam, że byłem zażenowany i zawstydzony, i to bardzo.Lecz nie wtedy, gdy myślałem o nich tego ranka, wtedy nie odczuwałem goryczy.Ogarnęła mnie za to dziwna nostalgia i tęsknota.Tak, zdałem sobie sprawę, że za nimi tęsknię i leżąc skulony pod ciepłymi kocami, ni to na jawie, niwe śnie, wyobraziłem sobie, że jakimś cudem zajęli miejsce moje i Sary: matka, młoda, energiczna i w ciąży, bierze w łazience prysznic, podczas gdy ojciec leży w przyciemnionym pokoju, spoglądając na żaluzje w oknach i wsłuchując się w jęk rur buczących w ścianie za głową [ Pobierz całość w formacie PDF ]