Pokrewne
- Strona Główna
- Norton Andre Lackey Mercedes Zguba elfow
- Andrzej Sapkowski 1. Krew Elfow
- Ostrzegam czytelnika Carter Dickson
- Nik Pierumow Czarna w3ocznia
- Pierumow Nik Czarna Wlocznia 2
- Pierumow Nik Adamant Henny 3
- Nik Pierumow Czarna Wlocznia
- Nik Pierumow Ostrze Elfow (3)
- Lowder James Antologia Krainy Chwaly
- Farland Dav
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- nie-szalona.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Torin splunął ze złością i podszedł bliżej.- Ale powiedz mi, proszę - wykrztusił z trudem - od kogo ją otrzymałeś? Czy gdyby tobie to się przydarzyło, nie chciałbyś pomścić przyjaciela?- Powiedziałem już twojemu druhowi wszystko, co mogłem - odparł spokojnie Gront.- Mogę powtórzyć: to był wielki wódz.ze wschodu.Ale nawet to nic nie znaczy, on mógł przecież otrzymać monetę z jeszcze innych rąk.Z tymi słowy odwrócił się i szybko zniknął w tłumie.Do krasnoluda i hobbita podszedł Hjarridi.- Aleście wymyślili! - powiedział z przyganą.- Dobrze, że sam Skilludr odnalazł się nieopodal, musiałem mu się pokłonić, inaczej porąbaliby was na kawałki.Tutaj to zwyczajna sprawa.Nadszedł czas rozstania.Przyjaciele spakowali swoje wyraźnie chudsze worki, załadowali je na grzbiety kupionych tu kuców, po czym, zapłaciwszy i pożegnawszy się z Farnakiem, ruszyli przez główną ulicę miasta, która stopniowo przechodziła w ubitą drogę.Domy skończyły się, ale wzdłuż brzegu rzeki ciągnęły się jeszcze przystanie.Walcząc z prądem w górę nurtu, płynął jeden z długich „smoków”.Przyjaciele rozpoznali, że należy do Skilludra; jego żagle zdobił wizerunek morskiej mewy, a z okrętu płynęła pieśń:Pod wieczornymi gwiazdami, W cichym żagli łopocie, Skuszeni obcymi brzegami Myślimy o losu głupocie! Hej, marynarze i włóczykije! Stal naszych mieczy i stal pancerzy, Z czerni i ognia sztandary się wiją.Czy ktoś w bogate kraje nie wierzy?!Pod wieczornymi gwiazdami, Po ścieżce ze srebra czystego, Idziemy na spotkanie z wrogami W dym ogniska krwawego.Wywrócone w wodzie niebo Kusi nas bliskością swą, Sypiąc nam okruchy chleba W głębin mroczną toń.Pod wieczornymi gwiazdami, Kiedy srebrna woda lśni, Drażni nas długimi wieczorami Odbity w wodzie nieba błysk.Droga gwałtownie skręciła w prawo, omijając przybrzeżne wzgórza, i śpiew ucichł.9ANGMARSKI WIATRPostanowili nie kusić losu i dołączyli do dużego kupieckiego obozu, który kierował się do Annuminas.Lato minęło, nadszedł wrzesień, zaczerwieniły się olszyny, drżały na wietrze nagie gałęzie brzóz, nad gościńcem krążyły opadłe liście.Piątego dnia karawana bez żadnych przygód osiągnęła Sarn Ford, gdzie zaczynała się stara droga prowadząca do Wieżowych Wzgórz, znajdujących się za zachodnimi granicami Hobbitanii; dla Folka była to droga do domu.Stał na poboczu szerokiej drogi, pozostawiwszy krasnoludów, by nadrobili braki w piwie w najbliższej karczmie; patrzył na północny zachód, w stronę, gdzie droga ginęła w szarej mgle, jakby zlewając się z horyzontem, zaciągniętym niskimi zwartymi chmurami.Z północy wiało, hobbit wzdrygnął się i szczelniej zawinął w wysłużony płaszcz podróżny.Dopiero tutaj, znalazłszy się niedaleko od domu, nagle zrozumiał, że dojadły mu te wszystkie niemające końca i chyba sensu tułaczki.Na pustym skrzyżowaniu czuł się nieprzyjemnie, dokoła leżały obce ziemie.Co on tu robi? Już nie chciał wędrować ani do Annuminas, ani tym bardziej do Angmaru; pora była wracać do ojczyzny.Tam już zwożą do spichlerzy rzepę i brukiew, marchew i kapustę, wybierając najlepsze okazy na październikowy jarmark; wujaszek Paladyn bez przerwy miota się w tę i z powrotem po dziedzińcu, obsztorcowując leniwych młodych hobbitów, a pod dużym piwnym kotłem już rozpalany jest ogień; wybrany jęczmień czeka, i otwierane są szafy ze świątecznymi naczyniami, a w kuchni bulgocze i prycha ze dwadzieścia garnków; cioteczka dyryguje swoimi ruchliwymi synowymi, a na zboczu nad rzeką jego przyjaciele - Rorimak i Berilak, Saradok i Gorbulas, Mnogorad i Otto, Fredegar i Toddo - poćwiczą strzelanie z łuku do rozstawionych wielokolorowych tarcz, Fredegar zaraz wytoczy brzuchaty antałek piwa; wieczorem zaś będą tańce, z kurzu wycierane są trąby i bębny; latem, podczas żniw, nie ma czasu na zabawę.Och, jak ciągnie do domu! I niespodziewanie rwący ból w sercu zmusił go do podjęcia decyzji: niech krasnoludy myślą sobie o nim co chcą, musi wpaść do Bucklandu, zanim - być może! - ruszy znów na tułaczkę.Musi się przespać pod własnym dachem, pokazać rodzinie i przyjaciołom.Zobaczyć Milicentę.Co się z nią dzieje, co u niej, a najważniejsze, z kim teraz jest? Może już dawno wyszła za mąż.Hobbit odwrócił się i zaczął oddalać od mostu, maszerując po wyłożonej balami drodze do zajazdu, w którym się zatrzymali.Minął plac targowy, rozbrzmiewający gwarem sprzedających i kupujących; oto i brama, oto pociągający piwko przyjaciele.I jak im powiedzieć, że drogi, dotychczas wspólne, się rozchodzą? Folko nie zdecydował się i odłożył rozmowę do jutra.Reszta dnia minęła na słodkim nieróbstwie.Pod wieczór z zasnuwających całe niebo szarych chmur zaczęła przenikać drobna mżawka.Hobbit siedział przy kominku, i nie wiadomo dlaczego, robiło mu się coraz smutniej.Przeczuwał, że nieprędko ujrzy kochany Buckland; w pląsających płomykach nagle zobaczył gorejące mury jakiegoś miasta i zimna żmija, zwiastunka nieszczęścia, wpełzła do duszy.Krasnoludy chrapały beztrosko, a on ciągle siedział, dorzucając drew do ognia, jakby bał się ciemności.Złowieszczo wył gdzieś na strychu wiatr; gałązka rosnącej na podwórzu jabłoni niczym sucha ręka drapała w szybę okna.Coś skrzypiało i wierciło się w kątach, trzaskała niedomknięta okiennica; we wszystkich tych zwyczajnych odgłosach dużego domu hobbit słyszał oznaki zbliżania się jakiejś niedobrej, nienawidzącej wszystkiego co żywe siły, pospiesznie więc naciągnął koc na głowę i - zupełnie nieoczekiwanie - niemal natychmiast zapadł w sen.Sen to był czy jawa? Z szarej mgły nagle wyłoniła się wysoka szczupła postać człowieka z ogromnym puchaczem na ramieniu.Folko poznał Radagasta.- W końcu cię odnalazłem - powiedział zaniepokojony.- Nie mam już tyle sił, czasu mało.Posłuchaj! Przyszło nieszczęście, skąd go oczekiwałem.Angmar się zbuntował! Pospiesz się, jesteś mi potrzebny na północy.Czekam na ciebie w Przygórzu.Spiesz się.Fale rozkołysanej szarej mgły wchłonęły postać Radagasta i hobbit, zlany zimnym potem, poderwał się na twardym łożu, wpatrując się w ciemność.Co to było? Dziwaczny sen czy ostrzeżenie.Czyżby Torin miał rację? Czyżby wojna? Dopiero teraz poczuł lodowaty oddech strasznego słowa.Wojna! Co się stanie z jego Bucklandem? Z Hobbitanią? Należy uprzedzić, trzeba posłać wiadomość!Zaczął rozpaczliwie szarpać spokojnie śpiącego Torina.Rozespany krasnolud nie od razu pojął, czego chce Folko, a zrozumiawszy, usiadł i szeroko rozdziawił usta.- Wołał mnie do Przygórza.Ale co z moimi rodakami? -Hobbit przygryzł wargi aż do krwi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Torin splunął ze złością i podszedł bliżej.- Ale powiedz mi, proszę - wykrztusił z trudem - od kogo ją otrzymałeś? Czy gdyby tobie to się przydarzyło, nie chciałbyś pomścić przyjaciela?- Powiedziałem już twojemu druhowi wszystko, co mogłem - odparł spokojnie Gront.- Mogę powtórzyć: to był wielki wódz.ze wschodu.Ale nawet to nic nie znaczy, on mógł przecież otrzymać monetę z jeszcze innych rąk.Z tymi słowy odwrócił się i szybko zniknął w tłumie.Do krasnoluda i hobbita podszedł Hjarridi.- Aleście wymyślili! - powiedział z przyganą.- Dobrze, że sam Skilludr odnalazł się nieopodal, musiałem mu się pokłonić, inaczej porąbaliby was na kawałki.Tutaj to zwyczajna sprawa.Nadszedł czas rozstania.Przyjaciele spakowali swoje wyraźnie chudsze worki, załadowali je na grzbiety kupionych tu kuców, po czym, zapłaciwszy i pożegnawszy się z Farnakiem, ruszyli przez główną ulicę miasta, która stopniowo przechodziła w ubitą drogę.Domy skończyły się, ale wzdłuż brzegu rzeki ciągnęły się jeszcze przystanie.Walcząc z prądem w górę nurtu, płynął jeden z długich „smoków”.Przyjaciele rozpoznali, że należy do Skilludra; jego żagle zdobił wizerunek morskiej mewy, a z okrętu płynęła pieśń:Pod wieczornymi gwiazdami, W cichym żagli łopocie, Skuszeni obcymi brzegami Myślimy o losu głupocie! Hej, marynarze i włóczykije! Stal naszych mieczy i stal pancerzy, Z czerni i ognia sztandary się wiją.Czy ktoś w bogate kraje nie wierzy?!Pod wieczornymi gwiazdami, Po ścieżce ze srebra czystego, Idziemy na spotkanie z wrogami W dym ogniska krwawego.Wywrócone w wodzie niebo Kusi nas bliskością swą, Sypiąc nam okruchy chleba W głębin mroczną toń.Pod wieczornymi gwiazdami, Kiedy srebrna woda lśni, Drażni nas długimi wieczorami Odbity w wodzie nieba błysk.Droga gwałtownie skręciła w prawo, omijając przybrzeżne wzgórza, i śpiew ucichł.9ANGMARSKI WIATRPostanowili nie kusić losu i dołączyli do dużego kupieckiego obozu, który kierował się do Annuminas.Lato minęło, nadszedł wrzesień, zaczerwieniły się olszyny, drżały na wietrze nagie gałęzie brzóz, nad gościńcem krążyły opadłe liście.Piątego dnia karawana bez żadnych przygód osiągnęła Sarn Ford, gdzie zaczynała się stara droga prowadząca do Wieżowych Wzgórz, znajdujących się za zachodnimi granicami Hobbitanii; dla Folka była to droga do domu.Stał na poboczu szerokiej drogi, pozostawiwszy krasnoludów, by nadrobili braki w piwie w najbliższej karczmie; patrzył na północny zachód, w stronę, gdzie droga ginęła w szarej mgle, jakby zlewając się z horyzontem, zaciągniętym niskimi zwartymi chmurami.Z północy wiało, hobbit wzdrygnął się i szczelniej zawinął w wysłużony płaszcz podróżny.Dopiero tutaj, znalazłszy się niedaleko od domu, nagle zrozumiał, że dojadły mu te wszystkie niemające końca i chyba sensu tułaczki.Na pustym skrzyżowaniu czuł się nieprzyjemnie, dokoła leżały obce ziemie.Co on tu robi? Już nie chciał wędrować ani do Annuminas, ani tym bardziej do Angmaru; pora była wracać do ojczyzny.Tam już zwożą do spichlerzy rzepę i brukiew, marchew i kapustę, wybierając najlepsze okazy na październikowy jarmark; wujaszek Paladyn bez przerwy miota się w tę i z powrotem po dziedzińcu, obsztorcowując leniwych młodych hobbitów, a pod dużym piwnym kotłem już rozpalany jest ogień; wybrany jęczmień czeka, i otwierane są szafy ze świątecznymi naczyniami, a w kuchni bulgocze i prycha ze dwadzieścia garnków; cioteczka dyryguje swoimi ruchliwymi synowymi, a na zboczu nad rzeką jego przyjaciele - Rorimak i Berilak, Saradok i Gorbulas, Mnogorad i Otto, Fredegar i Toddo - poćwiczą strzelanie z łuku do rozstawionych wielokolorowych tarcz, Fredegar zaraz wytoczy brzuchaty antałek piwa; wieczorem zaś będą tańce, z kurzu wycierane są trąby i bębny; latem, podczas żniw, nie ma czasu na zabawę.Och, jak ciągnie do domu! I niespodziewanie rwący ból w sercu zmusił go do podjęcia decyzji: niech krasnoludy myślą sobie o nim co chcą, musi wpaść do Bucklandu, zanim - być może! - ruszy znów na tułaczkę.Musi się przespać pod własnym dachem, pokazać rodzinie i przyjaciołom.Zobaczyć Milicentę.Co się z nią dzieje, co u niej, a najważniejsze, z kim teraz jest? Może już dawno wyszła za mąż.Hobbit odwrócił się i zaczął oddalać od mostu, maszerując po wyłożonej balami drodze do zajazdu, w którym się zatrzymali.Minął plac targowy, rozbrzmiewający gwarem sprzedających i kupujących; oto i brama, oto pociągający piwko przyjaciele.I jak im powiedzieć, że drogi, dotychczas wspólne, się rozchodzą? Folko nie zdecydował się i odłożył rozmowę do jutra.Reszta dnia minęła na słodkim nieróbstwie.Pod wieczór z zasnuwających całe niebo szarych chmur zaczęła przenikać drobna mżawka.Hobbit siedział przy kominku, i nie wiadomo dlaczego, robiło mu się coraz smutniej.Przeczuwał, że nieprędko ujrzy kochany Buckland; w pląsających płomykach nagle zobaczył gorejące mury jakiegoś miasta i zimna żmija, zwiastunka nieszczęścia, wpełzła do duszy.Krasnoludy chrapały beztrosko, a on ciągle siedział, dorzucając drew do ognia, jakby bał się ciemności.Złowieszczo wył gdzieś na strychu wiatr; gałązka rosnącej na podwórzu jabłoni niczym sucha ręka drapała w szybę okna.Coś skrzypiało i wierciło się w kątach, trzaskała niedomknięta okiennica; we wszystkich tych zwyczajnych odgłosach dużego domu hobbit słyszał oznaki zbliżania się jakiejś niedobrej, nienawidzącej wszystkiego co żywe siły, pospiesznie więc naciągnął koc na głowę i - zupełnie nieoczekiwanie - niemal natychmiast zapadł w sen.Sen to był czy jawa? Z szarej mgły nagle wyłoniła się wysoka szczupła postać człowieka z ogromnym puchaczem na ramieniu.Folko poznał Radagasta.- W końcu cię odnalazłem - powiedział zaniepokojony.- Nie mam już tyle sił, czasu mało.Posłuchaj! Przyszło nieszczęście, skąd go oczekiwałem.Angmar się zbuntował! Pospiesz się, jesteś mi potrzebny na północy.Czekam na ciebie w Przygórzu.Spiesz się.Fale rozkołysanej szarej mgły wchłonęły postać Radagasta i hobbit, zlany zimnym potem, poderwał się na twardym łożu, wpatrując się w ciemność.Co to było? Dziwaczny sen czy ostrzeżenie.Czyżby Torin miał rację? Czyżby wojna? Dopiero teraz poczuł lodowaty oddech strasznego słowa.Wojna! Co się stanie z jego Bucklandem? Z Hobbitanią? Należy uprzedzić, trzeba posłać wiadomość!Zaczął rozpaczliwie szarpać spokojnie śpiącego Torina.Rozespany krasnolud nie od razu pojął, czego chce Folko, a zrozumiawszy, usiadł i szeroko rozdziawił usta.- Wołał mnie do Przygórza.Ale co z moimi rodakami? -Hobbit przygryzł wargi aż do krwi [ Pobierz całość w formacie PDF ]