Pokrewne
- Strona Główna
- Anne McCaffrey Jezdzcy Smokow Mistrz Harfiarzy z Pern
- Feist Raymond E Mistrz magii (SCAN dal 735)
- McKillip Patricia A Mistrz zagadek z Hed (SCAN dal
- Anne McCaffrey Mistrz harfiarzy z Pern
- Norton, Andre Mistrz Zwierz1t
- Owsiak Stanisław Podstawy nauki finansów(1)
- Collins Suzanne Igrzyska Âśmierci 01 Igrzyska Âśmierci
- Bourdais Gildas UFO, 50 tajemniczych lat
- Potop II Henryk Sienkiewicz(1)
- Chandler Raymond Hiszpanska krew
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- euro2008.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Człowieka aż mdli na samą myśl, że miałby te pogłoski powtarzać.Spisujący tę rzetelną relację na własne uszy słyszał w pociągu, którym jechał do Teodozji, opowieść o tym, jak to w Moskwie dwa tysiące ludzi wyszło z teatru na golasa i w takim stanie taksówkami rozjechało się do domów.Szept: “nieczysta siła” można było usłyszeć w kolejkach przed mleczarniami, w tramwajach, w sklepach, w mieszkaniach, we wspólnych kuchniach, w pociągach podmiejskich i dalekobieżnych, na stacjach i na przystankach, na letniskach i na plażach.Ludzie wyrobieni i kulturalni nie brali oczywiście udziału w tych dyskusjach o nieczystej sile, która nawiedziła stolicę, szydzili z nich nawet i usiłowali apelować do rozsądku opowiadających.Ale, jak to się mówi, fakt pozostaje faktem i zostawić go bez wyjaśnienia nie sposób – ktoś niewątpliwie był w stolicy.Świadczyły o tym wymownie choćby zgliszcza, które pozostały z Gribojedowa, a także wiele innych rzeczy.Ludzie kulturalni podzielali pogląd prowadzących śledztwo – była to robota szajki hipnotyzerów i brzuchomówców, którzy doszli w swoim rzemiośle do perfekcji.Zarówno w Moskwie, jak poza jej granicami podjęto oczywiście natychmiast energiczną akcję mającą na celu schwytanie bandy, ale niestety, niestety, nie dała ona spodziewanych rezultatów.Ten, który przybrał imię Wolanda, zniknął wraz ze wszystkimi swymi kumplami i do Moskwy już nie powrócił ani nie pojawił się nigdzie indziej, w ogóle nie dawał znaku życia.Nic dziwnego, że powzięto podejrzenie, iż uciekł za granicę, ale i za granicą się nie ujawnił.Były jednak również ofiary, i to nawet wtedy, kiedy Woland już opuścił stolicę.Ofiarą, jakkolwiek to bardzo smutne, padły czarne koty.Ze sto tych łagodnych, przywiązanych do ludzi i pożytecznych stworzeń zastrzelono albo wytępiono w inny sposób, w rozmaitych zakątkach kraju.Piętnaście, niekiedy mocno zmaltretowanych kotów, dostarczono do komisariatów milicji w różnych miastach.W Armawirze, na przykład, jedno takie Bogu ducha winne zwierzę, doprowadzone na milicję przez jakiegoś obywatela, miało związane przednie łapy.Obywatel ów przydybał kota w chwili, gdy zwierzę o wyglądzie rzezimieszka (cóż na to poradzić, że koty zawsze tak wyglądają? Nie bierze się to bynajmniej stąd, że są fałszywe, lecz stąd, że obawiają się, by ktoś potężniejszy od nich – pies albo człowiek – nie uczynił im krzywdy.Skrzywdzić kota jest bardzo łatwo, ale, wierzcie mi, żaden to honor, żaden!) a więc, gdy zwierzę to o wyglądzie rzezimieszka w niewyjaśnionych zamiarach usiłowało udać się w łopuchy.Obywatel ów runął na kota i ściągając krawat, by związać stworzenie, odgrażał się jadowicie:– Aha! A więc się zawitało teraz do nas, do Armawiru, panie hipnotyzerze? No, aleśmy się tu pana nie przestraszyli.Niech pan nie udaje niemowy! Dobrze wiemy, co z pana za ptaszek!Obywatel prowadził kota na milicję ciągnąc biednego zwierza za przednie łapy, związane zielonym krawatem, i lekkimi kopniakami zmuszając go, by koniecznie szedł na tylnych.– Panie! – krzyczał oblegany przez gwiżdżących chłopaczków.– Niech pan przestanie strugać wariata! To się nie uda! Niech pan będzie łaskaw iść jak człowiek!Czarny kot tylko toczył umęczonymi ślepiami.Natura poskąpiła mu daru wymowy, ani rusz nie mógł więc dowieść swej niewinności.Ocalenie biedne zwierzę zawdzięcza przede wszystkim milicji, a także swojej właścicielce, czcigodnej wiekowej wdowie.Skoro tylko kot doprowadzony został do komisariatu, stwierdzono tam, że rzeczony obywatel intensywnie wonieje spirytusem, w związku z czym jego zeznań nie przyjęto za dobrą monetę.Tymczasem staruszka, dowiedziawszy się od sąsiadów, że jej kota przymknęli, popędziła do komisariatu i zdążyła na czas.Wystawiła kotu jak najpochlebniejsze świadectwo, zeznała, że zna go od pięciu lat, od małego kociaka, że ręczy za niego jak za samą siebie, udowodniła, że nigdy jeszcze się nie zdarzyło, by przyłapano go na czymś zdrożnym, oraz że nigdy nie wyjeżdżał do Moskwy.W Armawirze się urodził, tu się wychował, tu się kształcił w łowach na myszy.Kot został rozwiązany i zwrócony właścicielce, acz, co prawda, ciężko doświadczony przez los – przekonał się bowiem na własnej skórze, co to znaczy fałszywe posądzenie i oszczerstwo.Oprócz kotów pewne drobne nieprzyjemności spotkały również tego i owego spośród ludzi.W Leningradzie zatrzymano do wyjaśnienia obywateli Wolmana i Wolpera, w Saratowie, w Kijowie i w Charkowie – trzech Wołodinów, w Kazaniu – Wołocha, a w Penzie – doprawdy zupełnie nie wiadomo dlaczego – adiunkta chemii Wietczynkiewicza.Co prawda był to niezwykle smagły brunet olbrzymiego wzrostu.Poza tym w różnych miejscowościach ujęto dziewięciu Korowinów, czterech Korowkinów i dwóch Karawajewów.Z pociągu jadącego do Sewastopola pewnego obywatela wyprowadzono związanego na stacji Biełgorod [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Człowieka aż mdli na samą myśl, że miałby te pogłoski powtarzać.Spisujący tę rzetelną relację na własne uszy słyszał w pociągu, którym jechał do Teodozji, opowieść o tym, jak to w Moskwie dwa tysiące ludzi wyszło z teatru na golasa i w takim stanie taksówkami rozjechało się do domów.Szept: “nieczysta siła” można było usłyszeć w kolejkach przed mleczarniami, w tramwajach, w sklepach, w mieszkaniach, we wspólnych kuchniach, w pociągach podmiejskich i dalekobieżnych, na stacjach i na przystankach, na letniskach i na plażach.Ludzie wyrobieni i kulturalni nie brali oczywiście udziału w tych dyskusjach o nieczystej sile, która nawiedziła stolicę, szydzili z nich nawet i usiłowali apelować do rozsądku opowiadających.Ale, jak to się mówi, fakt pozostaje faktem i zostawić go bez wyjaśnienia nie sposób – ktoś niewątpliwie był w stolicy.Świadczyły o tym wymownie choćby zgliszcza, które pozostały z Gribojedowa, a także wiele innych rzeczy.Ludzie kulturalni podzielali pogląd prowadzących śledztwo – była to robota szajki hipnotyzerów i brzuchomówców, którzy doszli w swoim rzemiośle do perfekcji.Zarówno w Moskwie, jak poza jej granicami podjęto oczywiście natychmiast energiczną akcję mającą na celu schwytanie bandy, ale niestety, niestety, nie dała ona spodziewanych rezultatów.Ten, który przybrał imię Wolanda, zniknął wraz ze wszystkimi swymi kumplami i do Moskwy już nie powrócił ani nie pojawił się nigdzie indziej, w ogóle nie dawał znaku życia.Nic dziwnego, że powzięto podejrzenie, iż uciekł za granicę, ale i za granicą się nie ujawnił.Były jednak również ofiary, i to nawet wtedy, kiedy Woland już opuścił stolicę.Ofiarą, jakkolwiek to bardzo smutne, padły czarne koty.Ze sto tych łagodnych, przywiązanych do ludzi i pożytecznych stworzeń zastrzelono albo wytępiono w inny sposób, w rozmaitych zakątkach kraju.Piętnaście, niekiedy mocno zmaltretowanych kotów, dostarczono do komisariatów milicji w różnych miastach.W Armawirze, na przykład, jedno takie Bogu ducha winne zwierzę, doprowadzone na milicję przez jakiegoś obywatela, miało związane przednie łapy.Obywatel ów przydybał kota w chwili, gdy zwierzę o wyglądzie rzezimieszka (cóż na to poradzić, że koty zawsze tak wyglądają? Nie bierze się to bynajmniej stąd, że są fałszywe, lecz stąd, że obawiają się, by ktoś potężniejszy od nich – pies albo człowiek – nie uczynił im krzywdy.Skrzywdzić kota jest bardzo łatwo, ale, wierzcie mi, żaden to honor, żaden!) a więc, gdy zwierzę to o wyglądzie rzezimieszka w niewyjaśnionych zamiarach usiłowało udać się w łopuchy.Obywatel ów runął na kota i ściągając krawat, by związać stworzenie, odgrażał się jadowicie:– Aha! A więc się zawitało teraz do nas, do Armawiru, panie hipnotyzerze? No, aleśmy się tu pana nie przestraszyli.Niech pan nie udaje niemowy! Dobrze wiemy, co z pana za ptaszek!Obywatel prowadził kota na milicję ciągnąc biednego zwierza za przednie łapy, związane zielonym krawatem, i lekkimi kopniakami zmuszając go, by koniecznie szedł na tylnych.– Panie! – krzyczał oblegany przez gwiżdżących chłopaczków.– Niech pan przestanie strugać wariata! To się nie uda! Niech pan będzie łaskaw iść jak człowiek!Czarny kot tylko toczył umęczonymi ślepiami.Natura poskąpiła mu daru wymowy, ani rusz nie mógł więc dowieść swej niewinności.Ocalenie biedne zwierzę zawdzięcza przede wszystkim milicji, a także swojej właścicielce, czcigodnej wiekowej wdowie.Skoro tylko kot doprowadzony został do komisariatu, stwierdzono tam, że rzeczony obywatel intensywnie wonieje spirytusem, w związku z czym jego zeznań nie przyjęto za dobrą monetę.Tymczasem staruszka, dowiedziawszy się od sąsiadów, że jej kota przymknęli, popędziła do komisariatu i zdążyła na czas.Wystawiła kotu jak najpochlebniejsze świadectwo, zeznała, że zna go od pięciu lat, od małego kociaka, że ręczy za niego jak za samą siebie, udowodniła, że nigdy jeszcze się nie zdarzyło, by przyłapano go na czymś zdrożnym, oraz że nigdy nie wyjeżdżał do Moskwy.W Armawirze się urodził, tu się wychował, tu się kształcił w łowach na myszy.Kot został rozwiązany i zwrócony właścicielce, acz, co prawda, ciężko doświadczony przez los – przekonał się bowiem na własnej skórze, co to znaczy fałszywe posądzenie i oszczerstwo.Oprócz kotów pewne drobne nieprzyjemności spotkały również tego i owego spośród ludzi.W Leningradzie zatrzymano do wyjaśnienia obywateli Wolmana i Wolpera, w Saratowie, w Kijowie i w Charkowie – trzech Wołodinów, w Kazaniu – Wołocha, a w Penzie – doprawdy zupełnie nie wiadomo dlaczego – adiunkta chemii Wietczynkiewicza.Co prawda był to niezwykle smagły brunet olbrzymiego wzrostu.Poza tym w różnych miejscowościach ujęto dziewięciu Korowinów, czterech Korowkinów i dwóch Karawajewów.Z pociągu jadącego do Sewastopola pewnego obywatela wyprowadzono związanego na stacji Biełgorod [ Pobierz całość w formacie PDF ]