[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przecisnę­ła się między nimi i wyszła z salonu.Usłyszeli, jak szpe­ra gdzieś w szufladzie.Wróciła z plikiem starych zdjęć przewiązanych czer­woną nitką.Usiadła, rozwiązała nitkę i rozłożyła foto­grafie na kolanach.Wybrała jedną z nich i podała im.Zdjęcie przedstawiało młodą kobietę.Znów zobaczyli gigantyczną szczękę i gęste brwi.Kobieta miała cielęce spojrzenie, ponure i obojętne, jakby przytłaczał ją jakiś ciężar.Wpatrywała się w obiektyw aparatu apatycznie i bez zainteresowania.Straszne, pomyślał Wharton.Ja­kiż straszny los ich spotkał.A teraz, pomyślał, kości tych ludzi spoczywają na cmentarzu pod drewnianymi krzyżami.Tam, gdzie grze­bał Walt Dombrosio z Jackiem Veppem; wykopali oni szczątki tych ludzi i unaocznili nam ich istnienie.- Ta kobieta wygląda jeszcze gorzej - powiedział dostaruszki.W tym momencie przypomniał sobie nazwi­sko, jakim się przedstawiła i dodał: - Pani Neeldo.- To prawda - potwierdziła pani Neeldo.- To zdjęcie zrobiono.- Przez chwilę przyglądała mu się uważnie, a potem przeniosła wzrok na fotografię przedstawiającą czterech mężczyzn.- Zrobiono je dwadzieścia lat póź­niej.- Czy deformacja powiększała się u nich z wiekiem? - zapytał natychmiast Sharp.- Tak - odparła staruszka.- Z czasem nie mogli ani jeść, ani mówić.- Czym się wtedy żywili?- Och, jedli całe mnóstwo owsianki.Miękkiego jedze­nia.Niektórzy z nich nie mieli zębów.Wyrywali je sobie.- Dlaczego? - zapytał Sharp.- Bo wyraźniej bez nich mówili.- Co się w końcu z nimi stało? Zdaje się, że nikt z tych ludzi już tu nie mieszka, prawda? Czy wszyscy umarli?- O ile pamiętam, ostatnia upiąca buźka zmarła w 1923 roku - odparła pani Neeldo po chwili namysłu.- Chwileczkę.Arthur, pamiętasz może, kiedy umarła ostat­nia upiąca buźka?! - zawołała w stronę sąsiedniego pokoju.- Pamiętam.W 1923 roku - odpowiedział męski głos.- Ale większość z nich już wcześniej się stąd wynio­sła - rzekła staruszka.- Dlaczego? - zapytał Sharp.- Cóż, to było okropne.I stale się pogarszało.Choro­wali wszyscy, którzy mieszkali po tamtej stronie gór.U nas nikt tego nie miał.- Wskazała na jednego z męż­czyzn na grupowym zdjęciu, siedzącego obok upiącej buźki.- To mój cioteczny pradziadek.Wszyscy czterej pracowali przy wyrębie lasu.Ten ze szczęką nazywał się Ben Taber.Kiedy zrobiono to zdjęcie, już nie pracował w kamieniołomach.Zamieszkał po drugiej stronie gór, tu w Carquinez.- Myśleli, że jeśli wyniosą się z kamieniołomów.-zaczął Wharton.- Tak - przerwała mu pani Neeldo.- Mieli tam małą osadę.Ale drogi były wtedy bardzo złe.Samo błoto.- Co powodowało deformację szczęki? - spytał Wharton.- Woda z tamtej strony gór - odparła pani Neeldo.- Woda - odezwał się po chwili weterynarz.- Tak - potwierdziła.- Była w niej jakaś sól, która ich zatruwała.Tę wodę czerpali ze studni.- Kamieniołomy są niedaleko Zakątka Biedoty - za­uważył weterynarz.Popatrzył na Whartona.- Właści­wie obok samego Carquinez.- Tutaj jest Carquinez - stwierdziła pani Neeldo.-Ach, myśli pan o nowym mieście.Rzadko tam bywamy.- Dokąd się przeprowadzili? - zapytał Sharp.- Na północ w stronę Oregonu.Zamieszkali gdzieś na wybrzeżu.Jeśli pan chce, znajdę dla pana nazwę tej miejscowości.O ile wiem, ci ludzie wciąż tam mieszkają.- Kamieniołomy, woda - odezwał się Seth Faulk.-Zawsze podejrzewaliśmy, że nasza woda jest skażona.- Mogę zapalić?- zapytał Christen, sięgając do kie­szonki na piersi.Wharton nie potrafił powiedzieć, czy szeryf zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji.Z jego twa­rzy nic nie można było wyczytać.- Oczywiście, szeryfie - powiedziała pani Neeldo.-Przyniosę panu popielniczkę.- Wstała i szybko rozej­rzała się po pokoju.Kiedy szeryf, Wharton, Faulk i weterynarz wsiadali z powrotem do samochodu, Runcible popatrzył na nich bez słowa.Odezwał się, dopiero gdy szeryf uruchomił silnik i ruszył w stronę gór.- I skąd to się wzięło? - zapytał.- Z wody - odparł Wharton.- Wiedziałem, że kiedyś przez tę cholerną wodę spuchną nam oczy - stwierdził Runcible.- Właścicielprzedsiębiorstwa wodociągowego powinien trafić za krat­ki.Ten jego technik.sam wygląda jak jakiś pokręcony jaskiniowiec.Gorzej niż neandertalczyk: jak ktoś na po­ziomie sinantropa.Gdy zobaczyłem go po raz pierwszy, od razu wiedziałem, że z tą wodą jest coś nie w porząd­ku.Rury, którymi płynie, są czarne jak owcze gówno.Nalejcie jej do szklanki, a zobaczycie, że to pomyje, a nie woda.Nie nadaje się nawet dla zwierząt.Pływa w niej pełno robaków.- To są jakieś minerały z gleby - powiedział Wharton.Żaden z nich nie miał ochoty na rozmowę.Wy kretyni, rozmyślał Runcible, wpatrując się w okno.Jesteście bandą kretynów.Mówiłem warn.- Powiem warn, co o tym myślę - odezwał się Run­cible, przerywając milczenie.Siedząc samotnie w samo­chodzie, miał dużo czasu na rozmyślania.- Teraz chyba widzicie, jaki to był kretyński pomysł, żeby pojechać do tej przeklętej dziury i wypytywać tych ostrygowców, któ­rzy nie mają nic do roboty i całymi dniami siedzą na pomoście, narzekając.Nie mam racji? Bądźmy rozsąd­ni.Chyba widzicie, że nie ma sensu dalej drążyć tej spra­wy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl