[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wkrótce miało wzejść słońce.Coś ukłuło Bartona w nogę.Rozgniótł łyżką golema i cofnął się.Były wszę-75 dzie.Szczury czepiały się mankietów jego spodni.Po jego rękach biegały kosmatepająki, chcąc go oplatać pajęczynami.Zerwał się do ucieczki.W oddali dostrzegł jakąś postać.Z początku myślał, że to jeden z Wędrowców,lecz to nie był nikt z nich.Ten ktoś szedł razem z zajadłą hordą w górę zbocza.Wolno i niezdarnie wlókł się za nimi.Dowodził, ale nie wspinał się zbyt dobrze.W jednej chwili Barton zapomniał o atakujących go szczurach i golemach.Nic, co dotąd widział, nie było dla niego takim zaskoczeniem.Minęła chwila,zanim zrozumiał wszystko.Oczywiście spodziewał się tu Petera.Nawet zastanawiał się, kiedy się pokaże.Ten jednak by) dotąd na dnie doliny.Poruszył go widok parku, całej rekonstrukcji,która się rozprzestrzeniała.Peter pojawił się po Zmianie.Postać, którą znał Barton, była złudzeniem.To,co falowało i drgało przed nim, było kiedyś Peterem.Było jego fantomem, któryteraz zniknął.Pozostała tylko jego forma.Została zrekonstruowana.To był Aryman.Wszyscy wokoło rozpierzchli się.Wędrowcy jeden po drugim uciekali w pa-nice w stronę Domu Cieni.Hilda zniknęła z pola widzenia, przesłonięta suną-cą wolno szarą ścianą; Christopher przepychał się wraz z innymi Wędrowcamiw kierunku drzwi wejściowych.Doktor Meade mocował się z drzwiami furgo-netki, chcąc je otworzyć.Ci, którzy zdążyli wejść do Domu Cieni, barykadowalisię w pokojach.Takie rozdzielanie się było bez sensu.Zostaną wszyscy wyłapanijeden po drugim.Cofając się, Barton rozdeptywał golemy i szczury i wymachiwał wściekle łyż-ką do opon.Aryman był ogromny.W postaci chłopca był niegrozny, łatwy dopokonania.Teraz nic go nie mogło powstrzymać.Rósł w oczach.Był kipiącą,pęczniejącą szarożółtą galaretą, pełną nieczystości.Gęsta grzywa splątanych wło-sów unosiła się i opadała, kiedy posuwał się do przodu.Kawałkami siebie znaczyłdrogę, którą szedł niczym kosmiczny ślimak ociekający śluzem i mułem.Cały czas się żywił.Pęczniał, pochłaniając wszystko, co napotkał na swojejdrodze.Jego macki chwytały Wędrowców, golemy, szczury i węże.Barton widziałstos zwłok porozrzucanych bezładnie w jego brzuchu, znajdujących się w różnychstopniach rozkładu.Sunął do przodu i wchłaniał wszystko, co żywe.Obracał życiew martwy pył.Aryman wchłaniał istnienie i wydychał odrętwiający chłód kosmicznej pustki.Lodowaty, szczypiący wiatr.Tchnienie śmierci i próżni.Czuć było smród, mdlącyodór, który był jego naturalnym zapachem.Rozkład i śmierć.Nadal rósł.Zaraz niezmieści się w tej dolinie.Cały świat będzie niedługo dla niego za mały.Barton uciekał.Przeskoczył szereg golemów i wbiegł między drzewa, ogrom-ne cedry rosnące nieopodal Domu Cieni.Pająki spadały na niego całymi chmarami.Strzepywał je, biegnąc przed siebiena oślep.Za nim rosła gigantyczna postać Arymana.W istocie nie poruszał się.Zatrzymał się na skraju wzgórza.Wijąc się i skręcając, rósł coraz wyżej i wyżejniczym góra śmieci i kipiącej galarety.A kiedy tak rósł, chłód zaczynał spowijaćwszystko wokoło.Barton zatrzymał się, aby złapać nieco tchu i zorientować się w położeniu.Znajdował się w niewielkim zagłębieniu za cedrami, tuż nad drogą.Cała dolinawynurzyła się w porannej krasie spod rozpościerającej się pod nim ciemności.Alena pola, farmy i domy padał rozległy cień.Ciemniejszy niż ten, który się wznosił.76 Cień Arymana, boga-niszczyciela, w jego naturalnej wielkości.I ten cień nigdysię nie podniesie.Coś się poruszyło.Jakieś połyskujące ciało natarło na Bartona.Barton odsko-czył przerażony.Wąż chybił i szykował się do ponownego ataku.Barton cisnąłłyżką do opon.Trafił go w łeb i rozgniótł na miazgę.Chwycił ponownie łyżkę.Węże kłębiły się wokoło [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl