[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Muszę przyznać, że przekonująco zademonstrował swój stosunek do sprawy.Trudno było nie wyczuć jego pogardy.I jakby do siebie, dodał:- On wierzy, że wygra, że nie ma się czego obawiać, nawet po tym, jak widział napis na pomniku.- Życz mi szczęścia - rzekł Barney.Wyciągnął rękę.Wymienili krótki, rytualny uścisk dłoni i Barney wyszedł z gabinetu do sekretariatu, a potem na korytarz.Czuł się pusty, wypchany jakimś pozbawionym smaku i zapachu materiałem.Nic więcej.Gdy stał czekając na windę, dogoniła go Roni Fugate, zdyszana, z twarzą ożywioną troską.- Barney.wylał cię? Kiwnął głową.- Och, mój drogi - powiedziała.- I co teraz?- Teraz - odparł - zmiana barw.Na dobre czy złe.Ale jak zdołamy żyć dalej razem, jeśli ja będę pracowała dla Leo, a ty.- Nie mam zielonego pojęcia - powiedział Barney.Nadje­chała samoczynna winda i wsiadł do niej.- Na razie -powiedział i nacisnął guzik; drzwi zamknęły się, zasłaniając mu Roni.Zobaczymy się w tym, co neochrześcijanie nazy­wają piekłem, pomyślał.Pewnie nie wcześniej.Chyba, że to już jest piekło, co bardzo prawdopodobne.Zjechawszy na dół wyszedł z budynku P.P.Layouts i stanął pod osłoną przeciwcieplną czekając na taksówkę.Kiedy się pojawiła i ruszył ku niej, usłyszał głos wołający go po imieniu.- Zaczekaj, Barney.- Postradałaś zmysły - powiedział jej.- Wracaj.Nie porzucaj swojej obiecującej, wspaniałej kariery dla tego, co ze mnie zostało.- Mieliśmy pracować razem, pamiętasz? - powiedziała Roni.- Aby, jak to wyraziłam, zdradzić Leo.Dlaczego nie możemy dalej współpracować?- Wszystko się zmieniło.Z powodu mojej paskudnej, zdeprawowanej niechęci czy niemożności, czy jak to na­zwiesz, do udania się na Lunę i udzielenia mu pomocy.Czuł obojętność w stosunku do swojej osoby, którą przestał widzieć w korzystnym świetle.- Boże, przecież naprawdę nie chcesz ze mną zostać -powiedział dziewczynie.- Któregoś dnia możesz znaleźć się w tarapatach i potrzebować mojej pomocy, a ja pewnie zrobię dokładnie to, co zrobiłem wobec Leo.Pozwolę ci utonąć nie kiwnąwszy palcem.- Przecież chodziło o twoje.- Zawsze o to chodzi - odparł - kiedy się coś robi.To tytuł komedii, w której gramy.To go nie usprawiedliwiało, przynajmniej we własnych oczach.Wsiadł do taksówki, machinalnie podał adres mieszkalni i wyciągnął się w fotelu, podczas gdy pojazd wznosił się w rozpalone do białości niebo.Daleko w dole, pod osłoną przeciwcieplną stała Roni, osłaniając oczy dłonią, patrząc na odlatującą taksówkę.Niewątpliwie miała nadzieję, że zmieni zdanie i wróci.Jednak nie zrobił tego.Potrzeba odrobiny odwagi, myślał, aby spojrzeć sobie w twarz i powiedzieć: jestem zepsuty.Zrobiłem źle i zrobię znowu.To nie przypadek; to emanowało z mojego prawdzi­wego ja.W końcu taksówka zaczęła się opuszczać.Sięgnął do kieszeni po portfel i stwierdził ze zdumieniem, że to nie je­go mieszkalnia.W panice próbował się zorientować, gdziejest.Nagle zrozumiał.To był budynek 492.Podał adres Emily.Fiu! Z powrotem w przeszłość.Tam, gdzie rzeczy miały sens.Kiedy byłem na drodze kariery, pomyślał, kiedy wiedziałem, czego chcę, wiedziałem nawet w głębi serca, co jestem gotów porzucić, oddać, poświęcić.i za co.A teraz.Teraz poświęcił swoją karierę, aby - jak sądził - ratować życie.Tak samo jak niegdyś poświęcił Emily, by ratować swoje życie - to było takie proste.Nic nie mogło być prostsze.To nie idealizm ani obowiązek płynący z purytańskiego, kalwińskiego przekonania.To tylko instynkt jak u najprymitywniejszego pełzającego robaka.Chryste! - po­myślał.Uczyniłem to; najpierw przedłożyłem siebie nad Emily, a teraz nad Leo.Co ze mnie za człowiek? A następ­na - i byłem na tyle uczciwy, by jej to powiedzieć - byłaby Roni.Nieuchronnie.Może Emily zdoła mi pomóc, pomyślał.Może to dlatego tu jestem.Zawsze była sprytna w takich sprawach; przejrzała mnie przez mgłę samousprawiedliwień, jakimi się otaczałem, by nie dostrzegać przykrej rzeczywistości.Co, rzecz jasna, tylko skłaniało mnie, aby się jej pozbyć.Prawdę mówiąc, dla kogoś takiego jak ja, już to samo w sobie było wystarczają­cym powodem.Jednak może teraz będę w stanie to znieść.W chwilę później był pod drzwiami Emily.Zadzwonił.Jeśli uzna, że powinienem się przyłączyć do Palmera Eldritcha, zrobię to, pomyślał.A jeśli nie, to nie.Jednak ona i jej mąż pracują dla Eldritcha.Jak mogliby, zachowując lojalność, odwieść mnie od tego? A więc to z góry przesądzo­ne.I może dobrze o tym wiedziałem.Drzwi otworzyły się.Emily spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami, zdziwiona.Miała na sobie niebieski kitel, poplamiony zaschniętą i mokrą gliną.- Hej - odezwał się.- Leo mnie wylał.Czekał chwilę, ale nic nie powiedziała.- Mogę wejść? - spytał.- Tak.Wprowadziła go do mieszkania.Na środku pokoju, jak dawniej, stało ogromne koło garncarskie.- Właśnie lepiłam.Miło cię widzieć, Barney.Jeśli chcesz filiżankę kawy, będziesz musiał.- Przyszedłem tu prosić cię o radę - rzekł.- Jednak teraz doszedłem do wniosku, że to zbędne.Podszedł do okna, postawił swoje wypchane pudło i wyjrzał na zewnątrz.- Czy będzie ci przeszkadzało, jeśli wrócę do pracy? Miałam dobry pomysł, a przynajmniej wydawał mi się dobry.- Emily potarła czoło, a potem przyłożyła dłonie do oczu.- Teraz nie jestem już pewna.i jestem taka zmęczona.Zastanawiam się, czy to ma coś wspólnego z Terapią E.- Terapia ewolucyjna? Poddałaś się jej?Odwrócił się na pięcie i uważnie przyjrzał się Emily.Czy zmieniła się fizycznie?Wydawało mu się - chociaż to pewnie dlatego, że tak długo jej nie widział - że rysy jej twarzy się pogrubiły.To wiek, pomyślał.Jednak.- I jak ci idzie? - spytał.- No, na razie miałam tylko jeden seans.Jednak wiesz, jestem taka przymulona.Nie mogę zebrać myśli; wszystkie pomysły plączą mi się ze sobą.- Myślę, że lepiej będzie, jeśli zaniechasz tej terapii.Nawet jeśli to szczyt marzeń; nawet jeśli robi to każdy, kto jest kimś.- Może masz rację.Ale oni są tacy zadowoleni.Richard i dr Denkmal.Znajomym sposobem zwiesiła głowę.- Wiedzieliby, gdyby coś było nie tak, prawda?- Tego nikt nie wie.To mało znane zjawisko.Skończ z tym.Zawsze pozwalałaś, by ludzie tobą dyrygowali.Powiedział to rozkazującym tonem, jakiego używał niezli­czone razy w czasie lat spędzonych razem i przeważnie z dobrym rezultatem, chociaż nie zawsze.Tym razem nie udało mu się.Widział ten uparty wyraz jej oczu i lekkie zaciśnięcie szczęk.- Myślę, że to zależy ode mnie - powiedziała z godnoś­cią.- I mam zamiar to kontynuować [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl