[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Posuwał się skulony, płuca bolały go od stęchłego powietrza, a nogi co rusz ślizgały się na śliskiej glinie.Pianościgły poruszał się jeszcze wolniej; niskie sklepienie zmusiło go do czołgania się.Kilka jheherrin zostało jednak z nimi, prowadząc ich przez zakręty i skrzyżowania korytarzy.W miarę jak sieć korytarzy rozgałęziała się, strop tunelu wznosił się coraz wyżej.Wkrótce Covenant mógł stanąć wyprostowany, a Pianościgły iść skulony.Teraz posuwali się szybciej.Wędrowali tak przez długi czas.Szli przez wiele mil tak szybko, jak tylko Covenant potrafił, poprzez zawiłe skrzyżowania, gdzie tunele dziurawiły ziemię jak rzeszoto, a wędrowcom migały przed oczyma inne stwory, wszystkie spieszące w tę samą stronę poprzez glinę tak mokrą i gęstą, że Covenant z trudem w niej brnął, pomiędzy żyłami węgla odbijającymi jaskrawo blask jheherrin.Jednakże nie było to zbyt duże tempo i malało stale z upływem lig.Już od dwóch dni Niedowiarek nic nie jadł i od dziesięciu nie wypoczywał.Zaschnięte błoto pulsowało mu na czole niczym gorączka.Drętwota rąk i nóg – brak czucia, który nie miał nic wspólnego z zimnem – rozprzestrzeniała się.Pomimo to parł naprzód.Nie lękał się, że się okaleczy; przy jego zmęczeniu stracił nad nim władzę ów wieczny lęk trędowatych.Nogi, głowa, głód – zaczynały się spełniać warunki powrotu do własnego świata.To nie strach przed trądem popychał go naprzód.Kierowały nim inne pobudki.Warunki wędrówki stopniowo poprawiały się.W tunelach skała zaczęła zastępować glinę; powietrze powoli robiło się coraz lżejsze, czystsze; temperatura była umiarkowana.To pomagało Covenantowi iść dalej, a gdy tylko chwiał się, troska i wsparcie Pianościgłego przywracały mu równowagę.Szedł liga za ligą, jakby próbował wymazać nieznośną drętwotę swych nóg o nagą skałę.W końcu popadł w rodzaj śpiączki.Nie zwracał już uwagi na otoczenie, swych przewodników czy wyczerpanie.Nie czuł, jak Pianościgły od czasu do czasu kładł mu rękę na ramieniu, aby skierować go w odpowiednią stronę.Niespodziewanie stwierdził, że stoi w dużej, skalnej pieczarze, pełnej tłoczących się stworów, i gapi się w osłupieniu, jakby nie mógł wyobrazić sobie, jak się tu dostał.Większość stworów stała w bezpiecznej odległości od nich, ale kilka wysunęło się naprzód, niosąc miski z wodą i jedzeniem.Niedowiarek czuł bijący od nich instynktowny strach.Jednakże zbliżyły się wystarczająco, aby podać im miski.Covenant wyciągnął po nie rękę, ale gigant powstrzymał go.– Ach, jheherrin – odezwał się Pianościgły oficjalnym tonem – wasza gościnność jest dla nas zaszczytem.Gdybyśmy tylko mogli, uhonorowalibyśmy was należycie, przyjmując wasze dary.Ale my nie jesteśmy tacy jak wy – żyjemy w inny sposób.Wasze jedzenie miast pomóc, wyrządziłoby nam krzywdę.Jego przemowa wytrąciła Covenanta ze stanu sennego odrętwienia.Zmusił się, aby zajrzeć do misek, i stwierdził, że Pianościgły miał rację.Jedzenie miało wygląd stopionego marglu i cuchnęło zgnilizną, jakby przez stulecia rozkładała się w nim padlina.Woda jednak była świeża i czysta.Pianościgły przyjął ją, skłaniając się w podziękowaniu, upił solidny łyk, po czym podał miskę Covenantowi.Po raz pierwszy Niedowiarek uprzytomnił sobie, że na ciernistym pustkowiu zgubili sakwę giganta.Fala zimnej wody, wlewająca się w pustkę jego żołądka, pomogła mu do reszty otrząsnąć się z otępienia.Covenant wypił do dna, rozkoszując się jej świeżością, jakby sądził, że nigdy już nie skosztuje niczego czystego.Zwrócił miskę czekającemu, drżącemu jheherrin i skłonił się, naśladując jak najlepiej ukłon Pianościgłego.Potem zaczął oceniać swą sytuację.W pieczarze było już kilkaset stworów, a następne ciągle przybywały.Podobnie jak jheherrin, które ich uratowały, wszystkie wydały się zrobione z ożywionej gliny.Miały groteskowe kształty, niczym potwory śmieszne w swej potworności; brakowało im jakichkolwiek organów zmysłów, które Covenant mógłby rozpoznać.Z niejakim jednak zaskoczeniem zauważył, że występowało ich kilka różnych typów.Oprócz niskich wyprostowanych postaci, które zobaczyli jako pierwsze, były jeszcze ze trzy odmienne, podobne do bestii, które wyglądały niczym żałosne nieudane próby ulepionych z gliny koni, wilków, jaskiniowych upiorów, oraz jedna grupa osobliwie wężowatych pełzaczy.– Pianościgły? – mruknął Covenant skręcany bolesnym przeczuciem.– Kim oni są?– Nazwali się w języku dawnych lordów – odparł Pianościgły ostrożnie, jakby omijał coś niebezpiecznego – zgodnie ze swymi kształtami.Ci, którzy nas znaleźli, są aussat Befylam z jheherrin.Inne Befylam, które widzisz, to fael Befylam – wskazał na pełzaczy – i roge – wskazał na stwory podobne do jaskiniowych upiorów.– W czasie wędrówki słyszałem część z ich rozmów – wyjaśnił, ale nie kontynuował tego tematu.Pod wpływem swych domysłów Covenant poczuł przypływ mdłości.– Kim oni są? – nalegał.Mięśnie Pianościgłego stężały pod błotem przesłaniającym mu twarz.Głos mu zadrżał, gdy mówił:– Zapytaj ich.Niech oni ci powiedzą, jeśli zechcą.– Rozejrzał się po jaskini, unikając wzroku Covenanta.– Powiemy – odezwał się zimny, mroczny głos [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl