Pokrewne
- Strona Główna
- Carter Stephen L. Elm Harbor 01 Władca Ocean Park
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (2)
- (ebook Pdf) Stephen Hawking A Brief History Of Time
- Hawking Stephen W Krotka Historia Czasu (2)
- Grafton Sue Z jak zwloki
- Dean R. Koontz Odwieczny Wrog (2)
- Sw. Brygida
- Rice Anne Krzyk w niebiosa (SCAN dal 961)
- Orson Scott Card Kalejdoskop
- Madeline Hunter 03 Uwodzi w atłasie
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aniusiaczek.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.„Chanie Puf-Puf” - głosił tytuł, z tekstem i ilustracjami Beryl Evans.Jake błyskawicznie wrócił myślą do swego końcowego wypracowania ze zdjęciem pociągu Amtrak na stronie tytułowej i wielokrotnie wypisanym w pracy „puf-puf’.Chwycił książkę i mocno ścisnął ją w dłoniach, jakby mogła odlecieć, gdyby rozluźnił chwyt.I spoglądając na okładkę stwierdził, że nie ufa uśmiechowi Charliego Puf-Puf.„Wyglądasz na zadowolonego, ale sądzę, że to tylko maska” - pomyślał.„Wydaje mi się, że wcale nie jesteś szczęśliwy.I podejrzewam, że wcale nie nazywasz się Chanie.”To niewątpliwie były szalone, zwariowane myśli, ale jakoś nie sprawiały wrażenia takich.Zdawały się rozsądne.„Prawdziwe.”Na stoliku, obok miejsca, gdzie dotychczas leżał „Charle Puf-Puf”, znajdowała się sfatygowana książka w miękkiej obwolucie.Jej paskudnie rozdartą okładkę sklejono przezroczystą taśmą, teraz pożółkłą ze starości.Ilustracja ukazywała zaskoczonego chłopca i dziewczynę oraz mnóstwo znaków zapytania nad ich głowami.Książka nosiła tytuł „Zagadeczki! Łamigłówki dla wszystkich!” Nie podano nazwiska autora.Jake wepchnął pod pachę „Charliego Puf-Puf” i podniósł książkę z zagadkami.Otworzył ją na chybił trafił i przeczytał:„Kiedy drzwi nie są drzwiami?”- Gdy rozpadnie się zamek - mruknął.Czuł, jak pot spływa mu po czole.ramionach.po całym ciele.- Kiedy rozpadnie się zamek!- Znalazłeś coś, synu? - usłyszał łagodny głos.Jake odwrócił się i zobaczył grubasa w koszulce polo, stojącego na końcu lady.Mężczyzna trzymał ręce w kieszeniach starych gabardynowych spodni.Okulary przesunął na błyszczącą kopułę łysej głowy.- Tak - odparł pospiesznie Jake.- Te dwie.Czy są na sprzedaż?- Wszystko, co tu widzisz, jest na sprzedaż – powiedział grubas.- Nawet ten budynek byłby do sprzedania, gdybym był jego właścicielem.Niestety, tylko go wynajmuję.Wyciągnął rękę po książki i Jake się zawahał.Potem niechętnie podał mu je.Trochę się obawiał, że grubas ucieknie z nimi.Gdyby to zrobił - gdyby zdradził najmniejszą ochotę - Jake rzuciłby się na niego i wyrwał mu te książki.Były mu potrzebne.- W porządku, zobaczmy, co tu masz - rzekł grubas.- Nawiasem mówiąc, jestem Tower.Calvin Tower.Wyciągnął rękę.Jake wytrzeszczył oczy i mimowolnie cofnął się o krok.- Co?Grubas spojrzał na niego z lekkim zaciekawieniem.- Calvin Tower.Które z tych słów jest nieprzyzwoite w twoim języku, o hiperborejski wędrowcze?- Hę?- Chciałem tylko powiedzieć, że wyglądasz na trochę wystraszonego, mały.- Och.Przepraszam.Uścisnął wielką, miękką dłoń pana Wieży, mając nadzieję, że facet nie będzie drążył tematu.To nazwisko rzeczywiście przestraszyło go, chociaż nie wiedział dlaczego.- Jestem Jake Chambers.Calvin Tower uścisnął jego dłoń.- Nieźle brzmi, wspólniku.Jak nazwisko włóczykija z powieści z Dzikiego Zachodu.Tego, który wpada do Black Fork w Arizonie, robi porządek w miasteczku i rusza dalej.To chyba Wayne D.Overholser.Tylko że ty nie wyglądasz na włóczykija, Jake.Raczej na kogoś, kto uznał, że to zbyt piękny dzień, żeby przesiedzieć go w szkole.- Och.nie.Skończyliśmy zajęcia w zeszły piątek.Tower uśmiechnął się.- Uhm.Pewnie.I musisz mieć te dwa tytuły, prawda? Zabawne, czego to ludzie nie potrzebują.Na przykład ty.Na pierwszy rzut oka wziąłbym cię za miłośnika Roberta Howarda, szukającego okazyjnego wydania Donalda M.Granta - jednego z tych z ilustracjami Roya Krenkeła.Ociekające krwią miecze, wielkie muskuły i Conan Barbarzyńca wyrąbujący sobie drogę przez stygijskie hordy.- To brzmi naprawdę fajnie.Te książki są.hm.dla mojego młodszego brata.W przyszłym tygodniu ma urodziny.Calvin Tower kciukiem zsunął okulary na nos i uważnie przyjrzał się Jake’owi.- Rzeczywiście? Wyglądasz mi na jedynaka.Jestem pewien, że jesteś jedynakiem cieszącym się dniem wagarowicza, gdy panna Maj drży w swej sukni przed cienistą dolinką Czerwca.- Słucham?- Nic takiego.Wiosna zawsze wprawia mnie w cowperowski nastrój.Ludzie są dziwni, ale interesujący.Teksańczyk - zgadza się?- Chyba tak - odparł ostrożnie Jake.Nie mógł się zdecydować, czy lubi tego dziwaka, czy nie.Jeden z klientów obrócił się na stołku.W jednej ręce trzymał filiżankę kawy, a w drugiej sfatygowany egzemplarz „Dżumy”.- Jeśli się pospieszysz, to zdążymy jeszcze skończyć tę partię szachów, zanim nastąpi koniec świata.- Pośpiech jest sprzeczny z moimi zasadami - powiedział Cal, ale otworzył „Charliego Puf-Puf” i zerknął na cenę wypisaną ołówkiem po wewnętrznej stronie okładki.- Dość popularna książka, ale ten egzemplarz jest w nadzwyczaj dobrym stanie.Małe dzieci zwykle okropnie je niszczą.Powinienem zażądać za nią dwanaście dolarów.- Cholerny złodziej - powiedział mężczyzna, który czytał „Dżumę”, a drugi klient się roześmiał.Calvin Tower nie zwrócił na to uwagi.- Jednakże nie miałbym serca żądać tyle w taki piękny dzień.Siedem dolców i jest twoja.Plus podatek oczywiście.Książkę z zagadkami możesz dostać za darmo; uważaj to za prezent ode mnie dla chłopca, który miał dość rozumu, by wsiąść na konia i wyruszyć do nieznanej krainy w ostatni dzień prawdziwej wiosny.Jake wyjął portfel i z niepokojem otworzył go, obawiając się, że wyszedł z domu, mając zaledwie trzy lub cztery dolary.Ale dopisało mu szczęście.Miał piątkę i trzy jednodolarówki.Podał banknoty Towerowi, który niedbale wepchnął je do jednej kieszeni, a z drugiej wyjął drobne.- Nie spiesz się, Jake.Skoro już tu jesteś, podejdź do kontuaru i napij się kawy.Wytrzeszczysz oczy ze zdziwienia, kiedy rozbiję w proch kulawą obronę kijowską Aarona Deepneau.- Akurat - powiedział mężczyzna, który czytał „Dżumę”; zapewne Aaron Deepneau.- Chciałbym, ale nie mogę.Ja.muszę gdzieś iść.- W porządku.Byle nie z powrotem do szkoły.Jake uśmiechnął się.- Nie, nie do szkoły.Tam czai się szaleństwo.Tower roześmiał się i z powrotem przesunął okulary na czubek głowy.- Nieźle! Całkiem nieźle! Może z młodym pokoleniem nie jest jeszcze tak najgorzej, Aaronie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.„Chanie Puf-Puf” - głosił tytuł, z tekstem i ilustracjami Beryl Evans.Jake błyskawicznie wrócił myślą do swego końcowego wypracowania ze zdjęciem pociągu Amtrak na stronie tytułowej i wielokrotnie wypisanym w pracy „puf-puf’.Chwycił książkę i mocno ścisnął ją w dłoniach, jakby mogła odlecieć, gdyby rozluźnił chwyt.I spoglądając na okładkę stwierdził, że nie ufa uśmiechowi Charliego Puf-Puf.„Wyglądasz na zadowolonego, ale sądzę, że to tylko maska” - pomyślał.„Wydaje mi się, że wcale nie jesteś szczęśliwy.I podejrzewam, że wcale nie nazywasz się Chanie.”To niewątpliwie były szalone, zwariowane myśli, ale jakoś nie sprawiały wrażenia takich.Zdawały się rozsądne.„Prawdziwe.”Na stoliku, obok miejsca, gdzie dotychczas leżał „Charle Puf-Puf”, znajdowała się sfatygowana książka w miękkiej obwolucie.Jej paskudnie rozdartą okładkę sklejono przezroczystą taśmą, teraz pożółkłą ze starości.Ilustracja ukazywała zaskoczonego chłopca i dziewczynę oraz mnóstwo znaków zapytania nad ich głowami.Książka nosiła tytuł „Zagadeczki! Łamigłówki dla wszystkich!” Nie podano nazwiska autora.Jake wepchnął pod pachę „Charliego Puf-Puf” i podniósł książkę z zagadkami.Otworzył ją na chybił trafił i przeczytał:„Kiedy drzwi nie są drzwiami?”- Gdy rozpadnie się zamek - mruknął.Czuł, jak pot spływa mu po czole.ramionach.po całym ciele.- Kiedy rozpadnie się zamek!- Znalazłeś coś, synu? - usłyszał łagodny głos.Jake odwrócił się i zobaczył grubasa w koszulce polo, stojącego na końcu lady.Mężczyzna trzymał ręce w kieszeniach starych gabardynowych spodni.Okulary przesunął na błyszczącą kopułę łysej głowy.- Tak - odparł pospiesznie Jake.- Te dwie.Czy są na sprzedaż?- Wszystko, co tu widzisz, jest na sprzedaż – powiedział grubas.- Nawet ten budynek byłby do sprzedania, gdybym był jego właścicielem.Niestety, tylko go wynajmuję.Wyciągnął rękę po książki i Jake się zawahał.Potem niechętnie podał mu je.Trochę się obawiał, że grubas ucieknie z nimi.Gdyby to zrobił - gdyby zdradził najmniejszą ochotę - Jake rzuciłby się na niego i wyrwał mu te książki.Były mu potrzebne.- W porządku, zobaczmy, co tu masz - rzekł grubas.- Nawiasem mówiąc, jestem Tower.Calvin Tower.Wyciągnął rękę.Jake wytrzeszczył oczy i mimowolnie cofnął się o krok.- Co?Grubas spojrzał na niego z lekkim zaciekawieniem.- Calvin Tower.Które z tych słów jest nieprzyzwoite w twoim języku, o hiperborejski wędrowcze?- Hę?- Chciałem tylko powiedzieć, że wyglądasz na trochę wystraszonego, mały.- Och.Przepraszam.Uścisnął wielką, miękką dłoń pana Wieży, mając nadzieję, że facet nie będzie drążył tematu.To nazwisko rzeczywiście przestraszyło go, chociaż nie wiedział dlaczego.- Jestem Jake Chambers.Calvin Tower uścisnął jego dłoń.- Nieźle brzmi, wspólniku.Jak nazwisko włóczykija z powieści z Dzikiego Zachodu.Tego, który wpada do Black Fork w Arizonie, robi porządek w miasteczku i rusza dalej.To chyba Wayne D.Overholser.Tylko że ty nie wyglądasz na włóczykija, Jake.Raczej na kogoś, kto uznał, że to zbyt piękny dzień, żeby przesiedzieć go w szkole.- Och.nie.Skończyliśmy zajęcia w zeszły piątek.Tower uśmiechnął się.- Uhm.Pewnie.I musisz mieć te dwa tytuły, prawda? Zabawne, czego to ludzie nie potrzebują.Na przykład ty.Na pierwszy rzut oka wziąłbym cię za miłośnika Roberta Howarda, szukającego okazyjnego wydania Donalda M.Granta - jednego z tych z ilustracjami Roya Krenkeła.Ociekające krwią miecze, wielkie muskuły i Conan Barbarzyńca wyrąbujący sobie drogę przez stygijskie hordy.- To brzmi naprawdę fajnie.Te książki są.hm.dla mojego młodszego brata.W przyszłym tygodniu ma urodziny.Calvin Tower kciukiem zsunął okulary na nos i uważnie przyjrzał się Jake’owi.- Rzeczywiście? Wyglądasz mi na jedynaka.Jestem pewien, że jesteś jedynakiem cieszącym się dniem wagarowicza, gdy panna Maj drży w swej sukni przed cienistą dolinką Czerwca.- Słucham?- Nic takiego.Wiosna zawsze wprawia mnie w cowperowski nastrój.Ludzie są dziwni, ale interesujący.Teksańczyk - zgadza się?- Chyba tak - odparł ostrożnie Jake.Nie mógł się zdecydować, czy lubi tego dziwaka, czy nie.Jeden z klientów obrócił się na stołku.W jednej ręce trzymał filiżankę kawy, a w drugiej sfatygowany egzemplarz „Dżumy”.- Jeśli się pospieszysz, to zdążymy jeszcze skończyć tę partię szachów, zanim nastąpi koniec świata.- Pośpiech jest sprzeczny z moimi zasadami - powiedział Cal, ale otworzył „Charliego Puf-Puf” i zerknął na cenę wypisaną ołówkiem po wewnętrznej stronie okładki.- Dość popularna książka, ale ten egzemplarz jest w nadzwyczaj dobrym stanie.Małe dzieci zwykle okropnie je niszczą.Powinienem zażądać za nią dwanaście dolarów.- Cholerny złodziej - powiedział mężczyzna, który czytał „Dżumę”, a drugi klient się roześmiał.Calvin Tower nie zwrócił na to uwagi.- Jednakże nie miałbym serca żądać tyle w taki piękny dzień.Siedem dolców i jest twoja.Plus podatek oczywiście.Książkę z zagadkami możesz dostać za darmo; uważaj to za prezent ode mnie dla chłopca, który miał dość rozumu, by wsiąść na konia i wyruszyć do nieznanej krainy w ostatni dzień prawdziwej wiosny.Jake wyjął portfel i z niepokojem otworzył go, obawiając się, że wyszedł z domu, mając zaledwie trzy lub cztery dolary.Ale dopisało mu szczęście.Miał piątkę i trzy jednodolarówki.Podał banknoty Towerowi, który niedbale wepchnął je do jednej kieszeni, a z drugiej wyjął drobne.- Nie spiesz się, Jake.Skoro już tu jesteś, podejdź do kontuaru i napij się kawy.Wytrzeszczysz oczy ze zdziwienia, kiedy rozbiję w proch kulawą obronę kijowską Aarona Deepneau.- Akurat - powiedział mężczyzna, który czytał „Dżumę”; zapewne Aaron Deepneau.- Chciałbym, ale nie mogę.Ja.muszę gdzieś iść.- W porządku.Byle nie z powrotem do szkoły.Jake uśmiechnął się.- Nie, nie do szkoły.Tam czai się szaleństwo.Tower roześmiał się i z powrotem przesunął okulary na czubek głowy.- Nieźle! Całkiem nieźle! Może z młodym pokoleniem nie jest jeszcze tak najgorzej, Aaronie [ Pobierz całość w formacie PDF ]