[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pan wydaje się bardzo inteligentnym, oczytanym młodzieńcem, ale mnie chodzi tylko o to, żeby jak najszybciej sprzedać ten dom i oddać połowę pieniędzy siostrze, która mieszka w Denver.Nie chcę mieć z nim nic wspólnego, panie Cunningham, podobnie jak nie chcę mieć nic wspólnego z życiem mojego brata.- Rozumiem - powiedział Arnie.- Czy sprawiłoby panu jakąś różnicę, gdybym obiecał, że będę się opiekował domem? Mógłbym skosić trawę, pomalować ściany, naprawić to i owo.Potrafię robić takie rzeczy.- On naprawdę to potrafi - wtrąciłem się.Nie zaszkodzi, by Arnie zapamiętał, że byłem po jego stronie.nawet jeśli prawda wyglądała zupełnie inaczej.- Wynająłem już kogoś, żeby się tym zajął - odparł LeBay.Zabrzmiało to nawet prawdopodobnie, lecz ja wiedziałem z ca­łą pewnością, że to kłamstwo.Przypuszczam, iż Arnie także to wie­dział.- W porządku.Przykro mi z powodu pańskiego brata.Wydawał się człowiekiem.o bardzo silnej woli.Kiedy to powiedział, przypomniałem sobie LeBaya ze ściekającymi po policzkach wielkimi, tłustymi łzami.“No i tak.Pozbyłem się jej, chłopcze”.- O silnej woli? - LeBay uśmiechnął się cynicznie.- Och, bez wątpienia.Był sukinsynem o wyjątkowo silnej woli.- Chyba nie zauważył zdumionej miny Arniego.- Wybaczcie mi, panowie, ale obawiam się, że to słońce trochę źle podziałało mi na żołądek.Zrobił ruch, jakby zbierał się do odejścia.Przyglądaliśmy mu się, stojąc niedaleko grobu.Nagle zatrzymał się i przez twarz Arniego przemknął błysk nadziei; myślał, że LeBay zmienił zdanie.On jednak przez chwilę stał z pochyloną głową w pozie człowieka pogrążonego głęboko w myślach, po czym odwrócił się do nas.- Radzę panu zapomnieć o tym samochodzie - zwrócił się do Arniego.- Niech pan ją sprzeda.Jeśli nie znajdzie pan nikogo, kto kupiłby ją w całości, niech pan ją sprzeda na części.Jeśli nikt jej nie kupi na części, niech pan ją odda na złom.Proszę to zrobić możliwie szybko i ostatecznie, tak jakby porzucał pan niedobry nałóg.Myślę, że będzie pan znacznie szczęśliwszy.Stał tam patrząc na Arniego i czekając na jakąś odpowiedź, lecz Arnie nie zareagował, wpatrując się tylko bez zmrużenia powiek w oczy LeBaya.Jego własne oczy przybrały tę szczególną ciemnoszarą barwę świadczącą o tym, że ich właściciel postanowił trwać przy czymś z niewzruszonym uporem.LeBay zrozumiał to i skinął głową.Wyglądał na bardzo nieszczęśliwego i niezbyt zdrowego.- Do widzenia, panowie.- Cóż, to chyba wyjaśnia sprawę - westchnął Arnie, spoglądając niechętnie za oddalającymi się plecami LeBaya.- Chyba tak - zgodziłem się, mając nadzieję, że sprawiam wrażenie bardziej zawiedzionego, niż byłem w istocie.To przez mój sen.Wcale nie podobał mi się pomysł, żeby wstawiać Christine z powrotem do tego garażu.Wtedy wszystko byłoby jak w moim śnie.Ruszyliśmy w milczeniu do samochodu.LeBay nie dawał mi spokoju.Obaj LeBayowie nie dawali mi spokoju.Wiedziony nagłym impulsem podjąłem raptowną decyzję - jeden Bóg wie, jak potoczyły­by się sprawy, gdybym tego wtedy nie uczynił.- Muszę się odpryskać - powiedziałem do Arniego.- Zaczekaj dwie minutki, dobra?- Jasne - odparł nawet nie podnosząc wzroku.Szedł przed siebie z rękami wbitymi w kieszenie i opuszczoną głową.Skręciłem w lewo, w kierunku wskazywanym przez dyskretny znaczek i jeszcze mniejszą strzałkę.Jednak kiedy tylko skryłem się za pierwszym pagórkiem, zawróciłem w prawo i popędziłem w stronę parkingu.Dopadłem George’a LeBaya w chwili, kiedy powoli sadowił się za kierownicą maleńkiego vauxhalla chevette z naklejką Hertza na przedniej szybie.- Panie LeBay! - wysapałem.- Panie LeBay.- Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.- Przepraszam, że jeszcze zawracam panu głowę.- Nie szkodzi - odparł.- Niestety obawiam się, że nie zmie­niłem zdania.Nie mogę wynająć garażu pańskiemu przyjacielowi.- To dobrze - powiedziałem.Uniósł krzaczaste brwi.- Chodzi o ten samochód - wyjaśniłem.- Nie lubię go.Wpatrywał się we mnie bez słowa.- Nie wydaje mi się, żeby dobrze wpływał na Arniego.Jest w nim coś.bo ja wiem.- Zazdrość? - zapytał spokojnie.- Czas, który kiedyś spędzał z panem, teraz poświęca wyłącznie jej?- Chyba tak - przyznałem.- Przyjaźnimy się od wielu lat.Ale.Nie wydaje mi się, żeby to było wszystko.- Nie?- Nie.- Obejrzałem się, by sprawdzić, czy Arnie nie pojawił się w zasięgu wzroku.Nie patrząc na LeBaya zdołałem to wreszcie z siebie wyrzucić: - Dlaczego kazał mu pan odprowadzić go na złomowisko i zapomnieć o nim? Dlaczego powiedział pan, że to jest jak niedobry nałóg?Przez dłuższą chwilę nic nie mówił i zacząłem się już bać, że po prostu nie ma nic do powiedzenia - a w każdym razie nic, co chciałby, żebym ja usłyszał.Potem, tak cicho, że z trudem go usłyszałem, zapytał:- Synu, czy jesteś pewien, że to twój interes?- Nie wiem.- Nagle poczułem, że koniecznie muszę spojrzeć mu prosto w oczy.- Ale bardzo martwię się o Arniego.Nie chcę, żeby stało mu się coś złego.Ten samochód już napytał mu sporo biedy.Boję się, że będzie jeszcze gorzej.- Niech pan przyjedzie wieczorem do mnie do motelu.Przy Western Avenue, niedaleko zjazdu z 376.Wie pan, gdzie to jest?- Spawałem tam barierę ochronną.- Pokazałem mu ręce.- Do dziś zostały mi blizny.Uśmiechnąłem się, ale on nie odpowiedział uśmiechem.- Rainbow Motel.Są tam dwa.Mój jest ten tańszy.- Dziękuję panu - mruknąłem niezręcznie.- Ja naprawdę.- Możliwe, że to nie jest ani pański interes, ani mój, ani czyjkolwiek - przerwał mi spokojnym głosem nauczyciela, tak różnym (choć jednocześnie w dziwny sposób podobnym) od ochrypłego krakania swojego zmarłego brata.(to najwspanialszy zapach na świecie.może z wyjątkiem cipki)- Ale jedno mogę panu powiedzieć już teraz: mój brat nie był dobrym człowiekiem.Przypuszczam, że jedyną rzeczą, jaką naprawdę kochał w całym swoim życiu, był ten plymouth fury, którego właśnie kupił pański przyjaciel.Niewykluczone, że to sprawa wyłącznie między nimi dwoma, bez względu na to, co pan mi powie albo co ja powiem panu.- Uśmiechnął się.Nie był to przyjemny uśmiech.Przez uła­mek sekundy odniosłem wrażenie, że uśmiecha się do mnie Roland D.LeBay.Zadrżałem.- Synu, jesteś chyba jeszcze za młody, by poszukiwać mądrości w słowach innych ludzi, lecz mimo to coś ci powiem: naszym największym wrogiem jest miłość.- Skinął poważnie głową.- Tak.Poeci kłamią, czasem nieświadomie, a czasem z pełną premedytacją.Miłość jest jak morderca.Wcale nie jest ślepa.To kanibal o wyjątkowo ostrym wzroku.Przypomina wiecznie głodnego owada [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl