Pokrewne
- Strona Główna
- Makuszynski Kornel Dziewiec kochanek kawalera Dorn
- Makuszynski Kornel List z tamtego swiata (SCAN dal
- Makuszynski Kornel Panna z mokra glowa (SCAN dal 9
- Makuszynski Kornel Bardzo dziwne bajki (SCAN dal 1
- Makuszynski Kornel Awantura o Basie (SCAN dal 768)
- Makuszynski Kornel List z tamtego swiata (2)
- Makuszynski Kornel Kartki z kalendarza (SCAN dal 1
- Makuszynski Kornel Skrzydlaty chlopiec (SCAN dal 1
- Kornel Makuszynski Szatan z siodmej klasy
- Corel DRAW (4)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aniadka.keep
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Jakie spotkanie? — rzekł Jacek.— Jakie ryby? Przecież byliśmy ciągle razem i nie łowiliśmy ryb.Pelikany zarechotały z wielkiej uciechy.— Wiemy o tym, oczywiście, ale wśród pelikanów jest taka moda, aby się witać przy każdej sposobności i pytać o ryby.— Bardzo to piękny zwyczaj — odrzekł Jacek.— Witamy was czule, połów mieliśmy znakomity, a ryby aż skakały z uciechy.— Cieszy nas to niewypowiedzianie! Czy powiecie nam, nad czym radziliście tak mądrze, że aż słońce przygasło wobec jasności waszych rozmów? Czy mówiliście o rybach?— Tak, rozmowa nasza była całkowicie postna.— Piękne to jest słowo! — wrzasnął pelikan.— Czy dowiemy się, o co rzecz idzie?— Otóż, szlachetne pelikany — rzekł Jacek — my wiemy o takim miejscu, gdzie się znajduje niezmierna ilość ryb.Ptakom wylazły na wierzch bezbarwne oczy.— Ile ich może być?— Gdybyście — mówi Jacek — zjadali ryby przez sto lat przez jeden dzień i noc, po stu latach byłoby ich więcej niż przedtem, bo przez ten czas narodziłyby się nowe.Tysiąc pelikanów nie mogłoby przez tysiąc lat zjeść ich nawet połowy.— Ha! ha! ha! — zarzęziły ptaki.— Czy nam nie wierzycie? — zapytał Jacek obrażony.— Przeciwnie! wam wierzymy, ale nie dowierzamy sobie.Nie wiesz chyba, szlachetny młodzianie, co potrafi pelikan! Za tydzień nie byłoby śladu z rybiego ogona!— Tak jesteście żarłoczni?— Jest to słowo nieodpowiednie dla takich jak my, wytwornych ptaków.Nie będziemy tego jednakże ukrywali, że mamy znakomity apetyt, co jest oznaką zdrowia i czystego serca.Ludzie lubią jednak przesadę i kiedy pelikan zje na przekąskę sto funtów ryb, zaraz robią na ten temat plotki i wymyślają nam od żarłoków.A przecie gdyby nie my, ludziom groziłaby zagłada, bo ryby tak by się rozmnożyły, że mogłyby pożreć ludzi.— Czyżby?— Tak jest, szlachetny młodzianie! Prawdziwa zasługa nigdy jednakże nie znajdzie uznania.Wy jednak okazaliście nam wiele życzliwości i chcecie nam pokazać miejsce, gdzie jest wiele ryb.Czy to daleko stąd?— W tym sęk, że bardzo daleko!— Czy są tam piękne ryby?— Nigdyście takich nie widzieli!— I tak ich jest wiele?— Niedługo zabraknie dla nich wody.— A czy są tam pelikany?— Nie widzieliśmy ani jednego.— To wielkie szczęście!… to jest… ach, źle się wyraziłem…Szkoda, że tam nie zobaczymy naszych krewnych.I pokażecie nam to miejsce?— Z przyjemnością!— Kwiecie młodzieży, powiedz nam jeszcze, czy są tam karasie?— Karasi jest najwięcej.— Ha! a czy są liny?— Linów jest jeszcze więcej niż karasi!— Królu ryb! A czy są tam tłuste karpie?— Karpi jest więcej niż linów i karasi razem!— Och! och! Wspaniały lewiatanie! A czy są szczupaki z długim pyskiem?— Szczupaków jest dziesięć razy tyle, co karpi.— Och, nie mów dalej, bo już dostałem zawrotu głowy.Może są nawet sandacze?— Sandacze? Jest ich tyle, że woda występuje z brzegów…— Podtrzymaj mnie, bracie pelikanie, bo zemdleję, choć widzę, że i ty się słaniasz.Ale, ozdobo człowieczeństwa, nic nie mówiłeś mi o tym, —*zy są tam sumy?— Jest ich tyle, że ich wąsy przeszkadzają innym rybom w pływaniu.— To ponad moje siły! — wrzasnął pelikan.— Powiedz mi jeszcze, ozdobo świata, czy wy jadacie ryby?— Przenigdy! — rzekł Jacek.— Och, och! — stęknął pelikan z zachwytu — byłem w Afryce, przeleciałem lądy i morza, ale takich dobroczyńców jak wy nie widziałem.Więc te wszystkie ryby będą należały do nas?— Róbcie z nimi, co się wam podoba!Oba pelikany sieknęły z nadmiernego wzruszenia, potem trąciły się dziobami i zaczęły kręcić się na błocie ze śmiertelną powagą, przymknąwszy oczy i wydawszy gardziele.— Co wy wyprawiacie? — zapytał Placek.— Tańczymy taniec radości, nazywa się on „tańcem zdechłej ryby”.— Bardzo to piękny taniec! — rzekł Jacek.— Kiedy go tańczymy, drżą ryby całego świata — rzekł Pelikan.— Ale teraz czas w drogę.— Tak — rzekł Jacek — tylko jest jedna trudność…— Nie zakrwawiaj nam serca! — krzyknął pelikan.— Więc nie ma tam ryb?— Ryby są, ale jak my się tam dostaniemy?— Przez powietrze.— Wy, oczywiście, przez powietrze, ale my musielibyśmy iść piechotą.Wprawdzie wy też chodzić umiecie doskonale…— Twierdzenie twoje jest szlachetne, bo i w tym względzie opinia powszechna jest przeciwko nam.Ale nie lubimy podróży pieszo.— Sprawa jest ciężka — rzekł Jacek.— Wy szybko polecicie, my będziemy powoli wędrować, więc stracimy się nawzajem z oczu.— To nie może być! — krzyknął pelikan.— Jest jednak rada…— Mów czym prędzej, władco sandaczów!— Moglibyśmy odbyć tę długą drogę w niewielu godzinach, gdybyście nas ponieśli.Czy potraficie nas udźwignąć?Pelikany obejrzały ich bezbarwnym wzrokiem, a jeden z nich rzekł:— Myślę, że uniesiemy was łatwo, bo ważycie niewiele, chyba że macie ciężkie jakie zmartwienie.— Jesteśmy bardzo weseli.— Radość nie jest ciężka.Zabierzemy was.W którą stronę trzeba lecieć?— Wciąż na zachód.— To tam, gdzie zdąża słońce?— Prosto, jak strzelił.— Wypluj, młodzieńcze, to brzydkie słowo; nie należy strzelać tam, gdzie można trafić w pelikana.A jak długo trzeba lecieć?Ja myślę, że na rano możemy stanąć.— Doskonale, ryby najlepiej smakują na śniadanie.Siadajcie, szlachetni młodzieńcy.Żaden człowiek nie jeździł jeszcze na pelikanie, przynajmniej nie zdarzyło się to w naszej rodzinie.Chłopcy, choć bardzo pragnęli tej jazdy, zawahali się.— Nie wznoście się zbyt wysoko — rzekł z drżeniem Jacek.— Ani nie wywracajcie koziołków — dodał Placek.— Nie mamy tego zwyczaju! — wrzasnął pelikan.— Takie sztuki wyprawiają jedynie nierozumne gołębie! Siadajcie!Z wielkim strachem usiadł najpierw na jednym pelikanie Jacek, z jeszcze większym siadł na drugim Placek.— Siedzicie?— Siedzimy… — rzekł Jacek za pomocą nagłego klapnięcia zębów.— Trzymajcie się mocno! Jazda, bracie pelikanie! Ptaki podniosły się ciężko, sieknąwszy pod niezwykłym ciężarem, za chwilę jednak płynęły już równo na mocnych skrzydłach.Chłopcom wydało się, że się ziemia nagle zatoczyła jak pijana, a potem zaczęła uciekać w tył z ogromnym pośpiechem.Wiatr zagwizdał im w uszach, zakręciło im się w głowach.Kurczowo ściskali nogami swoje skrzydlate rumaki i patrzyli z przerażeniem, jak nagle maleją drzewa i jak wszystko pod nimi w dole się kurczy, a nad nimi w górze wszystko się rozszerza.— Powoli! — wrzasnął Jacek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.— Jakie spotkanie? — rzekł Jacek.— Jakie ryby? Przecież byliśmy ciągle razem i nie łowiliśmy ryb.Pelikany zarechotały z wielkiej uciechy.— Wiemy o tym, oczywiście, ale wśród pelikanów jest taka moda, aby się witać przy każdej sposobności i pytać o ryby.— Bardzo to piękny zwyczaj — odrzekł Jacek.— Witamy was czule, połów mieliśmy znakomity, a ryby aż skakały z uciechy.— Cieszy nas to niewypowiedzianie! Czy powiecie nam, nad czym radziliście tak mądrze, że aż słońce przygasło wobec jasności waszych rozmów? Czy mówiliście o rybach?— Tak, rozmowa nasza była całkowicie postna.— Piękne to jest słowo! — wrzasnął pelikan.— Czy dowiemy się, o co rzecz idzie?— Otóż, szlachetne pelikany — rzekł Jacek — my wiemy o takim miejscu, gdzie się znajduje niezmierna ilość ryb.Ptakom wylazły na wierzch bezbarwne oczy.— Ile ich może być?— Gdybyście — mówi Jacek — zjadali ryby przez sto lat przez jeden dzień i noc, po stu latach byłoby ich więcej niż przedtem, bo przez ten czas narodziłyby się nowe.Tysiąc pelikanów nie mogłoby przez tysiąc lat zjeść ich nawet połowy.— Ha! ha! ha! — zarzęziły ptaki.— Czy nam nie wierzycie? — zapytał Jacek obrażony.— Przeciwnie! wam wierzymy, ale nie dowierzamy sobie.Nie wiesz chyba, szlachetny młodzianie, co potrafi pelikan! Za tydzień nie byłoby śladu z rybiego ogona!— Tak jesteście żarłoczni?— Jest to słowo nieodpowiednie dla takich jak my, wytwornych ptaków.Nie będziemy tego jednakże ukrywali, że mamy znakomity apetyt, co jest oznaką zdrowia i czystego serca.Ludzie lubią jednak przesadę i kiedy pelikan zje na przekąskę sto funtów ryb, zaraz robią na ten temat plotki i wymyślają nam od żarłoków.A przecie gdyby nie my, ludziom groziłaby zagłada, bo ryby tak by się rozmnożyły, że mogłyby pożreć ludzi.— Czyżby?— Tak jest, szlachetny młodzianie! Prawdziwa zasługa nigdy jednakże nie znajdzie uznania.Wy jednak okazaliście nam wiele życzliwości i chcecie nam pokazać miejsce, gdzie jest wiele ryb.Czy to daleko stąd?— W tym sęk, że bardzo daleko!— Czy są tam piękne ryby?— Nigdyście takich nie widzieli!— I tak ich jest wiele?— Niedługo zabraknie dla nich wody.— A czy są tam pelikany?— Nie widzieliśmy ani jednego.— To wielkie szczęście!… to jest… ach, źle się wyraziłem…Szkoda, że tam nie zobaczymy naszych krewnych.I pokażecie nam to miejsce?— Z przyjemnością!— Kwiecie młodzieży, powiedz nam jeszcze, czy są tam karasie?— Karasi jest najwięcej.— Ha! a czy są liny?— Linów jest jeszcze więcej niż karasi!— Królu ryb! A czy są tam tłuste karpie?— Karpi jest więcej niż linów i karasi razem!— Och! och! Wspaniały lewiatanie! A czy są szczupaki z długim pyskiem?— Szczupaków jest dziesięć razy tyle, co karpi.— Och, nie mów dalej, bo już dostałem zawrotu głowy.Może są nawet sandacze?— Sandacze? Jest ich tyle, że woda występuje z brzegów…— Podtrzymaj mnie, bracie pelikanie, bo zemdleję, choć widzę, że i ty się słaniasz.Ale, ozdobo człowieczeństwa, nic nie mówiłeś mi o tym, —*zy są tam sumy?— Jest ich tyle, że ich wąsy przeszkadzają innym rybom w pływaniu.— To ponad moje siły! — wrzasnął pelikan.— Powiedz mi jeszcze, ozdobo świata, czy wy jadacie ryby?— Przenigdy! — rzekł Jacek.— Och, och! — stęknął pelikan z zachwytu — byłem w Afryce, przeleciałem lądy i morza, ale takich dobroczyńców jak wy nie widziałem.Więc te wszystkie ryby będą należały do nas?— Róbcie z nimi, co się wam podoba!Oba pelikany sieknęły z nadmiernego wzruszenia, potem trąciły się dziobami i zaczęły kręcić się na błocie ze śmiertelną powagą, przymknąwszy oczy i wydawszy gardziele.— Co wy wyprawiacie? — zapytał Placek.— Tańczymy taniec radości, nazywa się on „tańcem zdechłej ryby”.— Bardzo to piękny taniec! — rzekł Jacek.— Kiedy go tańczymy, drżą ryby całego świata — rzekł Pelikan.— Ale teraz czas w drogę.— Tak — rzekł Jacek — tylko jest jedna trudność…— Nie zakrwawiaj nam serca! — krzyknął pelikan.— Więc nie ma tam ryb?— Ryby są, ale jak my się tam dostaniemy?— Przez powietrze.— Wy, oczywiście, przez powietrze, ale my musielibyśmy iść piechotą.Wprawdzie wy też chodzić umiecie doskonale…— Twierdzenie twoje jest szlachetne, bo i w tym względzie opinia powszechna jest przeciwko nam.Ale nie lubimy podróży pieszo.— Sprawa jest ciężka — rzekł Jacek.— Wy szybko polecicie, my będziemy powoli wędrować, więc stracimy się nawzajem z oczu.— To nie może być! — krzyknął pelikan.— Jest jednak rada…— Mów czym prędzej, władco sandaczów!— Moglibyśmy odbyć tę długą drogę w niewielu godzinach, gdybyście nas ponieśli.Czy potraficie nas udźwignąć?Pelikany obejrzały ich bezbarwnym wzrokiem, a jeden z nich rzekł:— Myślę, że uniesiemy was łatwo, bo ważycie niewiele, chyba że macie ciężkie jakie zmartwienie.— Jesteśmy bardzo weseli.— Radość nie jest ciężka.Zabierzemy was.W którą stronę trzeba lecieć?— Wciąż na zachód.— To tam, gdzie zdąża słońce?— Prosto, jak strzelił.— Wypluj, młodzieńcze, to brzydkie słowo; nie należy strzelać tam, gdzie można trafić w pelikana.A jak długo trzeba lecieć?Ja myślę, że na rano możemy stanąć.— Doskonale, ryby najlepiej smakują na śniadanie.Siadajcie, szlachetni młodzieńcy.Żaden człowiek nie jeździł jeszcze na pelikanie, przynajmniej nie zdarzyło się to w naszej rodzinie.Chłopcy, choć bardzo pragnęli tej jazdy, zawahali się.— Nie wznoście się zbyt wysoko — rzekł z drżeniem Jacek.— Ani nie wywracajcie koziołków — dodał Placek.— Nie mamy tego zwyczaju! — wrzasnął pelikan.— Takie sztuki wyprawiają jedynie nierozumne gołębie! Siadajcie!Z wielkim strachem usiadł najpierw na jednym pelikanie Jacek, z jeszcze większym siadł na drugim Placek.— Siedzicie?— Siedzimy… — rzekł Jacek za pomocą nagłego klapnięcia zębów.— Trzymajcie się mocno! Jazda, bracie pelikanie! Ptaki podniosły się ciężko, sieknąwszy pod niezwykłym ciężarem, za chwilę jednak płynęły już równo na mocnych skrzydłach.Chłopcom wydało się, że się ziemia nagle zatoczyła jak pijana, a potem zaczęła uciekać w tył z ogromnym pośpiechem.Wiatr zagwizdał im w uszach, zakręciło im się w głowach.Kurczowo ściskali nogami swoje skrzydlate rumaki i patrzyli z przerażeniem, jak nagle maleją drzewa i jak wszystko pod nimi w dole się kurczy, a nad nimi w górze wszystko się rozszerza.— Powoli! — wrzasnął Jacek [ Pobierz całość w formacie PDF ]