[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dreszcze i wspo­mnienia zaczynały ustępować miejsca innemu uczuciu, które w końcu przywróciło mi część własnej osobowości.Był to przypływ ślepej furii.Gdy Rick wrócił z następną parującą filiżanką, opadłem na poduszkę nie patrząc na niego.Wy­mamrotałem oskarżenie.Zdaje się, że zawdzięczam ci życie.ROZDZIAŁ IXWściekłość, nienawiść i strach.W tym moim paroksyzmie musiała być taka zaciekłość, że Rick wyszedł z pokoju.Zo­stałem sam, w podkoszulku i koszuli, trzęsąc się jak maszyna, której brakuje jakiejś części.Najpierw jego żona, a kiedy ten plan nie wy palił, moje życie, moja cholerna, słodka, zastrze­żona własność, którą mi wprawdzie zwrócono, lecz tym razem.jak zrozumiałem, na warunkach przypominających) poddanieoblężonego miasta.I do tego jeszcze coś - fizyczne obrzydzenie, które wywołała we mnie jego siła, ciepło i jego smród!Środek nasenny przyniósł mi kierownik.Zasnąłem tak głęboko, że nic mi się nie śniło.Ale nawet zasypiając nie przestawałem snuć planów, na przykład o tym, jak zwabić ich na skraj jakiejś przepaści.Nie ulegało wątpliwości, że szok wytrącił z równowagi mój mechanizm.W pewnej chwili po­zwoliłem nawet Tuckerowi napisać moją biografię, ale pod tak surowym nadzorem, żeby cały świat mógł się dowiedzieć, jak to wystawił na próbę cześć św.Wilfreda, podsuwa­jąc mu własną piękną żonę.Oferta została odrzucona z tak wielkim taktem i z taką uprzejmością, że rzucił się (on, Pro­fesor Rick L.Tucker) na kolana i otrzymał tak silnego kopa w jaja jednym z tych butów, które nie nadają się na wertepy, że bezzwłocznie wstąpił do klasztoru, Zostawiając swą piękną żonę na pastwę.Tak, bez wątpienia byłem niezrównoważony.Lecz, ten śro­dek działał dobrze i chciałbym wiedzieć, co to było.Obudziłem się z obolałymi ramionami i pustką w głowie.Spojrzałem na zegarek i dopiero po chwili zorientowałem się, że dzisiaj to już faktycznie jutro.W ustach miałem smak jakiegoś obrzydliwego metalu.Długo płukałem je zimną wodą.Nogi uginały się pode mną.Wspomnieniom minionego dnia nie towarzyszyła już wściekłość ani nienawiść.Po tych złych siostrach pozostał tylko strach, żeby nie powiedzieć: panika.I zupełnie jakby z przebudzenia się po tym środku nasennym miało wynikać, że znów jestem zdany sam na sie­bie i narażony na jego zabiegi, dostrzegłem straszliwe skut­ki, jakie mogłoby za sobą pociągnąć wydanie mu pozwolenia.to zawzięte, skwapliwe rozgrzebywanie przeszłości świeżej od bezlitosnych wspomnień! Ta nieosiągalna dziewczyna, groza i ból!Papier wciąż leżał na dopiero co odkurzonym i wypolero­wanym stole.Czy ta gruba, siwa kobieta starła kurz wokół niego, czy też ostrożnie go podniosła, odkurzyła i wypole­rowała blat, a potem umieściła z powrotem na stole z dokład­nością sędziego, który ustawia kulę bilardową?Zdaje się, że zawdzięczam ci życie.u;To mnie otrzeźwiło jak dzwonek szkolny.Zawdzięczałem mu życie, ni mniej ni więcej.Jak w tysiącach historyjek dla grzecznych chłopców.- "Zawdzięczam ci żucie, stare.- W porządku, stary.Drobiazg.- Złamałeś rękę, stary.- Ale to nie prawa ręka, stary.W kółko ta sama kiepska komedia.Oto i papier.Przeniosłem uwagę z niego na siebie.Wil­fred Barclay nic pasował do historii przygodowej dla chłop­ców, tylko do jej parodii: i to nie w roli bohatera ani też nie w roli jego małego kumpla, z którym młody czytelnik mógłby się utożsamiać, lecz raczej jako typ nędznego oszusta, we­tkniętego w fabułę dla pokazania, że występek nie popłaca lub że cnota -zwycięża.Zostałby powalony lewym prostym.Wilfred Barclay zatoczyłby się i trzymając się za szczękę poprzysiągł plugawą zemstę.Nigdy nie byłby taki głupi, żeby podpisywać ten papier.Wziąłby za to żonę i zwiał."Zwiać! Mniejsza o żonę."Żony są wszędzie.A może się oszukiwa­łem? Czy rzeczywiście podsuwano ją św.Wilfredowi? Uwa­ga! Czy ja zwariowałem? Czy Rick zwariował? Czasami w jego spojrzeniu pojawiało się jakieś napięcie, a wokół źrenic błyskały białka oczu, jakby gotował się do niebezpiecznej szar­ży.Ciekawy materiał dla psychiatry.Do diabła z, tym rozpa­miętywaniem Ricka."Te jego włosy.był po prostu obrzydliwy.Już znacznie bezpieczniej byłoby śledzić na przykład nosorożca.To dom wariatów i Wilfred Barclay, św.Wilfred, tym razem już nie jako postać z książeczki dla chłopców, da krótki pokaz lewitacji, grawitacji.Nie odejdzie w ukłonach, lecz po prostu zniknie, ulotni się kolejką zębatą, czary-mary, hej presto!"Z chwilą powzięcia tej decyzji moje serce wezbrało unie­sieniem i radością.Nie zdawałem sobie dotąd sprawy, że przebywanie w towarzystwie trzymało mnie w tak ogromnym napięciu.Odnalazłem kierownika i dowiedziałem się, że Tu­ckerovrie poszli na spacer.Wyjaśniłem, że po doznanym szoku potrzebuję samotności.Chociaż zarezerwowałem pokój na tydzień, muszę już wyjechać! (Obiecałem wynagrodzić mu to - zamieszczę pean pochwalny o nim i jego hotelu w którejś z moich książek.Rzeczywiście, kilka lat później, już nie pa­miętam ile, spłaciłem ten dług.Hotel Felsenblick w szwajcarskim Weisswaldzie jest bardzo wygodny, widok wspaniały, a przepaść przerażająca.Majora Adolfa Kaufmana, dzisiaj już bardzo emerytowanego generała, cechuje dyskrecja i mil­czenie) [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl