[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwęszył trop i był z siebie bardzo dumny.Przesunął źdźbło trawy do drugiego kącika ust i ponownie spojrzał na Hanka.- Biłeś ich kijem?- Nie musiałem.- Odpowiedz na pytanie.Czy biłeś ich kijem?- Nie - odparł bez wahania Hank.- To oni mieli kantówkę.Naturalnie odpowiedź ta stała w jawnej sprzeczności z ze­znaniami innych świadków.- Chyba będę musiał cię aresztować - powiedział Stick, jednak nie sięgnął po wiszące u pasa kajdanki.Pan Spruill zrobił krok w stronę dziadka.- Jeśli on go zabierze, wyjeżdżamy stąd - oświadczył.- Natychmiast.Dziadzio był na to przygotowany.Ludzie ze wzgórz słynęli z tego, że potrafili błyskawicznie zwinąć namioty i zniknąć, dlatego żaden z nas nie wątpił, że pan Spruill mówi serio.Nie minęłaby godzina i wyjechaliby do Eureka Springs; wróciliby do swojej krzakówki, w góry.Z pomocą samych Meksykanów obrobienie osiemdziesięciu akrów bawełny było po prostu niemożliwe.Liczył się każdy kilogram.Każda para rąk.- Powoli, Stick, spokojnie - powiedział dziadek.- Pogadaj­my.Obaj dobrze wiemy, że Siscowie to opryszki.Często się biją i biją się nieuczciwie.Wygląda na to, że trafiła kosa na kamień.- Mam tam trupa, Eli.Rozumiesz?- Po mojemu, dwóch na jednego to samoobrona.W takiej walce nie ma nic uczciwego.- Ale spójrz tylko, jaki z niego bysior.- Tak jak mówiłem, trafiła kosa na kamień.Dobrze wiemy, że Siscowie oberwaliby prędzej czy później.Wypytaj chłopaka, niech ci wszystko opowie.- Nie jestem żadnym chłopakiem! - warknął Hank.- Opowiedz, co się stało - odrzekł dziadzio, chcąc zyskać na czasie.Rozwlec, przedłużyć rozmowę i może Stick znajdzie jakąś wymówkę, żeby odjechać i wrócić dopiero za kilka dni?- Mów - powiedział Stick.- Posłuchajmy.Nikt inny nie chce gadać.Hank wzruszył ramionami.- Poszedłem za spółdzielnię, zobaczyłem, jak tych dwóch kmiotków tłucze Doyle’a, więc się wtrąciłem.- Kto to jest Doyle?- Facet z Hardy.- Znasz go?- Nie.- To skąd wiesz, skąd pochodzi?- Po prostu wiem.- Szlag by to! - Stick splunął Hankowi pod nogi.- Nikt nic nie wie.Nikt nic nie widział.Za spółdzielnią było pół miasta, ale nie, wszyscy, cholera, nagle oślepli.- Wygląda na to, że było dwóch na jednego - powtórzył dziadek.- I nie przeklinaj.Jesteś na moim podwórzu i są tu kobiety.- Przepraszam - mruknął Stick, dotykając kapelusza i skła­niając się lekko w stronę babci i mamy.- Hank chciał ich tylko rozdzielić.- To był tata.Odezwał się dopiero teraz.- To jeszcze nie wszystko, Jesse.Słyszałem, że po walce Hank chwycił kij i zaczął ich maltretować.Pewnie dlatego Jerry miał pękniętą czaszkę.Wiem, że dwóch na jednego to nie fair, wiem, że to Siscowie, ale nie jestem pewien, czy trzeba było go zabijać.- Nikogo nie zabiłem - wtrącił Hank.- Rozdzieliłem ich.Poza tym było trzech na jednego, nie dwóch.- Trzech? - powtórzył z niedowierzaniem Stick.Wszyscy znieruchomieli.Dziadzio natychmiast wykorzystał okazję.- Trzech na jednego - powiedział.- Nie możesz oskarżyć go o morderstwo.Jeśli było trzech na jednego, nie skaże go żadna ława przysięgłych w tym hrabstwie.Przez chwilę wydawało się, że Stick się z tą opinią zgadza, ale nie, nie zamierzał tak szybko ustępować.Spojrzał na Hanka i spytał:- Kim był ten trzeci?- Nie pytałem ich o nazwisko, panie władzo - odparł sarkasty­cznie Hank.- Nie mieliśmy okazji powiedzieć sobie „Sie masz”.Walka trzech na jednego trochę trwa, zwłaszcza dla tego jednego.Gdybyśmy wybuchnęli śmiechem, Stick by się zdenerwował, dlatego nikt nie chciał ryzykować.Pospuszczaliśmy tylko głowy i wykrzywiliśmy usta w uśmiechu.- Nie bądź taki pyskaty, chłopcze! - warknął Stick, próbując dodać sobie rezonu.- Masz jakichś świadków? Chyba nie.Dobry humor momentalnie pierzchł i zapadła długa cisza.Miałem nadzieję, że świadkami będą Bo albo Dale, że wystąpią z szeregu i oświadczą, że wszystko widzieli.Skoro okazało się już, że przyciśnięci do muru Spruillowie potrafią kłamać, logicznie założyłem, że któryś z nich szybko potwierdzi wersję brata.Ale nikt się nie poruszył, nikt się nie odezwał.Powolutku przesunąłem nogę w prawo i schowałem się za mamą.I wtedy usłyszałem słowa, które miały odmienić moje życie.W stężałym powietrzu Hank rzucił:- Mały Chandler to widział.Mały Chandler omal nie zsiusiał się w majtki.Kiedy otworzyłem oczy, wszyscy patrzyli tylko na mnie.Szczególnie przerażone były babcia i mama.Czułem się winny, wyglądałem jak winowajca i już wiedziałem, że wszyscy obecni na podwórzu bez zastrzeżeń wierzą Hankowi.Przecież byłem jego świadkiem! Widziałem tę bójkę.- Chodź tu, Luke - powiedział dziadek.Najwolniej jak to tylko było możliwe wyszedłem na środek kręgu.Zerknąłem na Hanka.Jego oczy błyszczały jak roz­żarzone węgle.Uśmiechał się szyderczo, jak to on, i po wyrazie twarzy odgadłem, że już mnie ma, i że dobrze o tym wie.Spruillowie i Chandlerowie przesunęli się do przodu, jakby chcieli mnie otoczyć.- Widziałeś tę bójkę? - spytał dziadek.Od chwili, gdy zacząłem stawiać pierwsze samodzielne kroki, uczono mnie w szkółce niedzielnej, że kłamstwo pro­wadzi prosto do piekła.Że jeśli skłamię, nie będzie żadnych okrężnych dróg.Że nikt nie da mi drugiej szansy.Że wpadnę w ognistą otchłań, gdzie czeka szatan z Hitlerem, Judaszem Iskariotą, generałem Graniem i temu podobnymi.Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu: oczywiście nie brzmiało to jak bezwzględny zakaz kłamania, ale baptyści tak to interpretowali.Poza tym kilka razy dostałem lanie za małe kłamstewka.Jedno z ulubionych powiedzonek babci brzmiało: „Powiedz prawdę i miej to z głowy”.- Tak, dziadku.- Co tam robiłeś?- Ludzie mówili, że ktoś się bije, więc poszedłem popat­rzeć.- Nie zamierzałem wciągać w to Dewayne’a, przynaj­mniej jeszcze nie teraz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl