Pokrewne
- Strona Główna
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Moorcock Michael Znikajaca Wi Sagi o Elryku Tom V (SCAN dal 8
- Kaye Marvin Godwin Parke Wladcy Samotnosci (SCAN dal 108
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Weber Dav
- Robert Ludlum Mozaika Persifala
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- euro2008.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.„Tych troje ludzi było bardzo interesujących i dostarczali ciekawych informacji” - pomyślał Mózg.„Ale teraz musi się to skończyć.Mamy poza tym inne istoty ludzkie.Nie wolno dopuścić, żeby wśród logicznych konieczności do głosu doszły uczucia”.Ale myśli te pobudziły tylko większość świeżo doznawanych przez Mózg emocji i wprowadziły owady opiekuńcze w gorączkową krzątaninę.Wreszcie Mózg odsunął od siebie problem trzech istot ludzkich na rzece i zaczął się martwić losem ludzkich imitacji przebywających za barierami.W ludzkim radiu nie było żadnych doniesień, że imitacje zostały wykryte, ale to w rzeczywistości nic nie znaczyło.Takie wiadomości mogły zostać ocenzurowane.Jeśli posłańcy nie zdołają ich szybko zlokalizować i ostrzec, to imitacja wyjdzie na jaw.Niebezpieczeństwo było poważne, a czasu niewiele.Wzburzenie Mózgu popchnęło jego sługi do kroku, na który nieczęsto się decydowały.Dostarczono narkotyki.Mózg zapadł w letargiczny półsen, gdzie w wyobraźni przekształcił się w istotę podobną do człowieka, która śledziła czyjś ślad ze strzelbą w dłoni.Jednak nawet we śnie Mózg obawiał się, że gra wymknie mu się spod kontroli.Tutaj owady opiekuńcze nie mogły już nic poradzić.Troska trwała dalej.Joao obudził się o świcie by stwierdzić, że rzekę okryła nieprzenikniona draperia mgły.Był zdrętwiały, rozkojarzony i wyglądało na to, że ma gorączkę.Niebo miało barwę platyny.Przed nimi wyłoniła się wyspa okryta upiornym całunem oparów.Prąd znosił kapsułę na prawo od sterty pni wyglądających jak olbrzymie zapałki.Nad powierzchnią wody sterczały wierzchołki traw i krzewów gnących się i drżących pod dotykiem płynącej wody.Kapsuła definitywnie przechyliła się w prawo.Joao wiedział, że powinien wyjść i osuszyć pływak.Wiedział, że ma dość siły do wykonania tej pracy, ale nie mógł znaleźć w sobie wystarczająco dużo woli, żeby wprawić się w ruch.- Kiedy przestało padać? - Rozległ się głos Rhin.- Tuż przed świtem - odpowiedział z tyłu Chen-Lhu, zakasłał i dodał.- Wciąż śladu naszych przyjaciół.- Mamy przechył na prawą stronę - powiedziała Rhin.- Miałem się tym zająć - odrzekł Chen-Lhu.- Johny, spodziewam się, że trzeba tylko włożyć głowicę natryskową w pływak i przekręcić przetyczkę?Joao przełknął ślinę, zdumiony tym, jaką wdzięczność poczuł do Chen-Lhu, że na ochotnika zgłosił się do tej pracy.- Johny?- Tak.To wszystko, co masz zrobić - odparł Joao.- Otwór inspekcyjny w pływaku zamyka się na prostyzatrzask.Joao oparł się wygodnie i zamknął oczy.Słyszał jak Chen-Lhu gramoli się przez właz.Rhin spojrzała na Joao.Wydał jej się strasznie zmęczony.Jego zamknięte oczy obramowane były głębokim cieniem.Wyglądał jak nieboszczyk.„Mój ostatni kochanek” - pomyślała.„Śmierć”.Ta myśl wytrąciła ją z równowagi.Zaczęła zastanawiać się nad sobą.Stwierdziła, że tego ranka nie potrafi odnaleźć żadnego ciepłego uczucia ku mężczyźnie, który w nocy napełniał ją miłosną ekstazą.Ogarnął ją tristia post coitum[1] i Joao wydał się jej teraz kolejnym pyłkiem świadomości, który dotknął jej zupełnie przypadkowo i zatrzymał się, by na chwilę dzielić z nią moment oślepiającego lśnienia.W tej myśli nie było miłości.Ani nienawiści.Uczucia Rhin były teraz tak bezpłciowe i kliniczne jak zawsze dotąd.Spółkowanie w nocy było obopólnym doświadczeniem, ale ranek zredukował to do czegoś pozbawionego smaku.Odwróciła się i zapatrzyła w dół rzeki.Mgła przerzedzała się.Zauważyła przez nią czarne zwałowisko lawy odległe może o dwa kilometry.Trudno było oceniać odległość, ale skała górowała nad rzeką jak upiorny statek.Usłyszała zasysane przez pompę powietrze i zauważyła, że kapsuła wróciła do normanej pozycji.Po chwili pojawił się Chen-Lhu.Wniósł ze sobą nagły powiew zimnej wilgoci, który ustał, gdy uszczelnił za sobą właz.- Na zewnątrz jest prawie zimno - powiedział.- Jaki jest odczyt wysokościomierza, Johny?Joao ocknął się i spojrzał na tablicę rozdzielczą.- Sześćset osiem metrów.- Jak myślisz, jak daleko zapłynęliśmy? Joao bez słowa wzruszył ramionami.- Będzie tego sto pięćdziesiąt kilometrów? - zapytał Chen-Lhu.Joao spojrzał na przesuwające się w tył brzegi rozlewiska i na prąd poruszający węźlaste, obskurne korzenie podmytych drzew.- Może.„Może” - pomyślał Chen-Lhu i zastanowił się, dlaczego czuje się tak ożywiony i pełen sił.Był naprawdę głodny! Pogrzebał w poszukiwaniu pakietów z racjami, rozdzielił je i zaczął jeść wilczymi kęsami.Kanonada deszczu smagnęła szyby kabiny.Kapsuła obróciła się i zakołysała.Potrząsnął nimi kolejny podmuch wiatru.O pływaki rozpryskiwały się z pluskiem szeregi drobnych fal.Wiatr zmniejszył się, ale deszcz przybrał na sile pozbawiając roślinność na brzegach wszystkich barw.Wiatr zamarł wreszcie zupełnie, ale deszcz nadal łomotał jednostajnie gęstymi, ciężkimi kroplami.Joao spojrzał na cętkowany, granitowy brzeg, przepływający obok nich jak surrealistyczne tło.Wydawało się, że rzeka ma w tym miejscu co najmniej kilometr szerokości.Jej brązowa powierzchnia była obrzmiała i pokryta pękami pni drzew, pływającymi wyspami turzycy oraz unoszącymi się na wodzie balami.Nagle kapsuła podskoczyła.Coś wielkiego zadrapało od spodu o dno.Joao powstrzymał oddech w obawie, że łata zostanie zerwana i woda wtargnie do pływaka.- Płycizny? - zapytał Chen-Lhu.Znoszony przez wodę pniak wynurzył się po lewej, obrócił i zanurkował jak żywa istota.- Pływak.- szepnęła Rhin.- Wydaje się, że trzyma - powiedział Joao [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.„Tych troje ludzi było bardzo interesujących i dostarczali ciekawych informacji” - pomyślał Mózg.„Ale teraz musi się to skończyć.Mamy poza tym inne istoty ludzkie.Nie wolno dopuścić, żeby wśród logicznych konieczności do głosu doszły uczucia”.Ale myśli te pobudziły tylko większość świeżo doznawanych przez Mózg emocji i wprowadziły owady opiekuńcze w gorączkową krzątaninę.Wreszcie Mózg odsunął od siebie problem trzech istot ludzkich na rzece i zaczął się martwić losem ludzkich imitacji przebywających za barierami.W ludzkim radiu nie było żadnych doniesień, że imitacje zostały wykryte, ale to w rzeczywistości nic nie znaczyło.Takie wiadomości mogły zostać ocenzurowane.Jeśli posłańcy nie zdołają ich szybko zlokalizować i ostrzec, to imitacja wyjdzie na jaw.Niebezpieczeństwo było poważne, a czasu niewiele.Wzburzenie Mózgu popchnęło jego sługi do kroku, na który nieczęsto się decydowały.Dostarczono narkotyki.Mózg zapadł w letargiczny półsen, gdzie w wyobraźni przekształcił się w istotę podobną do człowieka, która śledziła czyjś ślad ze strzelbą w dłoni.Jednak nawet we śnie Mózg obawiał się, że gra wymknie mu się spod kontroli.Tutaj owady opiekuńcze nie mogły już nic poradzić.Troska trwała dalej.Joao obudził się o świcie by stwierdzić, że rzekę okryła nieprzenikniona draperia mgły.Był zdrętwiały, rozkojarzony i wyglądało na to, że ma gorączkę.Niebo miało barwę platyny.Przed nimi wyłoniła się wyspa okryta upiornym całunem oparów.Prąd znosił kapsułę na prawo od sterty pni wyglądających jak olbrzymie zapałki.Nad powierzchnią wody sterczały wierzchołki traw i krzewów gnących się i drżących pod dotykiem płynącej wody.Kapsuła definitywnie przechyliła się w prawo.Joao wiedział, że powinien wyjść i osuszyć pływak.Wiedział, że ma dość siły do wykonania tej pracy, ale nie mógł znaleźć w sobie wystarczająco dużo woli, żeby wprawić się w ruch.- Kiedy przestało padać? - Rozległ się głos Rhin.- Tuż przed świtem - odpowiedział z tyłu Chen-Lhu, zakasłał i dodał.- Wciąż śladu naszych przyjaciół.- Mamy przechył na prawą stronę - powiedziała Rhin.- Miałem się tym zająć - odrzekł Chen-Lhu.- Johny, spodziewam się, że trzeba tylko włożyć głowicę natryskową w pływak i przekręcić przetyczkę?Joao przełknął ślinę, zdumiony tym, jaką wdzięczność poczuł do Chen-Lhu, że na ochotnika zgłosił się do tej pracy.- Johny?- Tak.To wszystko, co masz zrobić - odparł Joao.- Otwór inspekcyjny w pływaku zamyka się na prostyzatrzask.Joao oparł się wygodnie i zamknął oczy.Słyszał jak Chen-Lhu gramoli się przez właz.Rhin spojrzała na Joao.Wydał jej się strasznie zmęczony.Jego zamknięte oczy obramowane były głębokim cieniem.Wyglądał jak nieboszczyk.„Mój ostatni kochanek” - pomyślała.„Śmierć”.Ta myśl wytrąciła ją z równowagi.Zaczęła zastanawiać się nad sobą.Stwierdziła, że tego ranka nie potrafi odnaleźć żadnego ciepłego uczucia ku mężczyźnie, który w nocy napełniał ją miłosną ekstazą.Ogarnął ją tristia post coitum[1] i Joao wydał się jej teraz kolejnym pyłkiem świadomości, który dotknął jej zupełnie przypadkowo i zatrzymał się, by na chwilę dzielić z nią moment oślepiającego lśnienia.W tej myśli nie było miłości.Ani nienawiści.Uczucia Rhin były teraz tak bezpłciowe i kliniczne jak zawsze dotąd.Spółkowanie w nocy było obopólnym doświadczeniem, ale ranek zredukował to do czegoś pozbawionego smaku.Odwróciła się i zapatrzyła w dół rzeki.Mgła przerzedzała się.Zauważyła przez nią czarne zwałowisko lawy odległe może o dwa kilometry.Trudno było oceniać odległość, ale skała górowała nad rzeką jak upiorny statek.Usłyszała zasysane przez pompę powietrze i zauważyła, że kapsuła wróciła do normanej pozycji.Po chwili pojawił się Chen-Lhu.Wniósł ze sobą nagły powiew zimnej wilgoci, który ustał, gdy uszczelnił za sobą właz.- Na zewnątrz jest prawie zimno - powiedział.- Jaki jest odczyt wysokościomierza, Johny?Joao ocknął się i spojrzał na tablicę rozdzielczą.- Sześćset osiem metrów.- Jak myślisz, jak daleko zapłynęliśmy? Joao bez słowa wzruszył ramionami.- Będzie tego sto pięćdziesiąt kilometrów? - zapytał Chen-Lhu.Joao spojrzał na przesuwające się w tył brzegi rozlewiska i na prąd poruszający węźlaste, obskurne korzenie podmytych drzew.- Może.„Może” - pomyślał Chen-Lhu i zastanowił się, dlaczego czuje się tak ożywiony i pełen sił.Był naprawdę głodny! Pogrzebał w poszukiwaniu pakietów z racjami, rozdzielił je i zaczął jeść wilczymi kęsami.Kanonada deszczu smagnęła szyby kabiny.Kapsuła obróciła się i zakołysała.Potrząsnął nimi kolejny podmuch wiatru.O pływaki rozpryskiwały się z pluskiem szeregi drobnych fal.Wiatr zmniejszył się, ale deszcz przybrał na sile pozbawiając roślinność na brzegach wszystkich barw.Wiatr zamarł wreszcie zupełnie, ale deszcz nadal łomotał jednostajnie gęstymi, ciężkimi kroplami.Joao spojrzał na cętkowany, granitowy brzeg, przepływający obok nich jak surrealistyczne tło.Wydawało się, że rzeka ma w tym miejscu co najmniej kilometr szerokości.Jej brązowa powierzchnia była obrzmiała i pokryta pękami pni drzew, pływającymi wyspami turzycy oraz unoszącymi się na wodzie balami.Nagle kapsuła podskoczyła.Coś wielkiego zadrapało od spodu o dno.Joao powstrzymał oddech w obawie, że łata zostanie zerwana i woda wtargnie do pływaka.- Płycizny? - zapytał Chen-Lhu.Znoszony przez wodę pniak wynurzył się po lewej, obrócił i zanurkował jak żywa istota.- Pływak.- szepnęła Rhin.- Wydaje się, że trzyma - powiedział Joao [ Pobierz całość w formacie PDF ]