[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy nadchodziła godzina H, stada pojazdów służbowych i satelitów nadzoru zaczęły się wycofywać, a ich miejsce zajął tłum eskortowców, zbliżając się na parę kilometrów z kamerami, w pełnej gotowości, które transmitowały na żywo via Księżyc dla Światowej Sieci Informacyjnej.Gdy zaczęły upływać ostatnie minuty, na milionach ekranów ukazał się imponujący, długi na dwa kilometry kształt, niemal niedostrzegalnie dryfujący na tle gwiaździstego nieba.Spokój tego widoku zdawał się w jakiś sposób zapowiadać niewyobrażalną siłę, czekającą na wyzwolenie.Dokładnie według rozkładu komputery kontroli lotów dotarły do końca ostatecznego, wstecznego odliczania, otrzymały z naziemnego centralnego procesora potwierdzenie: „Naprzód” i włączyły główne silniki napędu termonuklearnego w błysku dostrzegalnym nawet z Ziemi.Piąta Wyprawa Jowisza wyruszyła.Przez następne piętnaście minut statek nabierał szybkości i wysokości, wchodząc na kolejne, coraz wyższe orbity.Na koniec, zrzucając jednym lekkim ruchem więzy przyciągania księżycowego, Jowisz Pięć skoczył w dal, wyprzedzając stadko swych frachtowców, w owej chwili rozciągnięte już na półtora miliona kilometrów przestrzeni, by wreszcie stanąć na jego czele.Po chwili eskortowce zawróciły w stronę Księżyca, a ekrany na Ziemi ukazywały już tylko zmniejszający się punkcik światła, jeszcze widoczny przez orbitujące teleskopy.Wkrótce i on znikł, a w coraz głębszej przepaści biegły jedynie sygnały wymieniane przez radary dalekiego zasięgu i łącza laserowe.Na statku flagowym Hunt i inni naukowcy z SKNZ, siedząc w mesie numer dwadzieścia cztery, widzieli na ściennym ekranie, jak po upływie minut Księżyc przybrał kształt pełnego kręgu, po części zasłaniającego stojącą za nim Ziemię.W następnych dniach oba globy, kurcząc się coraz bardziej, stały się jedną plamką jasności na niebie – znakiem drogi, którą już przebyli.Gdy dni podróży zaczęły przeciągać się w tygodnie, nawet i ona zmalała do wymiarów jednego wśród milionów podobnych ziarenek gwiezdnego pyłu.A po miesiącu z największym trudem potrafili je odróżnić.Hunt przekonał się, że przystosowanie do życia w maleńkim, stworzonym przez człowieka świecie wymaga czasu.Otaczał ich niezmierzony kosmos, a znajomy świat oddalał się z szybkością ponad piętnaście kilometrów na sekundę.Teraz ich życie zależało jedynie od umiejętności projektantów i budowniczych statku.Życiodajne, zielone wzgórza i błękitne niebo Ziemi zdawały się tylko wspomnieniem wyrazistego snu, łudząco podobnego do rzeczywistości.Hunt poczuł, że jego realny świat stał się czymś względnym, a nie absolutnym; czymś, co można na chwilę opuścić, by potem do tego wrócić.Rzeczywistością był tylko statek; to wszystko, co Hunt pozostawił za sobą, przestało egzystować, przynajmniej na pewien czas.Doktor spędzał całe godziny w kopułach widokowych zewnętrznego kadłuba.Powoli oswajał się z tym, że jego istnienie zyskało nowy wymiar.Patrzył na jedyną znajomą rzecz: na Słońce.Odwieczna obecność naszej gwiazdy, tryskającej bezgranicznym potokiem życiodajnego ciepła i światła, podnosiła go na duchu.Przypomniał sobie starożytnych żeglarzy, nigdy nie oddalających się od lądu tak daleko, by stracić go z oczu.Oni też potrzebowali czegoś dobrze znanego jako podpory.A już wkrótce człowiek skieruje dzioby swych statków ku otwartej przestrzeni i skoczy w próżnię międzygalaktyczną.Nie będzie uspokajającego widoku Słońca, nie będzie innych gwiazd.Same galaktyki zmienią się w ledwie widoczne punkciki, rozrzucone na drodze ku nieskończoności.Jakie dziwne, nowe kontynenty czekają po drugiej stronie tej przepaści?Danchekker wypoczywał w okrętowej strefie bezgrawitacyjnej, przyglądając się meczowi trójwymiarowej piłki nożnej, rozgrywanemu przez dwie drużyny wolnych od służby członków załogi.Gra była odmianą futbolu amerykańskiego; mecz rozgrywano w ogromnej kuli przezroczystego, elastycznego plastyku.Gracze pędzili w górę, w dół i we wszystkich innych kierunkach, odbijając się od ścian i od siebie wzajemnie w fantastycznej bójce, której celem – z grubsza rzecz biorąc – było umieszczenie piłki w jednej z dwóch okrągłych bramek położonych na dwóch krańcach kuli.W rzeczywistości wszystko to miało jedynie rozładować napięcia i ćwiczyć mięśnie, które podczas długiej, monotonnej podróży zaczynały wiotczeć.Steward postukał naukowca po ramieniu i poinformował, że ma rozmowę w budce video przed pokładem wypoczynkowym.Danchekker skinął głową, odpiął pas bezpieczeństwa od zaczepu fotela, przymocował jego końcówkę do poręczy i jednym swobodnym ruchem pożeglował z wdziękiem w stronę wyjścia.W budce powitała go z ekranu twarz Hunta, który mówił z odległego o półtora kilometra pomieszczenia.– Doktorze Hunt – odparł profesor – dzień dobry.czy jakąkolwiek mamy porę wewnątrz naszego piekielnego pojazdu.– Hello, profesorze – rzekł Hunt.– Coś mi przyszło do głowy w sprawie Ganimedan.Mam parę rzeczy, co do których chciałbym zasięgnąć pana opinii [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl