[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jest nareszcie zadowolony, zostawi mnie w spokoju, trzyma swojego Jana Valjean, kto wie, być może nawet zechce opuścić miasto.I to wszystko stało się beze mnie! Bez najmniejszego mojego udziału! Cóż złego w tym wszystkim? Słowo daję, każdy, kto by mnie teraz zobaczył, pomyślałby, że spotkało mnie jakieś nieszczęście! Jeśli ktoś cierpi, to bynajmniej nie z mojej winy.Takie jest zrządzenie Opatrzności, widocznie taka jest Jej wola.Czy wolno mi odwracać Jej wyroki? Czegóż chcę jeszcze? Do czego się chcę wtrącać? To nie moja sprawa! Jak to? Nie jestem zadowolony? Czegóż mi więc trzeba? Osiągnąłem cel, do którego dążę od tylu lat, to, o czym śnię po nocach, przedmiot mych modłów: bezpieczeństwo! Bóg tak chce! Nie mogę opierać się woli bożej.A dlaczego Bóg tak chce? Abym nie przerywał rozpoczętego dzieła, abym czynił dobro, abym stał się z czasem wielkim i zachęcającym przykładem, aby zostało powiedziane, iż było nieco szczęścia w pokucie, jaką sobie zadałem, i w cnocie, do której powróciłem.Nie rozumiem doprawdy, dlaczego przed chwilą bałem się wejść do tego zacnego proboszcza, wyznać mu wszystko jak na spowiedzi i prosić o radę.Byłby mi oczywiście powiedział to samo.Jestem zatem zdecydowany! Niech się dzieje, co chce! Niech się dzieje wola boża!"Przemawiał tak do siebie w głębi sumienia, nachylony - rzec można - nad otchłanią własnej duszy.Wstał z krzesła i zaczął chodzić po pokoju.“No, nie myślmy już o tym więcej.Decyzja powzięta!" A jednak nie czuł żadnej radości.Przeciwnie.Nie można nakłonić umysłu, by poniechał jakiejś myśli, tak jak nie można zmusić morza, by nie zalewało brzegu.Dla marynarza zwie się to przypływem; dla winowajcy - wyrzutem sumienia.Bóg wzburza duszę jak ocean.Po chwili pan Madeleine podjął - chcąc nie chcąc - ów posępny dialog, w którym sam i przemawiał, i słuchał, mówiąc to, co rad by przemilczeć, słuchając tego, czego nie chciałby słyszeć, ulegając tej tajemniczej mocy, która mówiła mu: “Myśl!" - podobnie, jak przed dwoma tysiącami lat innemu skazańcowi powiedziała: “Idź!"Zanim pójdziemy dalej, chcąc być należycie zrozumianym przez czytelnika, połóżmy nacisk na pewne niezbędne wyjaśnienie.Jest rzeczą pewną, że mówimy czasem sami do siebie.Doświadczyła tego każda myśląca istota.Można nawet twierdzić, iż słowo jest wtedy właśnie najwznioślejszą tajemnicą, gdy - w duszy człowieczej - od myśli dąży do sumienia, od sumienia powraca do myśli.Tylko w tym znaczeniu należy brać często powtarzające się w tym rozdziale słowa: “powiedział" lub “zawołał".Są słowa, zdania, okrzyki nawet, które nie przerywają zewnętrznego milczenia.Wszystko się kłębi, wszystko w nas mówi, jedynie usta milczą.Rzeczywistości duszy, choć niewidzialne i nienamacalne, jednak są rzeczywiste.Zaczął więc znowu rozważać, na czym ostatecznie stanęło i czym jest owa “powzięta decyzja".I przyznał się przed sobą, że wszystko, co w myśli ułożył, jest potworne, że jego: “Niech się dzieje, co chce.Niech się dzieje wola boża!", jest po prostu ohydą.Pozwolić, aby dokonała się ta pomyłka losu i ludzi, nie zapobiec jej, przypieczętować ją niejako swoim milczeniem, nic nie uczynić wreszcie - to znaczyło uczynić wszystko, to ostatni stopień przewrotnej niegodziwości, to zbrodnia niska, nikczemna, podstępna, ohydna, haniebna!Po raz pierwszy od ośmiu lat ten nieszczęśliwy człowiek poczuł gorzki smak złej myśli i złego uczynku.Wypluł go z obrzydzeniem.W dalszym ciągu zadawał sobie pytania.Zapytał surowo, co oznaczać miało: “Osiągnąłem cel?" Stwierdził, że życie jego istotnie miało pewien cel.Ale jaki? Ukrywanie swego nazwiska? Oszukiwanie policji? Czyżby dla takiej drobnostki czynił wszystko, co dotychczas uczynił? Czyż nie miał innego celu, celu wielkiego, celu prawdziwego? Ocalić nie swoją osobę, lecz swoją duszę.Być znów uczciwym i dobrym.Być sprawiedliwym, czyż nie tego jedynie pragnął, czyż nie to właśnie nakazał mu biskup? Zatrzasnąć drzwi do przeszłości? Ale on ich nie zamykał, Boże miłosierny! On je otwierał na oścież, popełniając haniebny uczynek; stawał się znów złodziejem, i to najohydniejszym ze złodziei, kradł innemu człowiekowi jego byt, życie, spokój, miejsce pod słońcem.Stawał się mordercą; zabijał, moralnie zabijał nędzarza! Skazywał go na śmierć za życia, na śmierć na ziemi, zwaną galerami! Ujawnić się natomiast, ocalić tego nieszczęśnika, ofiarę tak ponurej pomyłki, wrócić do swojego prawdziwego nazwiska, w imię obowiązku stać się katorżnikiem Janem Valjean - oto prawdziwe duchowe odrodzenie, ostateczne zamknięcie bram piekła, z którego wyszedł.Pozornie powrócić do piekła, to w rzeczywistości wyjść z niego.Tak musi być! Niczego nie dokonał, jeśli tego nie uczyni [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl