[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dania te popijano czerwonym winem o wonnym bukiecie.Apetyt sołtysa wydawał się niepohamowany.-Twoja gościnność godna jest pieśni -ocenił wezyr.-Co za honor!-Czy moglibyśmy porozmawiać z polnym skrybą?-Przebywa u rodziny na północ od Memfisu i wróci dopiero za tydzień.-Akta powinny być dostępne.-Niestety, nie.Zamyka swoje biuro, a ja nie mogę.-Ale ja mogę.-Oczywiście, ty jesteś wezyrem, ale czy to nie byłoby.Sołtys zamilkł, w obawie że powie jakieś głupstwo.-Do Teb daleko, a o tej porze roku słońce wcześnie zachodzi.Oglądanie nudnych dokumentów mogłoby was jeszcze opóźnić.Zabójca, który skończył pożerać pieczone wołowe żeberka, przegryzł kość; gospodarz aż podskoczył słysząc trzask.-Gdzie są akta? -nalegał Pazer.-No więc.ja sam nie wiem.Skryba pewnie zabrał je ze sobą.Pawian wstał.Wyprostowany przypominał rosłego atletę.Czerwonymi oczyma wpatrywał się w brzuchatego osobnika, któremu drżały ręce.-Przywiążcie go, proszę!-Akta -rozkazał Kem -albo nie odpowiadam za reakcje kolegi.Żona sołtysa padła mężowi do stóp.-Powiedz prawdę -błagała.-To ja.to ja mam te dokumenty.Idę po nie.-Będziemy ci towarzyszyć, ja i Zabójca.Pomożemy je nieść.Wezyr nie czekał długo.Sołtys sam rozwinął przed nim papirusy.-Wszystko jest w porządku -mamrotał.-Obserwacji dokonano we właściwym czasie.To całkiem banalne raporty.-Pozwól mi je przeczytać w spokoju -zażądał Pazer.Drżący na całym ciele sołtys oddalił się.Jego żona wyszła z jadalni.Pedantyczny skryba kilkakrotnie powracał do kwestii liczby bydła i worków zboża.Wymieniał nazwiska właścicieli, imiona zwierząt, ich wagę i stan zdrowia.Tak samo dokładne były linijki poświęcone ogrodom warzywnym i sadom.Wnioski ogólne zapisano czerwonym atramentem: w różnych sektorach produkcji wyniki są doskonałe, przewyższające średnią.Zakłopotany wezyr dokonał prostego obliczenia.Powierzchnia terenów rolnych była tak duża, że jej bogactwa prawie uzupełniały deficyt, o jaki oskarżony zostanie Kani.Dlaczego nie figurowały w jego bilansie?-Niezwykle ważne jest dla mnie poszanowanie bliźnich - zapewnił Pazer sołtysa.Sołtys przytaknął.-Jeśli jednak ten bliźni stara się ukryć prawdę, przestaje być godny szacunku.Czy to nie twój przypadek?-Powiedziałem wszystko!-Nienawidzę brutalnych metod.Jednak w pewnych sytuacjach, gdy liczy się czas, narzucają się same, więc i sędzia może stać się brutalny.Zabójca, zupełnie jakby podążał za tokiem myśli Pazera, skoczył sołtysowi do gardła i szarpnął nim do tyłu.-Uspokójcie go, bo złamie mi kark!-Reszta dokumentów -zażądał spokojnie Kem.-Nie mam nic więcej! Nic!Kem odwrócił się do Pazera.-Proponuję spacer, a tymczasem niech Zabójca sam przeprowadzi śledztwo.-Nie zostawiajcie mnie!-Reszta dokumentów -powtórzył Kem.-Najpierw niech on zabierze swoje łapy!Pawian zwolnił uścisk, sołtys obmacywał bolący kark.-Zachowujecie się jak dzikusy! Zgłaszam sprzeciw wobec tego arbitralnego postępowania, potępiam te skandaliczne działania, te tortury, którym poddano urzędnika państwowego.-Oskarżam cię o ukrywanie dokumentów administracji państwowej.Sołtys zbladł, słysząc tę pogróżkę.-Jeśli wam pokażę uzupełnienie, żądam, żebyście uznali moją niewinność.-Jaki błąd popełniłeś?-Działałem w interesie społecznym.Z kosza na naczynia sołtys wyjął opatrzony pieczęcią papirus.Twarz mu się zmieniła.Z przerażonego tchórza przeobraził się w osobnika zimnego i okrutnego.-No więc patrzcie!Z dokumentu wynikało, że bogactwa wioski przekazane zostały stolicy prowincji Koptos.Polny skryba złożył na nim podpis i wpisał datę.-Ta wieś jest częścią majątku Karnaku -przypomniał Pazer.-Jesteś niedoinformowany, wezyrze Egiptu.-Twoja miejscowość znajduje się na liście posiadłości wielkiego kapłana Karnaku.-Stary Kani jest tak samo źle poinformowany jak wy.Rzeczywistości odpowiada nie jego lista, lecz kataster.Zajrzyjcie do niego w Tebach i przekonacie się, że moja wieś należy do jurysdykcji ekonomicznej Koptos, a nie do świątyni w Karnaku.Dowodzą tego słupy graniczne.Wniosę skargę na was za pobicie i rany.Mój akt oskarżenia nakaże ci przygotowanie własnego procesu, wezyrze Pazerze.ROZDZIAŁ 17Strażnika biura katastru w Tebach obudził nagle niezwykły hałas.Początkowo myślał, że to zły sen, potem rozpoznał walenie w drzwi.-Kto tam?-Szef policji i wezyr.-Nie znoszę dowcipów, zwłaszcza w środku nocy.Idźcie do diabła albo wygarbuję wam skórę.-Lepiej otwórz natychmiast.-Wynoście się, bo zawołam kolegów.-Pospiesz się.Pomogą nam wyważyć drzwi.Strażnik się zastanowił.Spojrzał przez okno z kamienną kratownicą i w blasku księżyca dostrzegł profil nubijskiego olbrzyma i wielkiego pawiana [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl