[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po wymianie grzecznościowych komplementów Czeng San powiedział, że musi już iść, żeby zdążyć na odpływ morza, po czym skłonił się uprzejmie.Sutra wyszedł razem z nim, by odprowadzić go na brzeg.Przy łódce jak zwykle wdali się w uprzejmy spór na temat ryb.Król triumfował.- Wspaniale, Peter! Udało się!- Byłeś fantastyczny! - przyznał Marlowe.- Kiedy powiedziałeś, żeby mu wypalić prosto z mostu, to przy­znam ci się, myślałem, że on zrezygnuje.Dla Chińczyków takie stawianie sprawy jest nie do pomyślenia.- Miałem przeczucie - powiedział tylko Król.- Należy ci się dziesięć procent - dodał po chwili, żując kawałek mięsa.- Oczywiście, dziesięć procent od zysku.Ale będziesz musiał jeszcze na to popracować, synku.- Jak wół! Pomyśl tylko, ile to pieniędzy! Trzydzieści tysięcy dolarów to plik banknotów wysoki chyba na trzy­dzieści centymetrów.- Wyższy - rzekł Król, zarażony podnieceniem Mar­lowe’a.- Ależ ty masz nerwy! Skąd wiedziałeś, jaką zapropo­nować cenę? Bach, i zgodził się bez niczego.Chwila roz­mowy, bach, i jesteś bogaty!- Trzeba będzie jeszcze sporo pogłówkować, zanim załatwi się tę sprawę do końca.Tyle rzeczy może się nie udać.Interes nie jest interesem, dopóki nie dostaniesz forsy i jej nie schowasz.- Rzeczywiście, nie pomyślałem o tym.- Podstawowa zasada biznesmena: rozmowa o pienią­dzach to jedno, a liczą się tylko zielone, które trzymasz w ręku.- Ciągle jeszcze nie mogę się przyzwyczaić.Jesteśmy poza obozem, zjedliśmy na raz więcej niż w ciągu paru tygodni i perspektywy są znakomite.Jesteś absolutnie genialny.- Pożyjemy, zobaczymy, Peter.Król podniósł się.- Zaczekaj tu na mnie - powiedział.- Wrócę mniej więcej za godzinę.Muszę jeszcze coś załatwić.Jeżeli wyruszymy stąd nie dalej jak za dwie godziny, wszystko będzie dobrze.Dotrzemy do obozu tuż przed świtem.To najlepsza pora.Strażnicy są wtedy w najgorszej formie.No, to na razie.Zszedł ze schodów i zniknął w ciemnościach.Marlowe poczuł się nagle samotny i nie mógł opano­wać obaw.Co też on knuje? Dokąd poszedł? Co będzie, jeśli się spóźni? Albo w ogóle nie wróci? A gdyby tak przyszedł do wioski Japończyk, co wtedy? Co zrobię, jeżeli zo­stanę tu sam? A może go poszukać? Jeśli nie wrócimy przed świtem, zameldują o naszej nieobecności ł bę­dziemy musieli uciekać.Ale dokąd? Może Czeng by nam pomógł.Nie, to zbyt niebezpieczne! Gdzie on właściwie mieszka? A może udałoby się dotrzeć do portu i złapać jakąś łódź? Albo skontaktować się z par­tyzantami, którzy podobno gdzieś tu są? Weź się w garść, Marlowe, ty podły tchórzu! Zachowujesz się jak małe dziecko!Tłumiąc w sobie niepokój, postanowił czekać.Nagle przypomniał sobie o kondensatorze.Kondensator sprzę­gający, trzysta mikrofaradów, powtórzył w myślach.- Tabe, tuan - powiedziała Kasseh na widok wchodzą­cego do chaty Króla.- Tabe, Kasseh!- Ty chcieć jeść, tak?Zaprzeczył ruchem głowy, przygarnął ją do siebie i za­czął gładzić jej ciało.Stanęła na palcach, żeby zarzucić mu ręce na szyję.Czarne, złotawo połyskujące włosy spły­wały jej gęstą falą aż do pasa.- Długo nie być - powiedziała rozgrzana dotykiem jego rąk.- Długo nie być - powtórzył.- Tęsknisz za mną?- Mhmm - odparła ze śmiechem, naśladując jego wymowę.- Tamten już przyszedł?Potrząsnęła głową.- To mi się nie podoba, tuan.Niebezpieczne - powie­działa.- Wszystko jest niebezpieczne - odparł Król.Usłyszeli czyjeś kroki i na zasłonie w drzwiach pojawił się cień.Zasłona odchyliła się i do środka wszedł niski ciemnowłosy Chińczyk.Ubrany był w sarong, a na nogach miał indyjskie sandały.Uśmiechnął się, odsłania­jąc wyszczerbione, spróchniałe zęby.Na plecach, w po­chwie, nosił wojenny parang.Król zauważył, że pochwa jest starannie naoliwiona.Łatwo było wyciągnąć z niej parang i jednym ruchem odciąć komuś głowę.Za pasem przybysza tkwił rewolwer.Człowiek ten zjawił się dlatego, że uprzednio Król prosił Kasseh, aby skontaktowała się z partyzantami dzia­łającymi w Johore.Większość z nich była przestępcami, którzy zmieniwszy poglądy, walczyli teraz pod sztanda­rem komunistów dostarczających im broni.- Tabe.Znasz angielski? - spytał Król z wymuszonym uśmiechem.Chińczyk wcale mu się nie podobał.- O czym chcesz z nami rozmawiać?Przybysz łypnął pożądliwie na Kasseh.Dziewczyna wzdrygnęła się.- Wyjdź stąd, Kasseh - polecił Król.Bezszelestnie odchyliła zasłonę z koralików i przeszła do tylnej części chaty.Chińczyk odprowadził ją wzro­kiem.- Masz szczęście - powiedział do Króla.- Dużo szczęścia.Na pewno zadowoliłaby dwóch albo i trzech mężczyzn jednej nocy.Co?- Mamy rozmawiać o interesach.Tak czy nie?- Uważaj, biały człowieku, bo może powiem Japoń­czykom, że tu jesteś.Może im powiem, że jeńcy są bezpie­czni w wiosce.A wtedy oni zniszczą wioskę.- W ten sposób sami byście się szybko wykończyli.Chińczyk burknął coś i przykucnął.Nieznacznym, zło­wieszczym ruchem poprawił parang.- A może pójdę do tej kobiety - powiedział.Chryste, czyżbym popełnił jakiś błąd? - pomyślał Król.- Mam dla was, chłopcy, pewną propozycję - rzekł.- Gdyby wojna nagle się skończyła albo Japońcom wpadło do łbów, żeby nas, jeńców, wyrżnąć, chciałbym, żebyście w razie czego byli gdzieś niedaleko obozu.Zapłacę dwa tysiące amerykańskich dolarów, jeżeli mnie uratujecie.- A skąd będziemy wiedzieć, że Japończycy zabijają jeńców?- Dowiecie się.Na ogół dobrze wiecie, co się dzieje.- Skąd pewność, że zapłacisz?- Zapłaci wam rząd Stanów Zjednoczonych.Przecież wiadomo, że płaci nagrody za uratowanie życia swoim obywatelom.- Dwa tysiące! ’Mahlu! Dwa tysiące możemy mieć, kiedy chcemy.Rozbić bank.Proste.Król zagrał na całego.- Jestem upoważniony przez naszego dowódcę do zagwarantowania wam po dwa tysiące za każdego urato­wanego Amerykanina - oświadczył.- W razie strzela­niny.- Nie rozumiem.- No, gdyby Japończycy chcieli nas wykończyć, zabić.Jeżeli alianci wylądują tu, Japonce się wściekną, a jeżeli w Japonii, to czeka nas odwet.Więc jeśli wylądują, to się o tym dowiecie, i chciałbym, żebyście pomogli nam uciec.- Ilu ludzi?- Trzydziestu.- Za dużo.- Ilu możecie uratować?- Dziesięciu.Ale cena będzie pięć tysięcy od sztuki.- Za dużo.Chińczyk wzruszył ramionami.- No dobra, zgoda - rzekł Król.- Wiecie, gdzie jest obóz?Chińczyk odsłonił zęby w krzywym uśmiechu.- Wiemy - potwierdził.- Nasz barak stoi od wschodu.Taki mały - wyjaśnił Król.- Gdybyśmy musieli uciekać, wydostaniemy się przez ogrodzenie właśnie z tamtej strony.Siedząc w dżungli, możecie nas osłonić [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl