[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tylko do głupot pasują doskonale.Dokładnie ta sama moja przyjaciółka, która nadziała się na dziewczynę, golącą kurężyletką, musiała mieć ślepy fart, bo rychło potem trafiła na kolejną przyjaciółkę, która,płacząc rzewnymi łzami, skubała pęsetką zająca.Komunikat, że zająca obdziera się ze skóry,przyniósł jej wprawdzie ulgę, ale poza tym dał niewiele, bo ze skóry go obedrzeć też nieumiała.Kolejna przyjaciółka usiłowała zagnieść kluski na DDT.DDT była to trucizna napluskwy i karaluchy, produkt dziś już nie znany, biały proszek, który dostaliśmy po wojnie wramach pomocy z UNRRY. Insekty tępił skutecznie, pakowany bywał różnie i bardzo śmierdział.Jako mąka niezdawał egzaminu i przyjaciółka zdenerwowała się okropnie, nie pojmując przyczyn, dlaktórych ciasto jej nie chce wyjść, a woni nie poczuła, ponieważ akurat miała potężny katar.(.) nadziała się na dziewczynę, golącą kurę żyletką (.)Katar zgubił już niejednego.Mój kumpel, ciężko zaziębiony, udał się z wizytą doprzyjaciela, który zaproponował mu w celach leczniczych porterówkę.Sięgnął po półlitrowąbutelkę, nalał rzetelne 50 gramów i mój kumpel rąbnął sobie bez wahania.Rąbnąwszy,poczuł, co rąbnął, i miał trudności z zamknięciem ust.Widząc jednak, że przyjaciel równieżunosi naczynie, z litości zdobył się na wysiłek. Nie pij tego!!!  wychrypiał rozpaczliwie.Była to bowiem politura do mebli.Butelka z porterówką, identyczna, stała tuż obok. I nie powąchałeś przedtem?  spytałam zgorszona, kiedy mi to nazajutrz opowiadał. I co by mi przyszło z wąchania? Przecież miałem katar!Sąsiadka mojej matki beztrosko usmażyła placki kartoflane na pokoście.Też nie poczuławoni, ponieważ miała katar.Wywęszyłam pomyłkę ja, wróciwszy ze szkoły, po czymokazało się, że znów dwie butelki, ta z pokostem i ta z olejem jadalnym, stały blisko siebie.W tych samych czasach co DDT przychodziły do nas z odległych krajów różne inneproszki, przeważnie spożywcze.Głównie zupy, stanowiące nowość bezcenną.Zarazemodnajdywały się rodziny, pogubione przez wojnę, korespondencja kulała, jedni wracali, inninie, wszyscy stamtąd starali się przysyłać do wygłodzonego kraju, co tylko mogli.Duże zamieszanie jeszcze trwało.No i przyszła paczka ze Stanów Zjednoczonych do pewnej rodziny.Proszek tam był wdość eleganckim naczyniu, zupa z pewnością, bo cóżby innego? Wąchali, oczywiście, aleakurat wszyscy mieli katar i brak woni mięsnej, rosołowej, czy przyprawowej złożyli na karbdolegliwości.Ugotowali tę zupę i zjedli, nie bardzo im smakowała, po czym przyszedłspózniony list od amerykańskiej rodziny, że przysłali im w urnie prochy dziadka, którywłaśnie umarł i chciał zostać pochowany w ojczystym kraju.Historia ta krążyła pózniej w postaci anegdoty, ale nic podobnego, nie była to żadnaanegdota, tylko sama święta prawda.Do skonsumowania dziadka warszawska rodzinaamerykańskiej gałęzi nigdy się nie przyznała.Oto, co może sprawić katar!Całkiem bez kataru natomiast, dwie obce sobie dziewczyny, każda we własnym zakresie,wywinęły prawie jednakowy numer.Obie słyszały, że kaszę i ryż najlepiej gotować podpierzyną albo owinięte grubo gazetami i kocem.Obie uczyniły to samo, z tym, że jednazłapała się za kaszę, a druga za ryż.Ta z kaszą wsypała do garnka produkt, nalała wody, przykryła i ostrożnie wetknęła topod prawdziwą pierzynę, otrzymaną w spadku po babci.Ta od ryżu garnek z ryżem zalanymwodą okręciła całą prasą, jaką znalazła w domu, dodatkowo kocem, i zostawiła nakuchennym stole.Obie wróciły z pracy i obie doznały straszliwego rozczarowania, znalazłszy kaszę i ryż wpierwotnym stanie, nawet odrobinę nie podgrzane.Oburzenie na idiotyczny przepis równieżzaprezentowały identyczne.Osobom, które padły ofiarą podobnego wstrząsu, na wszelki wypadek wyjaśniam, żezawartość garnka najpierw należy zagotować na ogniu, a potem dopiero, taki gorący,wpychać pod pierzynę lub też w zwały makulatury.Osobny rozdział w kuchni stanowią M%7łCZYyNI i może powinni zostać umieszczenipod M, ale chyba jednak nie, bo nie są jadalni.Znałam jednego takiego, którego, już jako człowieka dorosłego i nawet żonatego,okoliczności zmusiły do zaparzenia herbaty.Postąpił następująco: wsypał do czajniczka suchąherbatę, nalał zimnej wody z kranu i postawił to na ogniu, żeby się zagotowało.Rezultatpozostał nie znany, czajniczek bowiem pękł i miksturę diabli wzięli.Moja rodzona ciotka leżała chora i wuj, jej mąż, miał zalecone zaparzyć dla niej ziółka.Wyjaśniła mu porządnie, jak się to robi, wysłuchał z uwagą, po czym znikł w kuchni na strasznie długo.Nie wracał i nie wracał, aż wreszcie przyszedł do sypialni i suchym głosemrzekł: Sześć szklanek już pękło.Czy mam zaparzać dalej?Pewien mąż wrócił do domu w czasie nieobecności żony i bez grymasów zjadł to, coznalazł w lodówce.Nie miał wielkich wymagań, ale drobne zastrzeżenie jednak pózniejzgłosił, bo zazwyczaj żona gotowała doskonale. Zjadłem tę sałatkę z lodówki  powiedział delikatnie. Ale ona była jakaś taka nieprzyprawiona [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl