Pokrewne
- Strona Główna
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny (2)
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny
- chmielowski benedykt nowe ateny (3)
- Chmielewska Wiekszy kawalek swiata
- J. Chmielewska Wielkie zaslugi
- J. Chmielewska Florencja, corka
- J.Chmielewska Skarby
- Eddings Dav
- Andrzej Ziemiański Pomnik Cesarzowej Achai t2
- Praktyczny komentarz do Nowego (3)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- jacek94.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Siedziba tajemniczych sił nadprzyrodzonych stała w zaśnieżonym parku.Wyglądałaby zupełnie niewinnie, gdyby ta środkowa część nie straszyła czernią pustych okien.Oglądali to z zewnątrz, zatrzymawszy się pośrodku porządnie odmiecionej alei, która prowadziła od wspomnienia po bramie parkowej aż do głównego wejścia.- Oryginalne dosyć - stwierdził krytycznie Zygmunt.- Na lewo pałac, w środku średniowiecze, a na prawo diabli wiedzą co.- Na prawo efekty działalności grafa-pomyleńca - wyjaśniła ponuro Okrętka: - średniowiecze przerobione na nowoczesność albo odwrotnie, nowoczesność podrobiona pod średniowiecze.- Patrzcie, na pierwszym piętrze były balustrady - zauważył Januszek, wskazując dziury w murze.- Resztki sterczą.A w ogóle mały ten zamek.Taki mały i ma takiego ducha.?Tereska w skupieniu porównywała fotografie z obiektem.- Ten nawiedzony taras powinien być po drugiej stronie - zawiadomiła po chwili.- Musimy to obejrzeć dookoła.Zygmunt westchnął, ruszając w obchód zamku.W dziwaczną sprawę ducha został wciągnięty natychmiast po przyjeździe do domu ze swojej Szkoły Morskiej.Nie wierzył w ani jedno słowo z wszystkich zasłyszanych opowieści, ale rzecz wydała mu się dostatecznie interesująca, żeby bezpośrednio po jednej podróży udać się w drugą, znacznie bardziej męczącą.Całą drogę studiował listę ofiar i opis wydarzeń, domagając się dodatkowych informacji, dzięki czemu wszyscy dotarli na miejsce rozpaczliwie niewyspani.Na szczęście sprawę zakwaterowania mieli załatwioną.Fotograf okazał się nie tylko przydatny, ale także uczynny.Zadzwonił do dyrekcji PGR, zamówił dla biura dwa pokoje gościnne i zapowiedział przyjazd czterech osób z listem polecającym.Teraz musieli tylko dopełnić formalności, polegających na podpisaniu oświadczenia, iż decyzję w kwestii noclegu w zamku podejmują na własną odpowiedzialność i w razie czego nie będą rościć żadnych pretensji.Oświadczenie podpisał Zygmunt jako jedyny pełnoletni.Rozpakowali rzeczy i wyszli na rekonesans.Panowała odwilż.Brnąc w mokrym, lepiącym się śniegu, potykając się i przewracając na niewidocznych pod nim nierównościach, obeszli budowlę dookoła.Po przeciwnej stronie istotnie znajdował się taras.Zajmował cały środek budynku na wysokości pierwszego piętra, jednym końcem przytykał do poprzecznego, pałacowego skrzydła, drugi zaś stanowiły ozdobne, szerokie schody, schodzące na poziom parteru.Podtrzymywały go słupy, za którymi widać było w głębi zamurowane cegłami otwory dolnych komnat.Podobne kamienne słupy, dość dziwne, bo jakby nie wykończone, wystawały z masywnej balustrady.Kilka z nich miało dekoracyjne kapitele i było połączone ze sobą łukami, reszta sterczała luzem.- Według opisu technicznego nie wiadomo, co to jest - zakomunikowała Tereska.- Albo dawny renesansowy dziedziniec, który się, rozleciał, albo nowy renesansowy dziedziniec, który nie został wykończony.Wszędzie piszą „przypuszcza się” albo „prawdopodobnie”.- Prawdopodobnie wszyscy cierpią na zaburzenia równowagi psychicznej - zaopiniował cierpko Zygmunt.- Tutaj zleciał fotograf - przypomniała Okrętka.Stali i gapili się na dziwaczne słupy z kamienia, aż Januszek przypomniał, że w planach mieli jeszcze nawiązanie znajomości z cieciem.Cięć nazywał się Jesionek, fotograf wypowiadał się o nim bardzo pozytywnie i polecał go jako osobę godną zaufania, co w tym całym morzu niepewności stanowiło pewną pociechę.Znany z fotografii domek pojawił się na końcu ścieżki, która poprowadziła ich od narożnika zamku.Za domkiem widać było ściany parterowej kotłowni z wysokim kominem.Jesionka najpierw usłyszeli, a potem zobaczyli, zajęty był bowiem wygrzebywaniem koksu z wielkiej, pokrytej śniegiem hałdy.Sypał go na taczki.Koks hurgotał, a Jesionek pogwizdywał.Przyjrzeli mu się z zainteresowaniem i stwierdzili, że wygląda sympatycznie, średniego wzrostu, dość gruby, zwalisty, z czerstwą, dobroduszną twarzą i sumiastymi wąsami.Na oko mógł mieć ze 60 lat.Chętnie wdał się w pogawędkę, opierając dłonie na stylisku łopaty i patrząc na nich życzliwie.Przekazali pozdrowienia od fotografa, dowiedzieli się, gdzie tu można robić zakupy spożywcze, po czym zamilkli.Wsparty na łopacie Jesionek przyglądał im się z zaciekawieniem, grono badaczy zaś zastanawiało się, jak by tu taktownie podjąć zasadniczy temat.Za domkiem zagdakała jakaś zapóźniona kura i Okrętka nagle westchnęła.- Mój Boże, jak tu spokojnie! - rzekła tonem cichej tęsknoty.- Jak to przyjemnie tak spokojnie żyć.- Ano, ja tu żyję już prawie czterdzieści lat - odparł żywo Jesionek.- Dzieci we świat poszły, a my tu z żoną.Spokojnie jest, nie powiem, nawet aż za bardzo.Tyle że w tem zamku co i raz to się coś wyprawia.- Co się wyprawia? - zainteresowała się Tereska i gwałtownością wręcz zachłanną.Jesionek sięgnął do kieszeni, powoli wyjął paczkę papierosów, wydłubał jednego i zapalił.Cztery pary oczu patrzyły na niego w napięciu.- To nic nie wiecie? - spytał z lekkim niedowierzaniem.- Nie mówili wam, że tu straszy?Milczeli wszyscy, niepewni, co powinni teraz okazać, ciekawość czy sceptycyzm.Jesionek nie oczekiwał odpowiedzi.- Bo straszy nie do wytrzymania - podjął smutnie.- Mieli remont tu robić, wyrychtować to elegancko, wczasy zrobić.A to by zaraz było weselsze życie.Nazjeżdżałoby się narodu od wiosny do jesieni, a nawet i w zimie, człowiek by może co zarobił, a zawsze uciecha.Ale nic z tego.- Bo co? - wyrwało się Januszkowi.- Ano, bo straszy.Byli tu różni i żaden nie wytrzymał i tak otóż nic się nie robi.Niszczeje tylko, aż się całkiem rozleci.Popatrzył w kierunku zamku, westchnął, gestem beznadziejności rzucił niedopałek papierosa i przydeptał go butem.Od strony domku rozległ się pełen wyrzutu damski głos.- Feluś! A zaproszę państwa do środka, co tak będziecie na mrozie gadać!- To żona - wyjaśnił Jesionek.- Ja się Feliks Jesionek nazywam.Zygmunt pośpiesznie, acz wytwornie dokonał prezentacji całego towarzystwa.Damski głos z domku powtarzał swoje zaproszenie.- Zaraz, nie pali się! - odkrzyknął Jesionek.- Muszę koksu przyrzucić!- Pomożemy panu - zaofiarował się żywo Zygmunt [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Siedziba tajemniczych sił nadprzyrodzonych stała w zaśnieżonym parku.Wyglądałaby zupełnie niewinnie, gdyby ta środkowa część nie straszyła czernią pustych okien.Oglądali to z zewnątrz, zatrzymawszy się pośrodku porządnie odmiecionej alei, która prowadziła od wspomnienia po bramie parkowej aż do głównego wejścia.- Oryginalne dosyć - stwierdził krytycznie Zygmunt.- Na lewo pałac, w środku średniowiecze, a na prawo diabli wiedzą co.- Na prawo efekty działalności grafa-pomyleńca - wyjaśniła ponuro Okrętka: - średniowiecze przerobione na nowoczesność albo odwrotnie, nowoczesność podrobiona pod średniowiecze.- Patrzcie, na pierwszym piętrze były balustrady - zauważył Januszek, wskazując dziury w murze.- Resztki sterczą.A w ogóle mały ten zamek.Taki mały i ma takiego ducha.?Tereska w skupieniu porównywała fotografie z obiektem.- Ten nawiedzony taras powinien być po drugiej stronie - zawiadomiła po chwili.- Musimy to obejrzeć dookoła.Zygmunt westchnął, ruszając w obchód zamku.W dziwaczną sprawę ducha został wciągnięty natychmiast po przyjeździe do domu ze swojej Szkoły Morskiej.Nie wierzył w ani jedno słowo z wszystkich zasłyszanych opowieści, ale rzecz wydała mu się dostatecznie interesująca, żeby bezpośrednio po jednej podróży udać się w drugą, znacznie bardziej męczącą.Całą drogę studiował listę ofiar i opis wydarzeń, domagając się dodatkowych informacji, dzięki czemu wszyscy dotarli na miejsce rozpaczliwie niewyspani.Na szczęście sprawę zakwaterowania mieli załatwioną.Fotograf okazał się nie tylko przydatny, ale także uczynny.Zadzwonił do dyrekcji PGR, zamówił dla biura dwa pokoje gościnne i zapowiedział przyjazd czterech osób z listem polecającym.Teraz musieli tylko dopełnić formalności, polegających na podpisaniu oświadczenia, iż decyzję w kwestii noclegu w zamku podejmują na własną odpowiedzialność i w razie czego nie będą rościć żadnych pretensji.Oświadczenie podpisał Zygmunt jako jedyny pełnoletni.Rozpakowali rzeczy i wyszli na rekonesans.Panowała odwilż.Brnąc w mokrym, lepiącym się śniegu, potykając się i przewracając na niewidocznych pod nim nierównościach, obeszli budowlę dookoła.Po przeciwnej stronie istotnie znajdował się taras.Zajmował cały środek budynku na wysokości pierwszego piętra, jednym końcem przytykał do poprzecznego, pałacowego skrzydła, drugi zaś stanowiły ozdobne, szerokie schody, schodzące na poziom parteru.Podtrzymywały go słupy, za którymi widać było w głębi zamurowane cegłami otwory dolnych komnat.Podobne kamienne słupy, dość dziwne, bo jakby nie wykończone, wystawały z masywnej balustrady.Kilka z nich miało dekoracyjne kapitele i było połączone ze sobą łukami, reszta sterczała luzem.- Według opisu technicznego nie wiadomo, co to jest - zakomunikowała Tereska.- Albo dawny renesansowy dziedziniec, który się, rozleciał, albo nowy renesansowy dziedziniec, który nie został wykończony.Wszędzie piszą „przypuszcza się” albo „prawdopodobnie”.- Prawdopodobnie wszyscy cierpią na zaburzenia równowagi psychicznej - zaopiniował cierpko Zygmunt.- Tutaj zleciał fotograf - przypomniała Okrętka.Stali i gapili się na dziwaczne słupy z kamienia, aż Januszek przypomniał, że w planach mieli jeszcze nawiązanie znajomości z cieciem.Cięć nazywał się Jesionek, fotograf wypowiadał się o nim bardzo pozytywnie i polecał go jako osobę godną zaufania, co w tym całym morzu niepewności stanowiło pewną pociechę.Znany z fotografii domek pojawił się na końcu ścieżki, która poprowadziła ich od narożnika zamku.Za domkiem widać było ściany parterowej kotłowni z wysokim kominem.Jesionka najpierw usłyszeli, a potem zobaczyli, zajęty był bowiem wygrzebywaniem koksu z wielkiej, pokrytej śniegiem hałdy.Sypał go na taczki.Koks hurgotał, a Jesionek pogwizdywał.Przyjrzeli mu się z zainteresowaniem i stwierdzili, że wygląda sympatycznie, średniego wzrostu, dość gruby, zwalisty, z czerstwą, dobroduszną twarzą i sumiastymi wąsami.Na oko mógł mieć ze 60 lat.Chętnie wdał się w pogawędkę, opierając dłonie na stylisku łopaty i patrząc na nich życzliwie.Przekazali pozdrowienia od fotografa, dowiedzieli się, gdzie tu można robić zakupy spożywcze, po czym zamilkli.Wsparty na łopacie Jesionek przyglądał im się z zaciekawieniem, grono badaczy zaś zastanawiało się, jak by tu taktownie podjąć zasadniczy temat.Za domkiem zagdakała jakaś zapóźniona kura i Okrętka nagle westchnęła.- Mój Boże, jak tu spokojnie! - rzekła tonem cichej tęsknoty.- Jak to przyjemnie tak spokojnie żyć.- Ano, ja tu żyję już prawie czterdzieści lat - odparł żywo Jesionek.- Dzieci we świat poszły, a my tu z żoną.Spokojnie jest, nie powiem, nawet aż za bardzo.Tyle że w tem zamku co i raz to się coś wyprawia.- Co się wyprawia? - zainteresowała się Tereska i gwałtownością wręcz zachłanną.Jesionek sięgnął do kieszeni, powoli wyjął paczkę papierosów, wydłubał jednego i zapalił.Cztery pary oczu patrzyły na niego w napięciu.- To nic nie wiecie? - spytał z lekkim niedowierzaniem.- Nie mówili wam, że tu straszy?Milczeli wszyscy, niepewni, co powinni teraz okazać, ciekawość czy sceptycyzm.Jesionek nie oczekiwał odpowiedzi.- Bo straszy nie do wytrzymania - podjął smutnie.- Mieli remont tu robić, wyrychtować to elegancko, wczasy zrobić.A to by zaraz było weselsze życie.Nazjeżdżałoby się narodu od wiosny do jesieni, a nawet i w zimie, człowiek by może co zarobił, a zawsze uciecha.Ale nic z tego.- Bo co? - wyrwało się Januszkowi.- Ano, bo straszy.Byli tu różni i żaden nie wytrzymał i tak otóż nic się nie robi.Niszczeje tylko, aż się całkiem rozleci.Popatrzył w kierunku zamku, westchnął, gestem beznadziejności rzucił niedopałek papierosa i przydeptał go butem.Od strony domku rozległ się pełen wyrzutu damski głos.- Feluś! A zaproszę państwa do środka, co tak będziecie na mrozie gadać!- To żona - wyjaśnił Jesionek.- Ja się Feliks Jesionek nazywam.Zygmunt pośpiesznie, acz wytwornie dokonał prezentacji całego towarzystwa.Damski głos z domku powtarzał swoje zaproszenie.- Zaraz, nie pali się! - odkrzyknął Jesionek.- Muszę koksu przyrzucić!- Pomożemy panu - zaofiarował się żywo Zygmunt [ Pobierz całość w formacie PDF ]