[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zabrzmiał donośny głos, obwiesz­czający, kto przybywa.Elayne przeszła przez drzwi wyniosłym krokiem, trochę niszcząc swe królewskie wejście poprzez wskazanie gestem Randowi, że ma iść tuż za nią.Gawyn zgarbił ramiona i kro­czył obok niej, w odległości starannie odmierzonego kroku.Rand szedł z tyłu, niepewnie dotrzymując kroku Gawynowi z drugiej strony.Tallanvor trzymał się blisko Randa, a za nim szło dziesięciu żołnierzy.Drzwi zamknęły się za nimi bezgłośnie.Nagle Elayne dygnęła głęboko, jednocześnie składając się w pasie i w takiej pozycji znieruchomiała, przytrzymując szeroko fałdy spódnicy.Rand drgnął, po czym pośpiesznie poszedł w ślady Gawyna i pozostałych, niezgrabnie prze­stępując z nogi na nogę dopóki nie wykonał wszystkiego prawidłowo.Klęczał na prawym kolanie, z pochyloną gło­wą, podany do przodu, wspierając kłykcie prawej dłoni o marmurowe płyty posadzki, lewą dłoń ułożył na końcu rękojeści miecza.Gawyn, który nie miał miecza, w taki sam sposób ułożył dłoń na rękojeści sztyletu.Rand już sobie gratulował, że tak mu to dobrze wyszło, gdy spostrzegł, że Tallanvor, nie podnosząc głowy, pioru­nuje go wzrokiem zza przyłbicy."Czy ja miałem zrobić coś innego?" Nagle go rozzłościło, że Tallanvor spodziewa się po nim, że będzie wiedział, co ma robić, mimo że nikt go tego nie nauczył.Złościło go też, że boi się strażni­ków.Nie zrobił niczego, co mogło być powodem do obaw.Wiedział, że boi się nie z winy Tallanvora, ale i tak był na niego zły.Wszyscy zachowali tę samą postawę, zastygli jakby w oczekiwaniu na wiosenną odwilż.Nie wiedział, na co czekają, ale skorzystał z okazji, by przyjrzeć się wnętrzu, do którego go wprowadzono.Nadal pochylał głowę i obracał się tylko tyle, by móc coś zobaczyć.Groźba we wzroku Tallanvora uległa natężeniu, ale ignorował to.Kwadratowa komnata była mniej więcej taka duża jak ogólna sala w "Błogosławieństwie Królowej", jej ściany py­szniły się scenami z polowania, wyrzeźbionymi w śnieżno­białym kamieniu.Wiszące między płaskorzeźbami gobeliny przedstawiały delikatne wizerunki kolorowych kwiatów i ja­skrawo upierzonych kolibrów, z wyjątkiem dwóch wiszą­cych na przeciwległej ścianie, z Białym Lwem Andoru i niż­szym od mego mężczyzną na szkarłatnych polach.Te dwa dzieła wisiały po bokach podwyższenia z rzeźbionym i po­złacanym tronem, na którym siedziała Królowa.Po prawej ręce Królowej stał zwalisty mężczyzna o szor­stkiej powierzchowności, z gołą głową, ubrany w czerwień Gwardii Królowej.Na ramieniu kaftana miał naszyte cztery złote węzły, a biel mankietów przełamywały szerokie, złote pasy.Skronie miał mocno posiwiałe, lecz wyglądał na sil­nego i nieugiętego jak skała.Musiał to być kapitan-generał, Gareth Bryne.Po drugiej stronie tronu, z tyłu, na niskim zydlu siedziała kobieta ubrana w ciemnozielony jedwab, ro­biła coś na drutach z ciemnej, prawie czarnej wełny.Z po­czątku Rand uznał ją za starą z powodu tych drutów, jednak po drugim spojrzeniu nie potrafił już wcale określić jej wie­ku.Młoda, stara, nie wiedział.Jej uwaga wydawała się sku­piona wyłącznie na drutach i włóczce, zupełnie jakby w za­sięgu jej ręki nie siedziała Królowa.Była przystojną kobietą, pozornie pogodną, niemniej jednak w tym jej skupieniu było coś strasznego.W komnacie nie było słychać żadnego dźwię­ku prócz szczękania jej drutów.Usiłował obejrzeć wszystko, jednakże jego wzrok bez­ustannie powracał do kobiety w połyskującym wieńcu z mi­sternie wykutych róż na czole, w Różanym Wieńcu Andoru, Przez jej jedwabną suknię w czerwono-białą kratę przewie­szony był długi, czerwony szal z maszerującym na całej długości Lwem Andoru, a kiedy lewą dłonią dotknęła ra­mienia kapitana-generała, zalśnił pierścień w kształcie Wiel­kiego Węża pożerającego własny ogon.Jednakże to nie przepych szat, biżuterii albo nawet korony przyciągał bez­ustannie wzrok Randa: to ta kobieta, która je nosiła.Morgase miała urodę swej córki, tyle że dorosłą i doj­rzałą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl