Pokrewne
- Strona Główna
- Carter Stephen L. Elm Harbor 01 Władca Ocean Park
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (2)
- (ebook Pdf) Stephen Hawking A Brief History Of Time
- Hawking Stephen W Krotka Historia Czasu (2)
- Dean R. Koontz Odwieczny Wrog
- Eddings Dav
- Pratchett Terry Tylko ty mozesz uratowac ludzkosc
- Silverberg Robert Autostrada w mrok (2)
- Zajdel Janusz A Limes Inferior
- LINUXADM (7)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aniadka.keep
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Proszę wsiadać do wozu.Mam łańcuch za siedzeniem.Hallorann, dygocąc, wlazł za kierownicę.Ręce mu skostniały.Zapomniałwziąć rękawiczki.Pług cofnął się i podjechał do buicka od tyłu, po czym kierowca wysiadł z po-kaznym zwojem łańcucha.Hallorann otworzył drzwi i krzyknął: W czym mogę pomóc? Niech pan mi nie wchodzi w drogę, to wszystko odkrzyknął kierowca. Uwinę się raz-dwa.Mówił prawdę.Podwozie buicka zadygotało, gdy łańcuch się naprężył, i posekundzie wóz znowu znalazł się na drodze, zwrócony mniej więcej w stronę Es-tes Park.Kierowca podszedł do okienka i zastukał w szybę.Hallorann ją opuścił. Dzięki rzekł. Przepraszam, że się uniosłem. Krzyczano na mnie już nieraz z uśmiechem odparł kierowca. Do-myślam się, że jest pan nieco podenerwowany.Proszę to wziąć. Para grubychniebieskich rękawic upadła Hallorannowi na kolana. Przydadzą się, jak pandrugi raz zjedzie z drogi.Jest zimno.Radzę je włożyć, jeśli nie chce pan do koń-ca życia dłubać w nosie szydełkiem.I niech mi je pan potem odeśle.Zrobiła mije na drutach żona, więc mam do nich słabość.Nazwisko i adres są przyszyte dopodszewki.Nawiasem mówiąc, nazywani się Howard Cottrell.Proszę je po prostuodesłać, jak już nie będą potrzebne.I żeby to nie była przesyłka za zaliczeniempocztowym. Dobra powiedział Hallorann. Dzięki.Stokrotne dzięki.346 Proszę zachować ostrożność.Sam bym pana zawiózł, ale jestem zaharowa-ny jak wół. Dam sobie radę.Jeszcze raz dzięki.Nie zdążył podnieść szyby, bo Cottrell mu przeszkodził. Kiedy pan dojedzie do Sidewinder.jeżeli pan tam dojedzie.radzęwstąpić do Durkina na stację benzynową Conoco.To tuż obok biblioteki.Niesposób nie trafić.Niech pan zapyta o Larry ego Durkina.I powie mu, że przysyłapana Howie Cottrell i żeby panu wynajął jeden ze śniegołazów.Jak pan poda mojenazwisko i pokaże te rękawice, dostanie pan zniżkę. Jeszcze raz dziękuję rzekł Hallorann.Cottrell skinął głową. Zmieszna rzecz.W żaden sposób nie mógł się pan dowiedzieć, że tamw Panoramie ktoś wpadł w opały.telefon wysiadł, to murowane.Ale ja panuwierzę.Sam czasem miewam przeczucia.Hallorann przytaknął. I ja także. Taak.Wiem o tym.Ale proszę uważać. Będę uważał.Cottrell skinął ręką na pożegnanie i rozpłynął się w wietrznym zmroku, z czap-ką mechanika wciąż zawadiacko przekrzywioną na głowie.Hallorann zapuściłsilnik, łańcuchy zaczęły młócić śnieżną pokrywę na szosie, wreszcie wbiły sięw nią na tyle, że buick ruszył.Z tyłu Howard Cottrell po raz ostatni nacisnął klak-son, sygnalizując, że życzy mu szczęścia, chociaż doprawdy było to zbyteczne;Hallorann czuł, że mu tego życzy.Dwa jaśnienia w ciągu jednego dnia, pomyślał, a to powinien być dobry znak.Nie ufał jednak znakom, dobrym ani złym.Fakt, że jednego dnia spotkał dwie ja-śniejące osoby (podczas gdy zwykle natrafiał najwyżej na cztery czy pięć w ciąguroku), może przecież niczego nie oznaczać.To poczucie ostateczności, poczucie,(wszystkie rzeczy podobne kończą się szczęśliwie)którego nie potrafił w pełni zdefiniować, nadal pozostawało bardzo żywe.By-ło.Buick chciał wpaść w poślizg i bokiem wziął ostry zakręt, więc Hallorannmanewrował nim ostrożnie, ledwie ośmielając się oddychać.Znów włączył radio,śpiewała Aretha, rzeczywiście świetna.Zawsze był gotów dzielić z nią wynajętysamochód.Kolejny podmuch wiatru uderzył w buicka, zakołysał nim, okręcił dokoła.Hallorann, klnąc, pochylił się jeszcze niżej nad kierownicą.Aretha skończyłapiosenkę, po czym włączył się spiker i poinformował go, że prowadzenie wozuw dniu dzisiejszym to dobry sposób na przeniesienie się na tamten świat.347Hallorann zamknął radio.Dotarł jednak do Sidewinder, choć droga z Estes Park zajęła mu cztery i półgodziny.Zanim wydostał się na Szosę Górską, zapadły kompletne ciemności, lecznic nie wskazywało na to, że zadymka słabnie.Dwukrotnie musiał przystawaćprzed zaspami wysokimi jak maska jego wozu i czekać, aż rozgarną je pługi.Raz pług nadjechał pasem, na którym on się znajdował, i znów wszystko wisia-ło na włosku.Kierowca pługa tylko go wyminął i nie wysiadł na przyjacielskąpogawędkę, zrobił natomiast palcami jeden z dwóch gestów, znanych każdemuAmerykaninowi od dziesiątego roku życia, a nie był to znak pokoju.Zdawało się, że im bliżej jest Panoramy, tym silniej odczuwa potrzebę pośpie-chu.Przyłapał się na tym, że niemal bez przerwy spogląda na zegarek.Wskazówkijakby pędziły do przodu.Skręcił na Szosę Górską i w dziesięć minut pózniej minął dwa drogowskazy,czytelne, bo wiatr oczyścił je ze śniegu: Sidewinder 10 , informował pierwszy.A drugi: 12 mil dalej droga zamknięta na czas zimy. Larry Durkin wymamrotał pod nosem Hallorann.W przytłumionymzielonym blasku tablicy rozdzielczej jego ciemna twarz zdradzała przemęczeniei napięcie.Było dziesięć po szóstej. Conoco obok biblioteki.Larry.I właśnie w tej chwili z całą siłą ugodził go zapach pomarańczy oraz myślgrozna, nienawistna, mordercza:(Zjeżdżaj stąd ty brudny czarnuchu to nie twój interes ty czarnuchu zawróćzawróć albo cię zabijemy powiesimy na konarze drzewa ty pieprzony smoluchuz dżungli a potem spalimy ciało bo tak robimy z czarnuchami więc zaraz zawra-caj!)Hallorann wrzasnął w ciasnym wnętrzu samochodu.To polecenie, nie w for-mie słów, lecz serii obrazów podobnych do rebusu, wbiło mu się ze straszliwąmocą w głowę.Odjął ręce od kierownicy, żeby wymazać te obrazy.W tym momencie samochód bokiem rąbnął w nasyp, odbił się, zrobił pół ob-rotu i stanął.Tylne koła kręciły się nadaremnie.Hallorann wyłączył bieg i zakrył twarz dłońmi.Właściwie nie płakał; wyda-wał jakiś nierytmiczny odgłos chu, chu, chu.Pierś mu falowała.Wiedział, żegdyby ten prąd poraził go na odcinku drogi nad urwiskiem, pewnie by już nie żył.Może o to chodziło.A ta rzecz w każdej chwili mogła się powtórzyć.Będzie mu-siał się przed nią bronić.Otaczała go czerwona siła niesłychanie potężna, zapewnepamięć.Tonął w instynkcie.Opuścił ręce i ostrożnie uniósł powieki.Nic.Jeśli coś znów go próbuje nastra-szyć, to do niego nie dociera.Jest odcięty.Czy to się przydarzyło temu chłopcu? Boże wielki, czy to się przydarzyłotemu chłopczykowi?348Najbardziej niepokojące ze wszystkich obrazów było głuche walenie, jakbymłotka plaskającego w gruby ser.Co to oznaczało?(Jezu, nie tego chłopczyka.Proszę cię, Jezu.)Wrzucił jedynkę i stopniowo dodawał gazu.Koła się zakręciły, natrafiły naopór, zakręciły się i znów natrafiły na opór.Buick ruszył, słabo oświetlającreflektorami drogę wśród śnieżnych wirów.Hallorann spojrzał na zegarek.Do-chodziła szósta trzydzieści.I zaczynało go ogarniać uczucie, że naprawdę jestbardzo pózno [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
. Proszę wsiadać do wozu.Mam łańcuch za siedzeniem.Hallorann, dygocąc, wlazł za kierownicę.Ręce mu skostniały.Zapomniałwziąć rękawiczki.Pług cofnął się i podjechał do buicka od tyłu, po czym kierowca wysiadł z po-kaznym zwojem łańcucha.Hallorann otworzył drzwi i krzyknął: W czym mogę pomóc? Niech pan mi nie wchodzi w drogę, to wszystko odkrzyknął kierowca. Uwinę się raz-dwa.Mówił prawdę.Podwozie buicka zadygotało, gdy łańcuch się naprężył, i posekundzie wóz znowu znalazł się na drodze, zwrócony mniej więcej w stronę Es-tes Park.Kierowca podszedł do okienka i zastukał w szybę.Hallorann ją opuścił. Dzięki rzekł. Przepraszam, że się uniosłem. Krzyczano na mnie już nieraz z uśmiechem odparł kierowca. Do-myślam się, że jest pan nieco podenerwowany.Proszę to wziąć. Para grubychniebieskich rękawic upadła Hallorannowi na kolana. Przydadzą się, jak pandrugi raz zjedzie z drogi.Jest zimno.Radzę je włożyć, jeśli nie chce pan do koń-ca życia dłubać w nosie szydełkiem.I niech mi je pan potem odeśle.Zrobiła mije na drutach żona, więc mam do nich słabość.Nazwisko i adres są przyszyte dopodszewki.Nawiasem mówiąc, nazywani się Howard Cottrell.Proszę je po prostuodesłać, jak już nie będą potrzebne.I żeby to nie była przesyłka za zaliczeniempocztowym. Dobra powiedział Hallorann. Dzięki.Stokrotne dzięki.346 Proszę zachować ostrożność.Sam bym pana zawiózł, ale jestem zaharowa-ny jak wół. Dam sobie radę.Jeszcze raz dzięki.Nie zdążył podnieść szyby, bo Cottrell mu przeszkodził. Kiedy pan dojedzie do Sidewinder.jeżeli pan tam dojedzie.radzęwstąpić do Durkina na stację benzynową Conoco.To tuż obok biblioteki.Niesposób nie trafić.Niech pan zapyta o Larry ego Durkina.I powie mu, że przysyłapana Howie Cottrell i żeby panu wynajął jeden ze śniegołazów.Jak pan poda mojenazwisko i pokaże te rękawice, dostanie pan zniżkę. Jeszcze raz dziękuję rzekł Hallorann.Cottrell skinął głową. Zmieszna rzecz.W żaden sposób nie mógł się pan dowiedzieć, że tamw Panoramie ktoś wpadł w opały.telefon wysiadł, to murowane.Ale ja panuwierzę.Sam czasem miewam przeczucia.Hallorann przytaknął. I ja także. Taak.Wiem o tym.Ale proszę uważać. Będę uważał.Cottrell skinął ręką na pożegnanie i rozpłynął się w wietrznym zmroku, z czap-ką mechanika wciąż zawadiacko przekrzywioną na głowie.Hallorann zapuściłsilnik, łańcuchy zaczęły młócić śnieżną pokrywę na szosie, wreszcie wbiły sięw nią na tyle, że buick ruszył.Z tyłu Howard Cottrell po raz ostatni nacisnął klak-son, sygnalizując, że życzy mu szczęścia, chociaż doprawdy było to zbyteczne;Hallorann czuł, że mu tego życzy.Dwa jaśnienia w ciągu jednego dnia, pomyślał, a to powinien być dobry znak.Nie ufał jednak znakom, dobrym ani złym.Fakt, że jednego dnia spotkał dwie ja-śniejące osoby (podczas gdy zwykle natrafiał najwyżej na cztery czy pięć w ciąguroku), może przecież niczego nie oznaczać.To poczucie ostateczności, poczucie,(wszystkie rzeczy podobne kończą się szczęśliwie)którego nie potrafił w pełni zdefiniować, nadal pozostawało bardzo żywe.By-ło.Buick chciał wpaść w poślizg i bokiem wziął ostry zakręt, więc Hallorannmanewrował nim ostrożnie, ledwie ośmielając się oddychać.Znów włączył radio,śpiewała Aretha, rzeczywiście świetna.Zawsze był gotów dzielić z nią wynajętysamochód.Kolejny podmuch wiatru uderzył w buicka, zakołysał nim, okręcił dokoła.Hallorann, klnąc, pochylił się jeszcze niżej nad kierownicą.Aretha skończyłapiosenkę, po czym włączył się spiker i poinformował go, że prowadzenie wozuw dniu dzisiejszym to dobry sposób na przeniesienie się na tamten świat.347Hallorann zamknął radio.Dotarł jednak do Sidewinder, choć droga z Estes Park zajęła mu cztery i półgodziny.Zanim wydostał się na Szosę Górską, zapadły kompletne ciemności, lecznic nie wskazywało na to, że zadymka słabnie.Dwukrotnie musiał przystawaćprzed zaspami wysokimi jak maska jego wozu i czekać, aż rozgarną je pługi.Raz pług nadjechał pasem, na którym on się znajdował, i znów wszystko wisia-ło na włosku.Kierowca pługa tylko go wyminął i nie wysiadł na przyjacielskąpogawędkę, zrobił natomiast palcami jeden z dwóch gestów, znanych każdemuAmerykaninowi od dziesiątego roku życia, a nie był to znak pokoju.Zdawało się, że im bliżej jest Panoramy, tym silniej odczuwa potrzebę pośpie-chu.Przyłapał się na tym, że niemal bez przerwy spogląda na zegarek.Wskazówkijakby pędziły do przodu.Skręcił na Szosę Górską i w dziesięć minut pózniej minął dwa drogowskazy,czytelne, bo wiatr oczyścił je ze śniegu: Sidewinder 10 , informował pierwszy.A drugi: 12 mil dalej droga zamknięta na czas zimy. Larry Durkin wymamrotał pod nosem Hallorann.W przytłumionymzielonym blasku tablicy rozdzielczej jego ciemna twarz zdradzała przemęczeniei napięcie.Było dziesięć po szóstej. Conoco obok biblioteki.Larry.I właśnie w tej chwili z całą siłą ugodził go zapach pomarańczy oraz myślgrozna, nienawistna, mordercza:(Zjeżdżaj stąd ty brudny czarnuchu to nie twój interes ty czarnuchu zawróćzawróć albo cię zabijemy powiesimy na konarze drzewa ty pieprzony smoluchuz dżungli a potem spalimy ciało bo tak robimy z czarnuchami więc zaraz zawra-caj!)Hallorann wrzasnął w ciasnym wnętrzu samochodu.To polecenie, nie w for-mie słów, lecz serii obrazów podobnych do rebusu, wbiło mu się ze straszliwąmocą w głowę.Odjął ręce od kierownicy, żeby wymazać te obrazy.W tym momencie samochód bokiem rąbnął w nasyp, odbił się, zrobił pół ob-rotu i stanął.Tylne koła kręciły się nadaremnie.Hallorann wyłączył bieg i zakrył twarz dłońmi.Właściwie nie płakał; wyda-wał jakiś nierytmiczny odgłos chu, chu, chu.Pierś mu falowała.Wiedział, żegdyby ten prąd poraził go na odcinku drogi nad urwiskiem, pewnie by już nie żył.Może o to chodziło.A ta rzecz w każdej chwili mogła się powtórzyć.Będzie mu-siał się przed nią bronić.Otaczała go czerwona siła niesłychanie potężna, zapewnepamięć.Tonął w instynkcie.Opuścił ręce i ostrożnie uniósł powieki.Nic.Jeśli coś znów go próbuje nastra-szyć, to do niego nie dociera.Jest odcięty.Czy to się przydarzyło temu chłopcu? Boże wielki, czy to się przydarzyłotemu chłopczykowi?348Najbardziej niepokojące ze wszystkich obrazów było głuche walenie, jakbymłotka plaskającego w gruby ser.Co to oznaczało?(Jezu, nie tego chłopczyka.Proszę cię, Jezu.)Wrzucił jedynkę i stopniowo dodawał gazu.Koła się zakręciły, natrafiły naopór, zakręciły się i znów natrafiły na opór.Buick ruszył, słabo oświetlającreflektorami drogę wśród śnieżnych wirów.Hallorann spojrzał na zegarek.Do-chodziła szósta trzydzieści.I zaczynało go ogarniać uczucie, że naprawdę jestbardzo pózno [ Pobierz całość w formacie PDF ]