[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najwidoczniej jednak mylił się.Nigdzie nie było widać Odetty Holmes.%7ład-nego jej śladu.* * * Odetto!  krzyknął Eddie i jego głos wydawał się równie słaby i ochrypłyjak głos tamtej drugiej kobiety.Nie odpowiedziało mu nawet echo, które mógłby wziąć za głos Odetty.Ni-skie, zerodowane wzgórza nie odbijały dzwięków.Słychać było tylko szum fal,o wiele głośniejszy w tej niewielkiej zatoczce, rytmiczny i głuchy huk przybo-ju wdzierającego się do samego końca jakiegoś tunelu wyżłobionego przez wodęw tej kruchej skale, oraz nieustanne wycie wiatru. Odetto!Tym razem zawołał tak głośno, że załamał mu się głos i przez moment poczułprzeszywający ból strun głosowych, jakby w gardle utkwił mu kawałek ości.Go-rączkowo rozglądał się wokół, wypatrując jasnobrązowej plamy, która byłaby jejdłonią, śladu ruchu.a nawet (Boże przebacz) jaśniejszych plam krwi na rdzawejskale.Zaczął się zastanawiać, co zrobi, jeśli zobaczy te ostatnie lub znajdzie rewol-wer z głębokimi śladami kłów na gładkim drewnie rękojeści.Taki widok mógłbydoprowadzić go do histerii, a nawet do szaleństwa, a mimo to Eddie wciąż szukał wypatrywał.Niczego nie zauważył, nie usłyszał nawet najcichszego głosu, odpowiadające-go na jego okrzyk.Tymczasem rewolwerowiec oglądał trzecie drzwi.Spodziewał się, że ujrzy nanich to jedno słowo, które wypowiedział człowiek w czerni, gdy odwrócił szó-stą kartę tarota na tej zakurzonej golgocie, gdzie rozmawiali. Zmierć  rzekłWalter   lecz jeszcze nie dla ciebie.231 Na drzwiach istotnie widniało słowo.ale nie głosiło ZMIER.Roland prze-czytał je, bezgłośnie poruszając wargami:POPYCHACZ A jednak to oznacza śmierć  pomyślał Roland i wiedział, że ma rację.Obejrzał się, słysząc oddalające się nawoływania Eddiego.Chłopak zaczął piąćsię po zboczu, wciąż wołając Odettę.Roland przez chwilę zastanawiał się, czy nie pozwolić mu odejść.Może Ed-die znajdzie ją, być może nawet żywą, jedynie lekko ranną i w niezłym stanie.Podejrzewał, że tych dwoje zdołałoby tu jakoś ułożyć sobie życie, że ich miłośćmogłaby pokonać złowrogi cień, który zwał się Dettą Walker.Tak, we dwoje mo-że zdołaliby zadusić ją na śmierć.Roland był na swój szorstki sposób romanty-kiem.a także realistą w wystarczającym stopniu, by wiedzieć, że czasem miłośćnaprawdę pokonuje wszystkie przeszkody a co z nim? Jeśli nawet zdoła przynieśćtu ze świata Eddiego lekarstwo, które prawie wyleczyło go przedtem, to czy tymrazem również odzyska siły, czy ono w ogóle podziała? Był teraz bardzo choryi zaczynał się zastanawiać, czy ten proces nie posunął się za daleko.Bolały goręce i nogi, łupało mu w głowie, oddychał z trudem, dławiąc się flegmą.Kiedykaszlał, czuł bolesne kłucie w lewym boku, jakby miał połamane żebra.Bolałogo też lewe ucho.Może to rzeczywiście już koniec i czas pożegnać się z życiem,przyszło mu do głowy.Na samą tę myśl poczuł przypływ nowych sił. Eddie!  zawołał i tym razem nie zaniósł się kaszlem.Jego głos był głęboki i donośny.Eddie odwrócił się, jedną nogą stojąc na ziemi, a drugą na skalnym gzymsie. Idz  powiedział i dłonią wykonał dziwny gest, mający oznaczać, że chcesię pozbyć rewolwerowca, żeby zająć się ważniejszą sprawą, naprawdę ważnąsprawą, a mianowicie odnalezieniem Odetty i uratowaniem jej w razie potrzeby. Wszystko w porządku.Przejdz przez te drzwi i przynieś to, czego potrzebujesz.Kiedy wrócisz, będziemy tu oboje. Wątpię. Muszę ją znalezć  Eddie posłał Rolandowi bardzo młodzieńcze i szczerespojrzenie. Chcę powiedzieć, że naprawdę muszę. Rozumiem twoje uczucia i potrzeby  odparł rewolwerowiec  ale tymrazem chcę, żebyś poszedł tam ze mną.Eddie gapił się na niego przez długą chwilę, usiłując pojąć to, co usłyszał. Mam tam pójść z tobą  odezwał się w końcu, rozbawiony. Pójśćz tobą! No, teraz rzeczywiście usłyszałem coś śmiesznego.Cholernie, piekiel-232 nie śmiesznego.Poprzednim razem tak zdecydowanie chciałeś mnie tu zostawić,że zaryzykowałeś, mając nóż na gardle.Tym razem chcesz zaryzykować chociażcoś może rozszarpać jej gardło. To już mogło się stać  rzucił Roland, chociaż wiedział że tak się nie stało.Władczyni mogła być ranna, miał jednak pewność, że żyła.Niestety Eddie także o tym wiedział.Przez tydzień czy dziesięć dni obywaniasię bez narkotyku nadzwyczajnie wyostrzyły mu się zmysły.Wskazał na drzwi. Wiesz, że nie.Gdyby umarła, to cholerstwo by znikło.Chyba że kłamałeś,mówiąc, że na nic się nie przydadzą, jeśli nie dotrzemy tu wszyscy troje.Eddie zamierzał odwrócić się i ruszyć dalej, lecz Roland przyszpilił go spoj-rzeniem. W porządku  rzekł rewolwerowiec.Jego głos brzmiał równie łagodniejak wtedy, gdy przemawiał do kobiety skrytej gdzieś za wykrzywioną nienawiściątwarzą wrzeszczącej Detty. Ona żyje.Dlaczego więc nie odpowiada na twojewołanie? Cóż.może porwał ją jeden z tych wielkich kotów  odpowiedział nie-pewnie Eddie. Kot zabiłby ją, zjadł tyle, ile by chciał, i zostawił resztę.Najwyżej zawlókł-by ciało w cień, żeby do wieczora nie rozłożyło się na słońcu i nadawało się nakolację.Gdyby jednak tak było, drzwi by zniknęły.Przecież wiesz, że koty to nieowady, które paraliżują ofiarę i zabierają ją, żeby skonsumować pózniej. To niekoniecznie musi być prawda  rzekł Eddie.Przez chwilę prawiesłyszał głos Odetty, która mówiła:  Założę się, że w szkole byłeś członkiem kółkadyskusyjnego. Odepchnął od siebie tę myśl. Kot mógł przyjść po nią, a onapróbowała go zastrzelić, lecz kilka pierwszych naboi w twoim rewolwerze niewypaliło.Do licha, może nawet cztery z pięciu.Kot dopada ją, rani, lecz zanimzdąży ją zabić.bach!  Eddie uderzył pięścią w dłoń, przedstawiając to taksugestywnie, jakby był naocznym świadkiem. Kula zabija kota, rani go albotylko płoszy.I co ty na to?Roland odparł spokojnie: Słyszelibyśmy strzał.Eddie przez chwilę stał, milcząc, nie mogąc znalezć żadnego kontrargumen-tu.Oczywiście słyszeliby wystrzał.Gdy za pierwszym razem słyszeli wycie tegokota, musiał znajdować się co najmniej dwadzieścia mil od nich.Wystrzał z bronipalnej.Nagle spojrzał podejrzliwie na Rolanda. Może ty słyszałeś  powiedział. Może słyszałeś strzał, kiedy ja spałem. Obudziłby cię. Nie w takim stanie.Byłem tak zmęczony, że spałem jak. Jak zabity  dokończył rewolwerowiec, tym samym spokojnym tonem.Znam to uczucie.233  A więc rozumiesz. To jednak nie to samo, co być martwym.Zeszłej nocy rzeczywiście spałeśjak zabity, lecz gdy jeden z tych stworów zawył, w kilka sekund zbudziłeś sięi zerwałeś na równe nogi.Bo martwiłeś się o nią.Nie było żadnego wystrzału,Eddie, i dobrze o tym wiesz.Słyszałbyś go, bo martwiłeś się o nią. Zatem może kamieniem rozbiła mu łeb!  krzyknął Eddie. Skąd, dodiabła, mam wiedzieć, jeśli stoję tu i spieram się z tobą, zamiast sprawdzić, conaprawdę się stało? Chcę powiedzieć, że ona może leżeć gdzieś ranna, człowieku.Może jest ranna i wykrwawia się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl