[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do tej pory nie pozbyłeś się ich widm.Znisz o nich, nie wybaczyłeś sobie, nigdysobie nie wybaczysz.Wiem to, znam ich twarze, byliśmy połączeni i patrzyłam twoimi oczami,tak samo jak ty patrzyłeś moimi.Znam ich imiona.Elena.Halit.I mała Amber.Czy potrafiszpowiedzieć, ilu ja zabiłam? Nie, bo ja sama nie potrafię.Nie pamiętam, nie zdołałabym ichzliczyć i przypomnieć sobie wszystkich twarzy, nawet gdyby od tego zależało moje życie.Lubtwoje.Nawet wtedy.Jakim niby cudem miałabym pamiętać? Nieraz, gdy ostro pokłóciłam sięz Kainem, potrafiłam wyrżnąć pół wioski, tylko dlatego, że on zdawał się chronić słabe ludzkieistoty, którymi ja pogardzałam.Teraz wiem, dlaczego.Nie czułam się po tym lepiej, ale też nieczułam się zle.Nie czyniłam sobie wyrzutów.Jestem katem. Wiesz, jak udało mi się wykraść niemowlę ze świątyni, gdzie usiłowano złożyć jew ofierze? Kapłana, który trzymał nóż, przebiłam strzałą.Miał szczęście.Potem zrzuciłam kapturi podeszłam do ołtarza.Zabrałam dziecko i wyszłam główną aleją, między dwoma rzędami ławeki klęczników.W środku było wielu innych kapłanów, ale ani jeden nie próbował mnie zatrzymać.Zanim ruszyłam w stronę ołtarza, zadbałam o to, żeby żaden nie zdołał.Rozpaliłam czarnepłomienie.We wnętrzach każdego z nich.Szłam między nimi, a oni padali na kamiennąposadzkę, wrzeszcząc i wyjąc, niczym zwierzęta.Wyszłam z kwilącym dzieckiem na rękach,a oni nadal wyli.Kiedy dosiadłam konia i odjechałam, zaczęli umierać.Czarny płomień strawiłich ciała od środka.Cztery dni i cztery noce galopowałam przez Ziemie Niczyje, nigdy nienarodził się we mnie nawet cień skruchy.Teraz też go nie ma. Kain.On nigdy nie zapytał mnie, jak tego dokonałam.Gdyby to zrobił, nie czułabymoporu przed powtórzeniem mu historii słowo w słowo.Poza jednym jedynym szczegółem.Za nicnie zdradziłabym mu, dlaczego mogąc zakraść się niepostrzeżenie i wykraść chłopca przedceremonią, kiedy pieczę nad nim sprawowały tylko dwie kapłanki, nie mogące być dla mniepoważnymi przeciwniczkami, wybrałam rzez podczas ofiarowania, które obserwowali wszyscy. Warknęłabym, że to nie jego sprawa, że miałam taki kaprys i już.Tobie powiem.Tylko zresztądlatego, że tak naprawdę wcale mnie nie słuchasz. Szłam w stronę ołtarza i byłam przerażona.Za żadne skarby świata nie zgodziłabym siępodjąć tej misji, mając chociaż cień szansy na odmowę.Nie robiły na mnie wrażenia krzyki i jękiumierających, ich zaciśnięte niczym szpony palce, czepiające się mojego płaszcza i pożeraneprzez ogień twarze, ale dziecko.Mały chłopiec, leżący wśród płatków czerwonych jak krewkwiatów i płaczący wniebogłosy.Musiałam go dotknąć, musiałam wziąć na ręce, jechać z nimsam na sam cztery najdłuższe dni i noce w moim życiu.Cały czas płakał, myślałam, że oszaleję.W pewnym momencie przyszło mi do głowy nawet to, że zwyczajnie uduszę go płaszczemi zostawię na żer krukom, a Kainowi powiem, że coś poszło nie tak.Nawet nie wyobrażałamsobie, jak irytujący może być płacz, któremu nie potrafię zaradzić.Nie mogłam mu pomóc, byćmoże go przerażałam, nie wiem.Jeśli istnieje osoba najmniej na świecie odpowiednia do tego, bypowierzyć jej pieczę nad zdrowiem i życiem dziecka, byłam nią właśnie ja.Czy uwierzysz mi,kapłanie, że chłopiec był pierwszy dzieckiem.co ja mówię.jedynym dzieckiem, jakiekiedykolwiek miałam na rękach? Przez niekończące się stulecia trwania nigdy żadne niemowlęnie znalazło się w moich ramionach. Doprowadzał mnie do szału, chciałam, żeby wreszcie się zamknął.I zrobił to.Kwiliłcoraz ciszej, jak umierający ptak, a w końcu całkiem umilkł.Najpierw poczułam ulgę.Zarazpotem spanikowałam.Byłam pewna, że rzeczywiście go udusiłam, że umarł pod moimpłaszczem, może od wstrząsów, wywołanych jazdą, może z braku powietrza, z zimna, nie wiem.Miałam tysiąc hipotez.Zatrzymałam się i zaczęłam nim potrząsać.Obudził się.Spojrzał na mniei przez krótki, magiczny moment na siebie patrzyliśmy, a potem znów się rozwrzeszczał.Płakałam wtedy razem z nim.Z ulgi.Potem nauczyłam się mu śpiewać i ze zdumieniemodkryłam, że jego ciepło i zapach niosą ze sobą dziwną smutną tęsknotę, zarazem spokóji szaleństwo.Przyrzekłam sobie, że nigdy nie pozwolę go skrzywdzić, nikomu.A tak zwyczajnieoddałam go Kainowi.A może powinnam powiedzieć  Lucyferowi? Uparte nazywanie goprzybranym imieniem, tym, które sam sobie nadał, nie sprawi, że jego prawdziwe imię zniknie. Odbiegam od tematu.Motyl na dłoni.Kiedy dotarłam do Skalistej Warowni, byłamkatem w czarnej od krwi szacie, na którego dłoni usiadł motyl.A potem zjawiliście się w moimżyciu wy.Ty się zjawiłeś.Kolejny motyl.Głupi i uparcie lecący wprost na płomień, a mimo topozbawiony strachu.Aowiłam twoje spojrzenia, czytałam myśli i coraz bardziej mnieprzerażałeś.Wierzyłeś, że potrafię kochać, że zasługuję na miłość, że cię nie skrzywdzę.Wyrwałam ci serce, durniu! Zrobiłam to, mimo iż sama przed sobą przysięgłam spróbować.Boprzecież, jakże strasznym, do cna złym bydlakiem trzeba być, by nie powstrzymać się odczynienia zła i zadawania krzywd przez życie jednego motyla? Jaką podłość trzeba w sobie mieć,by nie zdołać ochronić jednej istoty, tej, która jako jedyna nie lęka się krwi i dostrzega pod grubąskórą kata bijące serce, o którym on sam z czasem zapomniał? Byłeś motylem na mojej dłoni,a ja zacisnęłam ją w pięść, bo tak mnie uczyli.Schrzaniłam wszystko, od początku do końca.Ten, który zdradził, nie mógł mi pokazać, jak być wierną i jak walczyć o kogoś, kto nagle,wbrew wszelkiej logice, staje się bardzo ważny. Tysiąc nocy, za które mnie znienawidzisz i których za nic mi nie wybaczysz.Nawet,gdy ścięłam głowę twojemu mistrzowi, patrzyłeś na mnie z takim niedowierzaniem, jakbym natwoich oczach obdarła żywcem niemowlę ze skóry.I pożarła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl