[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Okiennice były zamknięte, ale spoza nich przebijało mętne światło.Głumuszka nie spała, ale czy go przyjmie? A może akurat ma klienta? Misza wyobraził sobie nawet, że klientem może być ktoś z redakcji.I wtedy konsekwencje będą okropne.Przestąpił z nogi na nogę, niczym skoczek wzwyż przed rozbiegiem.Nie pobiegł jednak, lecz zaczął wolniutko skradać się na palcach, aby najpierw zajrzeć przez szczelinę w okiennicach i przekonać się, czy może bezpiecznie wejść.Pod oknem rosły gęste łopiany i pokrzywy.Najpierw pod nogami Miszy z ogłuszającym trzaskiem złamał się patyk, a następnie sam Misza wpadł po kolana w niewidzialną jamę i w tej niewygodnej pozie znieruchomiał.Drzwi otworzyły się.- Wchodźcie - powiedział głos.- Nie ma co stać pod oknem.Misza wyplątał się z łopianów i wszedł na ganek.Czuł się parszywie.Bo niby z jakiej racji włóczy się nocą po lesie i wystaje pod podejrzaną chatynką? Kto go do tego zmusza? Zaraz jednak odrzucił te myśli, gdyż kładły się brzydkim cieniem na czystym afekcie, jakim pałał do Aleny Wiszniak.Za uchylonymi drzwiami nie było nikogo.Była jedynie niska, pusta sień, słabo oświetlona gołą żarówką zawieszona pod sufitem.- Wycierajcie nogi - powiedział głos.Misza posłusznie szurnął podeszwami po słomiance.Żadnych innych wskazówek nie otrzymał, popchnął więc drzwi wiodące do izby.Drzwi otworzyły się miękko i bezszelestnie.Z izby uderzyło mu w twarz jaskrawe światło, jakie bywa w szpitalach i przychodniach lekarskich.Misza znalazł się w obszernym pomieszczeniu o równych, czysto wybielonych ścianach.Pod ścianami stały ławki.Na ławkach siedzieli ludzie, którzy jak na komendę odwrócili się w kierunku przybysza.- Dobry wieczór - powiedział mężczyzna z zawiązanym policzkiem, w którym Misza rozpoznał Korneliusza Udałowa, kierownika komunalnego przedsiębiorstwa budowlanego.Co was tu sprowadza? Siadajcie obok, jest jeszcze trochę miejsca.Jak długo czekaliście na wizytę?- Jaa.w ogóle nie czekałem - powiedział Misza.- Chyba sobie pójdę.Wpadnę jutro.- Jutro nie ma co - powiedział Udałow.- Jutro nie przyjmują.A ja na przykład zapisałem się trzy dni temu.Udałow otworzył dłoń, na której widniał, wy-rysowany ołówkiem kopiowym, wielki numer dwadzieścia osiem.- Siadajcie - powiedział.- Jeśli drzwi były otwarte, to przyjmą.Nas już niewielu zostało.Ponieważ Standal był ostatni i dla nikogo z obecnych nie stanowił konkurencji, do Udałowa przyłączyli się pozostali pacjenci.- Siadajcie - rozległo się ze wszystkich stron.- Ona szybko przyjmuje.I Misza usiadł na krawędzi ławki.W poczekalni zastał sześć osób.Były to osoby bardzo różne i najwidoczniej różne też były przyczyny, które ich tam sprowadziły.Udałowa bolał ząb.- Was też? - zapytał Udałow.- Nie - odparł Misza.- A ja trzy noce nie spałem.Poszedłem do przychodni, a dentystka mówi, że trzeba rwać.Wtedy żona do mnie: “Korneliusz, Głumuszka potrafi zamawiać.Ona naszemu Pogosjanowi zamówiła.Nawet nerwu nie trzeba było usuwać".No to przyszedłem.- A co z tym? - zapytał Misza półgłosem.- Nie poznajecie? Ze stacji meteorologicznej.- Ze stacji meteorologicznej?- Co wy tam szepczecie - powiedział siedzący naprzeciw mężczyzna w kapeluszu nasuniętym nisko na oczy i z podniesionym kołnierzem płaszcza.- Ja bardzo bym prosił nie rozgłaszać!- Jasna rzecz - zgodził się Udałow.- My tu wszyscy bez rozgłaszania.Jaki dureń się przyzna.Po prostu mój znajomy zainteresował się wami.No to mu powiedziałem, że jesteście ze stacji meteorologicznej.Nawet nazwiska nie wymieniłem.- Wasz znajomy pracuje w naszej gazecie i całkiem możliwe, że go tu redakcja przysłała - odparł mężczyzna w kapeluszu.- Nie możemy mu zaufać.- Z gazety? - zapytał grubas z kozłem na smyczy.- W takim razie lepiej sobie pójdźcie.Wcale nie mamy ochoty trafić do felietonu.I bez tego człowiek ma dość kłopotów.Ja się cieszę opinią!Kozioł zadarł brodaty pysk, lekko uniósł przednie nogi, oparł się kopytami o kolana grubasa i polizał go w brodę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl